Zobacz opis Zobacz opis sztuki: KANDYD, CZYLI OPTYMIZM
Kategoria BTL Klasyka
KATEGORIA WIEKOWA Dla młodzieży i dorosłych
CZAS TRWANIA 180 minut

KANDYD, CZYLI OPTYMIZM

OPIS / OVERVIEW

KANDYD, CZYLI OPTYMIZM

wg Woltera / according to Voltaire

„Kandyd, czyli Optymizm” to powiastka filozoficzna z połowy XVIII wieku. Wolter nie odważył się podpisać jej swoim imieniem. Wywołała eksplozję, która dla wielu drukarzy i kolporterów zakończyła się tragicznie - jedno z najwspanialszych dzieł literatury francuskiej zostało spalone ręką kata w roku 1759 w Genewie.

Losy głównego bohatera – naiwnego i ciekawego świata Kandyda – pokazane są na tle wielkich wydarzeń historycznych (wojna siedmioletnia, trzęsienie ziemi w Lizbonie, szalejąca inkwizycja).

Pomimo marionetkowości bohaterów, komicznych przypadków, nieprawdopodobnych zwrotów akcji, losy wolterowskich postaci, ich doświadczenia, tułaczka, wywołują skojarzenia z brakiem tolerancji i gwałtem dzisiejszego świata.

Lekka filozoficzna powiastka nie traci nic ze swojej dawnej ostrości i wydaje się nadal aktualna i groźna.

 

"Candide, or Optimism," is a philosophic story from the mid 18th century. Voltaire didn’t dared to sign it by his name. It bring forth an explosion which ended tragically for many printers and distributors - one of the greatest works of French literature was burned by executioner in 1759 in Geneva.

The fates of the main hero - the naive and curious about the world Candide - are shown on the background of great historical events (Seven Years’ War, Lisbon earthquake, raging Inquisition).
In spite of the marionette-like quality characters , comic events, improbable turns of action, the fates of Wolverine characters, their experiences, wandering, they evoke associations with the lack of tolerance and  today's world violation.

The easy philosophical story does not lose anything of its former poignancy and seems to be still current and fierce.

19 marca 2016
Premiera spektaklu "Kandyd, czyli optymizm"
Zobacz
16 marca 2016
Konferencja prasowa przed premierą Kandyda ...
Zobacz

TWÓRCY / CREATORS

przekład / translation
Tadeusz Boy-Żeleński
adaptacja sceniczna / stage adaptation
Krzysztof Orzechowski, Maciej Wojtyszko
reżyseria / direction
Paweł Aigner
scenografia / scenography
Pavel Hubička (Czechy)
muzyka / music
Jerzy Derfel
aranżacja / arrangement
Piotr Klimek
piosenki /songs
Maciej Wojtyszko
przygotowanie i opieka wokalna / preparation and vocal supervision
Cezary Szyfman
choreografia / choreography
Karolina Garbacik
pojedynki / duels
Rafał Domagała
zespół muzyczny / music band
Romuald Kozakiewicz, Robert Jurćo, Bogdan Drewnowski
inspicjent / stage manager
Mirosław Janczuk

OBSADA / CAST

ZAPOWIEDZI PRASOWE / PRESS ANNOUNCEMENTS

BTL wystawia spektakl Kandyd, czyli optymizm

Jerzy Doroszkiewicz, "Kurier Poranny", 16.03.2016

ROZWIŃ

"Kandyd, czyli optymizm". - Już w samym tytule tkwi ironia - mówi Paweł Aigner, reżyser nowego premierowego przedstawienia w Białostockim Teatrze Lalek.

Według reżysera, tekst sztuki Woltera nic nie stracił na aktualności. Co więcej, diagnoza świata zawarta w XVIII-wiecznej powiastce filozoficznej poraża swoją aktualnością.

- To jedna z kilku najważniejszych opowieści drogi w literaturze światowej - podkreśla Paweł Aigner.

Losy głównego bohatera – naiwnego i ciekawego świata Kandyda – pokazane są na tle wielkich wydarzeń historycznych (wojna siedmioletnia, trzęsienie ziemi w Lizbonie, szalejąca inkwizycja).

Pomimo marionetkowości bohaterów, komicznych przypadków, nieprawdopodobnych zwrotów akcji, losy wolterowskich postaci, ich doświadczenia, tułaczka, wywołują skojarzenia z brakiem tolerancji i gwałtem dzisiejszego świata.

Wersja, jaką przygotował Paweł Aigner wzbogacona została o piosenki, które do wcześniejszego wystawienia "Kandyda" na scenach warszawskich napisał Maciej Wojtyszko, a muzyką opatrzył wieloletni współpracownik Wojciecha Młynarskiego, a także twórca muzyki teatralnej, Jerzy Derfel.

Białostoccy aktorzy nie tylko tańczą i śpiewają, ale też będą mieli za zadanie wiarygodnie odegrać sceny pojedynków przygotowane przez Rafała Domagałę. Nad choreografią i scenami tanecznymi czuwała Karolina Garbacik, zaś przygotowaniem wokalnym zajął się znany pedagog - Cezary Szyfman. Uroczysta premiera - w sobotę o godz. 18.

Ironicznie o optymizmie. W BTL premiera "Kandyda"

Anna Kopeć, "Kurier Poranny", 17.03.2016

ROZWIŃ

To jedna z najważniejszych opowieści drogi w literaturze światowej. W interpretacji lalkarzy może zaskoczyć. Premiera sztuki na podstawie tekstu Woltera już w sobotę

XVIII-wieczne dzieło francuskiego filozofa Woltera, które kilkaset lat temu wywołało niemałe zamieszanie, wciąż jest tekstem, który idealnie przystaje do współczesnych realiów. Reżyser Paweł Aigner z zespołem Białostockiego Teatru Lalek postanowił przybliżyć go publiczności. Zapowiada, że sztuka "Kandyd, czyli Optymizm" ma być ciekawym widowiskiem "w dziwnej energii".

- To opowieść o ufnym i ciekawym świata Kandydzie, który idąc przez życie walczy ze swoim wychowaniem, z tym co wyniósł z domu i z czego wyrósł i szybko musi zmierzyć się z fatalną rzeczywistością - opowiada Paweł Aigner.

Tytułowy bohater tej satyrycznej powiastki filozoficznej początkowo żyje w cieplarnianych warunkach na zamku w Westfalii. Nauczyciel Pangloss wpaja mu dyskusyjną filozofię optymizmu. Kandyd jednak zostaje wygnany z zamku, tułając się po świecie przeżywa przygody, które nieustannie wystawiają na próbę jego wiarę w dobroć świata.

XVIII-wieczny tekst Woltera, który nie stracił na aktualności, na scenie będzie wzbogacony o nowoczesne rozwiązania. Zagrają m.in. Mateusz Smaczny, Michał Jarmoszuk i Krzysztof Bitdorf

- Już sam tytuł jest pewną ironią. To historia o tym jak człowiek zderzając się z okrucieństwem tego świata próbuje sobie je wytłumaczyć. Co by się nie działo, nadal pozostaje w swoim pierwotnym mniemaniu i nie ustępuje nawet pod wpływem wielkich katastrof. Groteskowosc i ponadczasowość tego tekstu polega na tym, że człowiek się nie zmienia - tłumaczy reżyser.

Białostocka wersja "Kandyda" wzbogacona została o piosenki znanego dramaturga Macieja Wojtyszki i muzykę Jerzego Derfla, który na co dzień akompaniuje Wojciechowi Młynarskiemu. Na potrzeby tej sztuki muzyczną aranżację przygotował Piotr Klimek. Aktorzy nie tylko zaśpiewają, ale także zatańczą. Choreografie przygotowała dla nich Karolina Garbacik. Na scenie będzie im także towarzyszyło muzyczne trio: Romuald Kozakiewicz, Robert Jurćo, Bogdan Drewnowski.

Sztuka rozgrywa się w dekoracjach czeskiego scenografa Pavla Hubicki, który współpracował z Aignerem przy takich znakomitych produkcjach BTL jak chociażby "Texas Jim" i "Księżniczka Angina".

Głównym elementem scenografii w "Kandydzie" jest stół, przy którym pomieści się wiele osób. Wszystko rozgrywa się w czarnej przestrzeni i świetle świec - mówi scenograf. - Może się kojarzyć z teatrem barokowym, choć wykorzystaliśmy materiały współczesne.

W spektaklu występują: Sylwia Janowicz-Dobrowolska, Grażyna Kozłowska, Barbara Muszyńska, Krzysztof Bitdorf, Piotr Damulewicz, Ryszard Doliński, Filip Gurłacz (gościnnie), Michał Jarmoszuk, Błażej Piotrowski i Mateusz Smaczny.

Premiera sztuki w sobotę o godz.18.

Ten tekst jest nadal aktualny. Widowiskowy "Kandyd" z muzyką na żywo

Anna Dycha, bialystokonline.pl, 16.03.2016

ROZWIŃ

"Kandyd, czyli optymizm" to powiastka filozoficzna z połowy XVIII wieku, która nic nie traci ze swej aktualności. Trwają próby do spektaklu na podstawie tekstu Woltera. Premiera w Białostockim Teatrze Lalek.

Wolter nie odważył się podpisać "Kandyda" swoim imieniem. Powiastka wywołała eksplozję, która dla wielu drukarzy i kolporterów zakończyła się tragicznie - jedno z najwspanialszych dzieł literatury francuskiej zostało spalone ręką kata w roku 1759 w Genewie.

Losy głównego bohatera - naiwnego i ciekawego świata Kandyda - Wolter pokazuje na tle wielkich wydarzeń historycznych (wojna siedmioletnia, trzęsienie ziemi w Lizbonie, szalejąca inkwizycja). Trwający 2,5 godziny spektakl w Białostockim Teatrze Lalek reżyseruje Paweł Aigner.

Zderzenie ideałów z realiami

- To będzie widowiskowy spektakl, do czego przyzwyczaił nas duet dwóch Pawłów - reżysera i scenografa Pavla Hubički - zapowiada Jacek Malinowski, dyrektor Białostockiego Teatru Lalek. - Wcześniej stworzyli cieszący się powodzeniem spektakl "Texas Jim", teraz zajęli się "Kandydem".

Malinowski dodaje, że dzieło Woltera jest rozprawą o zderzeniu idealistycznej postawy głównego bohatera z realistycznym światem.

Paweł Aigner przyznaje, że temat wystawienia "Kandyda" w BTL-u od lat chodził mu po głowie.

- Sztuka nie jest prosta i wymaga dużo sprawności od aktorów - mówi reżyser. - Już na tym etapie widzę, że szykuje się kilka ciekawych ról. Zespół BTL-u potrafi sprostać takiemu wysiłkowi.

W spektaklu występują: Sylwia Janowicz-Dobrowolska, Grażyna Kozłowska, Barbara Muszyńska, Krzysztof Bitdorf, Piotr Damulewicz, Ryszard Doliński, Filip Gurłacz (gościnnie), Michał Jarmoszuk, Błażej Piotrowski i Mateusz Smaczny.

Tekst ciągle aktualny

Twórcy przedstawienia zaznaczają, że XVIII-wieczna powiastka nie traci nic ze swojej dawnej ostrości i wydaje się nadal aktualna i groźna.

Pomimo marionetkowości bohaterów, komicznych przypadków, nieprawdopodobnych zwrotów akcji, losy wolterowskich postaci, ich doświadczenia, tułaczka, wywołują skojarzenia z brakiem tolerancji i gwałtem dzisiejszego świata.

- Dobra literatura nadąża za życiem - podkreśla Paweł Aigner.

I dodaje, że "Kandyd" będzie historią młodego chłopaka, który podróżuje po świecie i spotyka rozmaite nieszczęścia. Musi się z tym zmierzyć, stara się to sobie wytłumaczyć. Czy jest jednak wystarczająco dojrzały, by zderzyć się z okrucieństwem świata?

Dużo piosenek, zaskakująca scenografia

"Kandyd" będzie wystawiony w atrakcyjny i widowiskowy sposób. W spektaklu nie zabraknie piosenek (ich autorem jest Maciej Wojtyszko). Muzykę napisał Jerzy Derfel (na żywo wykonuje ją zespół w składzie: Romuald Kozakiewicz, Robert Jurćo, Bogdan Drewnowski). Choreografię przygotowała Karolina Garbacik. Za scenografię odpowiada wspomniany już Pavel Hubička.

- To będzie klasyczny barokowy teatr, ale materiały są współczesne. Działają jak lustro, odbijają światło. W spektaklu jest też dużo przebiórek i wiele zmian na scenie - zapowiada scenograf.

Aigner wspomina, że z "Kandydem" w adaptacji Krzysztofa Orzechowskiego i Macieja Wojtyszko po raz pierwszy zetknął się pracując ze studentami w białostockiej Akademii Teatralnej. Po czym wystawił ten tekst na świeżym powietrzu - jako rodzaj teatru ulicznego. Było też przedstawienie w warszawskiej Rampie (Aigner odpowiadał tam za ruch sceniczny). W BTL-u scenariusz jest nieco zmodyfikowany, m.in. ma większą ilość piosenek.

Premiera spektaklu odbędzie się 19 marca o godz. 18.00. Przedstawienie grane jest także 18 oraz 22 i 23 marca.

Kandyd i bluźnierstwo. Powieść z indeksu ksiąg zakazanych na scenie BTL

Monika Żmijewska, "Gazeta Wyborcza", 18.03.2016

ROZWIŃ

Kiedyś palono ją na stosie, konfiskowano, oskarżano o bluźnierstwo. Jak wybrzmi we współczesnym teatrze? Można zobaczyć już w weekend (18-20.03) - Białostocki Teatr Lalek szykuje premierę oświeceniowej powiastki "Kandyd czyli optymizm" Woltera. - Będzie odjazd, będzie święto - zapowiada Paweł Aigner, reżyser znany z fantastycznych spektakli z rozmachem, jak choćby "Texas Jima".
To historia młodzieńca, który żył sobie "w ziemskim raju" - Westfalii, ale za miłość do córki pewnego barona został zeń wygnany. Zaczyna wędrówkę po świecie.

- Oto pewien chłopiec wychodzi z domu... i dotyka go życie W istocie jednak rzecz nie traktuje o tym, że człowiek podróżuje i filozofuje, tylko o tym, że podróżuje i zderza się z różnym nieszczęściem. Ta ironia wobec tytułowego optymizmu jest tu bardzo wyraźna. To historia o tym, jak człowiek zderza się z okrucieństwem tego świata i jak próbuje to sobie wytłumaczyć. Ma do dyspozycji parę możliwości, ale wykorzystuje niezbyt udaną filozofię spotkanego Panglossa, który jest wiecznym optymistą. I, co by się nie działo, pozostaje przy swojej teorii - mówi Paweł Aigner. - Choć to literatura oświeceniowa, sprawdza się we współczesnych czasach. W niektórych scenach jest tyle możliwości, że zahaczają o współczesność. I w tej podróży docierają też więc do Polski i naszych sąsiadów. Aktualność na scenie pojawia się też np. w momentach, gdy opowiadamy o wydarzeniach, które dotykają naszych bohaterów, jak np. Wielka Inkwizycja, morskie katastrofy. Okazuje się, że nieszczęście nie ma czasu, zawsze jest aktualne.

Zdaniem reżysera "Kandyd" to jedna z najciekawszych i najbardziej aktualnych powieści drogi.

- Trzeba pamiętać, że Kandyd to antybohater. Ten jego wieczny humor jest dosyć żałosny. Będziemy mu towarzyszyć, ale potem zaczynamy myśleć: kto to jest właściwie, co to za gość? Gdy Kandyd wreszcie zrozumie na końcu pewne kwestie, to go trochę uczłowieczy - opowiada Aigner.

Powiastka z kieszeni

W tytułową rolę wciela się Michał Jarmoszuk, znakomity aktor o szerokim wachlarzu aktorskich możliwości. Sprawdzał się w rolach komicznych i dramatycznych.

- Kandyd jest przekonany, że świat jest piękny. On sam jest wycięty z oświeceniowej kalki i wrzucony w błoto świata. Doświadcza nieszczęść, w pewnym momencie zaczyna wątpić - mówi aktor. - Sam tekst jest współczesny w różnych wymiarach, choćby z tego powodu, że i my dziś jesteśmy atakowani różnymi dramatami. Nie jest to łatwa rola, spaja cały spektakl. Jestem wdzięczny Pawłowi, że mi zaufał. Może lubi się nade mną znęcać - żartuje aktor.

Zmiana planów, bohaterów, dynamiczna akcja, szybka narracja, różne koncepty, mnóstwo humoru i parodii - wszystko to sytuuje "Kandyda" jako opowieść drogi, na poły łotrzykowską, na poły parodiującą osiemnastowieczne powieści przygodowe i romanse.

Wolter wydał ją w 1759 roku anonimowo, bał się inkwizycji. I słusznie - "Kandyd", naśmiewający się z władzy kościelnej i państwowej, szybko znalazł się na indeksie ksiąg zakazanych. Powiastkę oskarżano o bluźnierstwo, podburzanie do niepokojów politycznych. Dlatego tekst został opisany tak, jakby został znaleziony przypadkiem. Ma zresztą podtytuł: "Dzieło przełożone z niemieckiego rękopisu doktora Ralfa z przyczynkami znalezionymi w kieszeni tegoż doktora zmarłego w Minden roku Pańskiego 1759".

Scena w czarnej materii

Aigner bazuje na fantastycznym tłumaczeniu Tadeusza Żeleńskiego-Boya i adaptacji Macieja Wojtyszki.

- Nie przerabiamy tego. Maciej Wojtyszko w latach 80. napisał adaptację dla Wrocławia, i wtedy "Kandyd" wybrzmiał jak bardzo ostra satyra polityczna. Maciej napisał do tego też świetne piosenki, a Jerzy Derfel skomponował świetną muzykę. I my się tej wersji trzymamy, jest bardzo ciekawa - mówi reżyser, który "Kandyda" wystawiał już ponad 10 lat temu w krakowskim Teatrze Groteska.

O scenografię zadbał Pavel Hubicka, który współpracuje z białostockim Teatrem Lalek oraz Pawłem Aignerem od lat. Jego scenografie są czytelne, symboliczne, nieoczywiste, często humorystyczne. Tym razem scenę opakował m.in. w czarną folię.

- Czarna przestrzeń może być znakiem, i strukturą, i materiałem współczesnym, który stanowi też pewne lustro. Na tym tle pojawiają się postaci z klasycznego teatru barokowego. To się cały czas ze sobą łączy - mówi Pavel Hubicka.

Aktorzy w spektaklu będą nie tylko śpiewać, ale i tańczyć oraz walczyć w pojedynkach (przygotowanych przez Rafała Domagałę). O choreografię i sceny taneczne zadba Karolina Garbacik, o przygotowanie wokalne - znany pedagog Cezary Szyfman.

W spektaklu zagrają: Sylwia Janowicz-Dobrowolska, Grażyna Kozłowska, Barbara Muszyńska, Krzysztof Bitdorf, Piotr Damulewicz, Ryszard Doliński, Filip Gurłacz (gościnnie), Michał Jarmoszuk, Błażej Piotrowski, Mateusz Smaczny.

Premierowy "Kandyd, czyli Optymizm" w BTLu

PAP, 19.03.2016

ROZWIŃ

XVIII-wieczną powiastkę filozoficzną "Kandyd, czyli Optymizm", o przygodach Kandyda, który pewnego dnia musi wyruszyć w świat - będzie można zobaczyć w Białostockim Teatrze Lalek. Premierę spektaklu w reżyserii Pawła Aignera zaplanowano na sobotę wieczorem.

"Kandyd, czyli Optymizm" to powiastka francuskiego filozofa Woltera, która po raz pierwszy została wydana w 1795 roku. Opowiada historię Kandyda, który zostaje wygnany z Westfalii, gdzie wiódł przyjemne życie. Mężczyzna wyrusza w podróż przez kolejne kraje i kontynenty, gdzie spotykają go przeróżne przygody i musi stawić im czoła.

- Tekst jest na tyle uniwersalny, że pasuje do każdego czasu i jest - myślę - taką rozprawą na temat tego, jak do tego świata podchodzić - czy w sposób idealistyczny, a może niekoniecznie - uważa dyrektor Białostockiego Teatru Lalek Jacek Malinowski.

Podobnego zdania jest reżyser. W ocenie Aignera, XVIII-wieczna powiastka "wcale się nie zestarzała". - Jak się okazuje dobra literatura nadąża za życiem, ten tekst nigdy nie stracił na aktualności - mówił.

"Kandyd" to sztuka dla widzów dorosłych. Adaptacja sceniczna tekstu - jak powiedział Aigner - ma już kilka lat i była wystawiana w kilku teatrach w Polsce, ale - jak dodał - w każdym z przedstawień akcent był położony na inne kwestie.

W interpretacji Aignera "Kandyd" - to historia młodego chłopaka, który musi zmierzyć się z "okrucieństwem świata". - Spektakl nie traktuje o tym, że człowiek podróżuje i filozofuje, tylko człowiek podróżuje i się zderza z rozmaitym nieszczęściem i ta ironia tego tytułowego optymizmu jest tutaj bardzo wyraźna. To historia o tym jak się człowiek zderza z okrucieństwem tego świata i próbuje to sobie wytłumaczyć, tutaj akurat poprzez optymizm - dodał.

Kandyd wyrusza też w podróż by - jak mówił reżyser - "zmierzyć się z własnym wychowaniem, z własnym domem i bardzo szybko zderza się z rzeczywistością". - Kandyd przez te 2,5 godziny, które trwa spektakl, musi dojrzeć na naszych oczach - dodał. Jego zdaniem, Kandyd jest też ikoną podróżującego bohatera, który w podróży stawia czoła bardzo różnym problemom.

Zdaniem Aignera tekst bardzo pasuje do białostockiego zespołu. - Sztuka nie jest prosta, wymaga sprawności i doświadczenia w graniu. Tutaj powiastka filozoficzna znalazła bardzo fajną energię - dodał.

Adaptację sceniczną "Kandyda" przygotował Krzysztof Orzechowski i Maciej Wojtyszko. Wojtyszko jest też autorem piosenek, co - jak zauważył Aigner - jest dużym atutem tej adaptacji. Scenografię do spektaklu stworzył czeski artysta Paweł Hubiczka.

GALERIA / GALLERY

RECENZJE / REVIEWS

Bezeceństwa na stole, czyli jak Kandyd dostaje zadyszki

Monika Żmijewska, "Gazeta Wyborcza", 20.03.2016

ROZWIŃ

Dworują ze wszystkiego, gonią bez tchu, zasapać się można, oko i umysł nie nadąża. Kandyd trwa w oniemieniu, publika w chichocie, a potem już nic nie jest takie jak kiedyś. Świadomość, że czekoladę mamy dzięki francy Kolumba, a Marley działał w Holandii już trzy wieki temu, zmienia perspektywę.

To, że Paweł Aigner narzuci szaleńcze tempo, a najnowszy spektakl w Białostockim Teatrze Lalek wraz z doborową ekipą lalkarzy zamieni w istny fajerwerk, było do przewidzenia - kto widział ostatnio choćby "Texas Jima", czy wcześniej "Księżniczkę Anginę" w jego reżyserii, ten wie. To, że "Kandyd czyli optymizm" Woltera jest oświeceniową powieścią drogi, a więc z założenia historią dość dynamiczną - też w sumie wiemy. A jednak to, co reżyser uczynił z filozoficznej powiastki na scenie BTL, jak wolterowską ironię pożenił z autorskim żartem inscenizacyjnym, jak brawurowo wsadził zespół na stół i wysłał (publiczność zresztą też), na fizyczną i mentalną przebieżkę przez kraje, epoki i ludzkie nieprawości - jednak zdumiewa. Zadziwia uniwersalny wymiar historii sprzed blisko trzech stuleci, zadziwia znakomity pomysł na jej sceniczne przywrócenie współczesnym.

Kandyde! Warum?

Aigner, posługując się świetną adaptacją sprzed kilku dekad Macieja Wojtyszki i Krzysztofa Orzechowskiego, mając do dyspozycji fantastyczny zespół, który na scenie dwoi się i troi do ostatniego tchu - stworzył spektakl szalony, bardzo autorski - taki, który chce się obejrzeć po raz drugi już w kilka godzin po jego obejrzeniu.

Bo perypetie Kandyda (świetny, wiecznie zadziwiony, poprawiający okulary Michał Jarmoszuk) - naiwnego chłopca, który wygnany "z ziemskiego raju", jakim jest zamek w Westfalii, tuła się po świecie i mierzy swój optymizm ze złem świata - to jedno. Ważne, ale wcale nie najważniejsze. Równie ważne bowiem jest to, co w tym wszystkim drugie - czyli całe życie między wierszami, niekoniecznie popychające fabułę do przodu. Ów inscenizacyjny i aktorski sztafaż, arsenał min, gestów, westchnień, okrzyków, fenomenalnie zagrany przez aktorską kompanię - o, to prawdziwy cymes dla oka i ucha.

Kunegunda (Sylwia Janowicz-Dobrowolska) roni łzy po wygnaniu Kandyda? Owszem. Ale powiedzieć, że rozpacza - to nic nie powiedzieć. Na scenie BTL to spektakl w spektaklu - popis afektacji, histerii, omdleń, okrzyków "Por que Kandyde! Warum?!", mistrzostwo świata, których wykrzykniki i znaki zapytania w opisie nie są w stanie opisać, to trzeba zobaczyć. I śmiać się do łez, bo to histeria, która wzbudza chichot publiczności, tak jest przerysowana i sparodiowana.

I słoń morski, i sztorm

I takich fantastycznie zagranych scen, scenek, drobiażdżków, które dzieją się na scenie w tym samym czasie, że oko nie nadąża i czasem trudno je wszystkie wyłapać - są w spektaklu dziesiątki. Jego twórcy żartują sobie bowiem absolutnie ze wszystkiego. Okazuje się, że można przecież coś, zdawałoby się błahego, rozciągnąć niemożebnie, stworzyć nową jakość i wznieść ją na wyżyny ironii. Można zagrać didaskalia, odautorskie uwagi, scenograficzne opisy. Zagrać można też okoliczności przyrody - trzęsienie ziemi, rozświergotany las, fruwające ptaszki, pływające rybki. Ba, słonia morskiego nawet, i falę! Cóż to jest za słoń i fala... a gdy jeszcze ma rysy Ryszarda Dolińskiego, który toczy się przez scenę, wywołując falę śmiechu, to właściwie niewiele więcej trzeba.

I niech się widz nie martwi, że właśnie ukradziono mu przyjemność z niespodzianki - takich niespodzianek jest w spektaklu zatrzęsienie, na pewno dla wszystkich wystarczy. Tu nic nie jest stabilne, niespodzianka czaić się może wszędzie, twórcy bowiem nieustannie przesuwają akcenty, przestawiają emocje, fundują nieustające wolty, zderzając pozornie nieprzystające do siebie porządki i gesty. Bawią się językiem, narodowymi stereotypami, polityczną (nie)poprawnością. Nawet cyniczni przedstawiciele kościołów różnych wyznań, nawet córka papieża o skomplikowanym życiorysie i wyciętym kawałkiem pośladka (brawurowa Barbara Muszyńska), nawet mniejszości seksualne są w tym tyglu. Ci ostatni to prześmieszny śpiewająco-tańczący duet dwóch werbowników do armii w odzianych w stroje w klimacie sado-maso (przekomiczni Krzysztof Bitdorf i Mateusz Smaczny).

Dziesiątki przebieranek

Tygiel jest bardzo pojemny, Wolter w końcu powołał do życia mnóstwo postaci, których Kandyd, jego sługa i nauczyciel Pangloss (kapitalny Błażej Piotrowski, który w opowieści o genealogii francy swojego bohatera przechodzi sam siebie) spotykają w podróży przez zwichrowaną Europę, siekaną przez wojny i inkwizycję. Nie sposób nawet wszystkich wymienić, podobnie jak poszczególnych ról, które odgrywa zaledwie 9-osobowy zespół. Jest w nieustającym ruchu, co chwila wskakuje w nowe ciuchy i zmienia się całkowicie (ten spektakl wymaga od wszystkich naprawdę niezłej kondycji, umiejętności aktorskich i pracy w zespole).

Choćby Doliński - baron, fala, grom, słoń morski, inkwizytor, imam, lubieżny don Fernando, gospodarz Eldorado ... - a to i tak nie wszystkie jego wcielenia. I tak - poza Kandydem Jarmoszuka, który spaja wszystkie wydarzenia swą postacią o zdziwionej fizjonomii - jest praktycznie ze wszystkimi aktorami.

A że klimat spektaklu nieustannie się zmienia (wolterowskie wariacje powieści łotrzykowskiej, romansu, powiastki filozoficznej, to jedno, zaś autorskie szaleństwa Aignera - to drugie), można mieć nieustające wrażenie, że spektakl nieustannie buzuje, jest wewnętrznie rozwibrowany, niespokojny, nieobliczalny. W tym wewnętrznym napięciu jest metoda - blisko trzy godziny (choć dłużyzny niekiedy też się zdarzają) - zlatują nie wiadomo kiedy.

Stół w centrum

W białostockiej adaptacji pomieścić się może jeszcze parodia opery (bo chyba tylko ton operowy i absolutny nawias zdzierży opowieść Kunegundy o jej przechodzeniu z łóżka żydowskiego do biskupiego). Pobrzmiewa tu echo musicalu (historia o utraceniu męskich klejnotów wyśpiewana przez obiecującego Filipa Gurłacza), pantomimy (sceny ucieczki przez bagno), kabaretu, różnych filmowych i literackich tropów. Słowem - "Kandyd" w BTL to stylistyczny bardzo ciekawie podany przekładaniec. Z fantastyczną muzyką na żywo, dobrze zaśpiewanymi piosenkami, a nawet fechtunkiem.

Dopieszczona jest ekspresyjna choreografia (Karolina Garbacik). Oko cieszą barokowe, ze współczesnymi wtrętami kostiumy (wśród nich - nawet stylizacja na świece opuchnięte od kapiącej stearyny; intrygująca i sensowna!). Ascetyczna scenografia - jest jednocześnie i czytelna, i nieoczywista. Pavel Hubicka, który współpracuje z Aignerem i BTL-em od lat, opakował scenę w czarny opalizujący materiał, postawił na minimalizm i umowność scenograficznych znaków, z których najważniejszy jest stół. I to właśnie wokół niego koncentrują się głównie świetne sceny zbiorowe, to on jest punktem ciężkości w tym spektaklu. Czasem aż trudno uwierzyć, że cała aktorska dziewiątka może się na nim pomieścić. Stół staje się polem bitwy, szubienicą, łożem rozkoszy, miejscem do wciągnięcia kreski przez rastamana z licem Marleya na piersi (skoro już jesteśmy w Amsterdamie), czy wreszcie rozchybotaną łajbą, która kojarzy się z malarską "Tratwą Meduzy" Gericaulta. W finałowej scenie, przechylony, zniszczony, popękany stół zdaje się być alegorią rozpadającej wiary Kandyda, którego optymizm od licznych wyrw w końcu kruszeje na amen.

I straszno, i śmieszno

Niech nikt nie myśli jednak, że spektakl budzi wyłącznie śmiech, jest dekoracyjną błahostką i pustym popisem aktorskich umiejętności. Nie raz, i nie dwa śmiech więźnie w gardle, od suchego opisu ludzkich nieprawości i gwałtów cierpnie skóra, ale przyjęta przez Woltera (i Aignera) konwencja żartu, ironii i rubasznego tonu to najwyraźniej rodzaj obrony umysłu przed tymi okropieństwami. Spektakl funduje nam nieustanną ambiwalencję - jak choćby w scenie wieszania Panglossa. Jest ona i śmieszna, i straszna, tak jak i komiczny i przerażający jest inkwizytor, pojadający z wytrzeszczonymi oczami orzeszki i obserwujący miotanie się wieszanego i wieszających niczym mecz piłkarski.

Albo kłótnia groteskowych dowódców wojsk dwóch państw ganiających wokół stołu i przekrzykujących: "Mój pan jest geniuszem!", "A mój jest geniuszem geniuszem!". Mogliby się tak dalej ganiać jak w piaskownicy, gdyby nie to, że przy okazji wycinają w pień narody (symboliczna scena wojennej rzezi, sugestywnie odegrana na jednym maltretowanym wojaku (Mateusz Smaczny).

Albo wreszcie scena, gdy nasi podróżnicy trafiają do mitycznego Eldorado, które jakoś niebezpiecznie przypomina rodzimą, rozchwierutaną "arkadię", przefiltrowaną przez "Wesele" Wyspiańskiego i "Wesele" Smarzowskiego. W którym buduje się mosty przed krwiożerczymi obcymi, a pan i władca na pytanie: "To u was nie wieszają, gdy ktoś ma inne zdanie?" odpowiada: "Chyba byśmy oszaleli, a po co mieć inne zdanie? Wszyscy jesteśmy jednego zdania". Czy ta narzucana zero-jedynkowa wizja świata nie brzmi znajomo?

Tak więc jak wiele scen w spektaklu, w których wcale nie jest do śmiechu, tak i wiele jest w inscenizacji przebłysków, które sytuują "Kandyda" jako historię niezwykle uniwersalną. Historyczny barokowy kostium tu w sumie nie ma znaczenia, człowiek - co młody podróżnik ze smutkiem konstatuje - nadal jest taki sam: łakomy, tchórzliwy, krwiożerczy. Podobnie Kandyd rozumie optymizm. To obłęd dowodzenia, że wszystko jest dobre, kiedy nam dzieje się źle.

Zobaczyć trzeba koniecznie.

Kandyd, czyli Optymizm albo Polska i świat w krzywym zwierciadle

Jerzy Doroszkiewicz, "Kurier Poranny", 19.03.2016

ROZWIŃ

Nowa premiera przygotowana przez Białostocki Teatr Lalek nawiązuje do najlepszych tradycji tej sceny. Przepełniona humorem śpiewogra „Kandyd, czyli Optymizm” niesie w sobie filozoficzny podtekst, a jej odbiór przez widzów przypomina czasy, kiedy największe owacje wywoływały sceny będące aluzjami do współczesności.

Tak było przynajmniej na przedpremierowym przedstawieniu. Przywitani barokową muzyką widzowie są wprowadzani przez stosownie odzianych aktorów w kanwę powstania powiastki filozoficznej Woltera. Wystarczyło, by usłyszeli o możnych panach o niezbyt wnikliwych głowach, by na widowni rozległy się śmiechy, przy zwyczajnie zdawałoby się brzmiącym słowie „lud”, padła pierwsza salwa śmiechu. Czyżby reżyserowi Pawłowi Aignerowi udało się przekonać widzów od pierwszych chwil, że za fasadą barokowej opowieści kryją się wciąż współczesne treści? Bieg przedstawiania ukazywał, że twórca błyskotliwej adaptacji „Texas Jima” miał znowu nosa.

Tak jak w oryginale, cała opowieść zaczyna się w posiadłości baronów de Thunder-ten-tronckh w niemieckiej Westfalii. Do ukazania klimatu epoki, wystarczyły Pavlovi Hubičce stroje przypominające ówczesną modę dworską, takoweż ukłony i nieco przerysowana gra aktorów. Ich postaci nawet nie zdają sobie sprawy, że odgrywają role w nadnaturalnym teatrze marionetek. W adaptacji scenicznej niemal każdy z aktorów gra po kilka postaci, nie wspominając o brawurowych zmianach kostiumów. W tekście padającym ze sceny pojawia się też wiele smaczków, które widownia błyskawicznie wyłapuje. Kiedy Kunegunda (w tej roli jak zwykle uwodzicielska Sylwia Janowicz-Dobrowolska) zaczyna rozpaczać najpierw po francusku, a później po niemiecku natychmiast pojawia się dwóch żołnierzy w lateksowych mundurach, jeden nawet w przypominającej hitlerowskie formacje czapce. To Błażej Piotrowski i Mateusz Smaczny śpiewająco i tanecznie wprowadzają widzów w trudy służby oficerów werbunkowych, którym „trudno przeniknąć do środowiska”. Po tych słowach uważni widzowie znów wybuchają śmiechem. Warto przypomnieć, że teksty piosenek napisał na potrzeby warszawskiej adaptacji Maciej Wojtyszko, i trzeba przyznać, że porażają nie tylko inteligencją i humorem, ale paradoksalnie, ponadczasową aktualnością pewnych obserwacji. Tu także pierwszą z popisowych scen gra Michał Jarmoszuk – ów tytułowy Kandyd. W swej naiwności nie wie, co to armia i werbunek, ale szybko przypomina widzom, że i w czasach Woltera istniała cenzura, stąd służba królowi Bułgarów w istocie dotyczy króla Prus. Jak bohater slapstickowej komedii w szaleńczym tempie uczy się musztry, aczkolwiek nie dane mu jest skorzystać z tak cenionej przez filozofów wolnej woli.

Paweł Aigner fantastycznie obmyślił scenę bitwy pomiędzy wojskami francuskimi i niemieckimi. Oprócz świetnie rozegranego wątku komediowego znów odwołującego się do tradycji początków niemego kina, choć na scenie rzecz jasna wypełnionego dźwiękami i słowami, dyskretnie pokazuje też losy szeregowego mięsa armatniego. Umierający żołnierz w zakrwawionej koszuli tak samo podle traktowany jest bowiem przez dowódców i jednej, i drugiej armii.

Tymczasem Kandyd rusza w dalszą podróż. Zanim widz zorientuje się, że bohater trafił do Holandii na scenie pojawia się młodzieniec w koszulce z Bobem Marleyem. Ten orędownik ganji nie jest tu bez powodu, a świadoma określonych ruchów i póz przybieranych przy kontakcie z marihuaną znów może pokładać się ze śmiechu. To jednak tylko preludium do absolutnie wspaniałej sceny zbiorowej.

Rozebrani do stylowej bielizny wszyscy uczestnicy spektaklu błyskawicznie zamieniają zwykły stół w okręt, który płynie po wzburzonych wodach do Lizbony. Kiedy spod stołu wytacza się Ryszard Doliński grający najpierw morską falę, a później gromy i uderzenia sztormowego wiatru huragan przechodzi po widowni. Huragan czystego, oczyszczającego śmiechu. To jeszcze nic. Za moment ta sama trupa będzie musiała zagrać ni mniej ni więcej, tylko… trzęsienie ziemi. I daje przysłowiową radę. A że sytuacja bohatera opowiastki nie jest do pozazdroszczenia, chwilę później ten sam fantastyczny w każdej sekundzie spektaklu Doliński, już jako Inkwizytor skaże przepełnionego optymizmem filozofa Panglossa na szubienicę. Tu także, przy pomocy minimalnych środków, na scenie dzieje się bardzo dużo, a wieszać może pomagać nawet odważna publiczność z pierwszych rzędów.

Komediowym wątkom w pierwszej części przedstawienia wręcz nie ma końca. Świetnie przygotowani wokalnie Sylwia Janowicz-Dobrowolska i sam Michał Jarmoszuk w brawurowo operowy sposób odśpiewują swoje spotkanie, wzbudzając huraganowe brawa. Swój świetny epizod, także wokalny, ma grający gościnnie Filip Gurłacz. Niemal w całości wyśpiewany falsetem kuplet o klejnotach wzbudza niekłamaną litość wśród zatroskanych o całość cielesną kreowanego przez niego bohatera panów, damy z pewnością uwiódł czarowną figurą i brawurowym śpiewem. Kiedy swoją historię leciwej damy i córki papieża opowiada widzom Barbara Muszyńska, dostaje w pełni zasłużone brawa.

Okazuje się, że dla aktorów, reżysera i scenografów Białostockiego Teatru Lalek nie ma rzeczy niemożliwych. Pięknym przykładem kreatywności może być strój sługi gubernatora – połączenie ramoneski z epoletami torreadora. Także zagrana tu rola tłumacza pozwala odkryć jeszcze jedną komediową twarz Krzysztofa Bitdorfa. Zaś Ryszard Doliński zanim rozchyli poły czerwonego płaszcza, zachowuje się jak głodny ludzkiego mięsa Hannibal Lecter. Wyborne.

W przedstawieniu nie brak efektownego fechtunku, ciekawie też zostali wyobrażeni ludożercy odziani w stroje przypominające Sowietów z czasów rewolucji a może najazdu na Polskę 17 września roku pamiętnego. Jak nic pasuje tu piosenka o tym, że często „małpy” cieszą się względami pięknych dam większymi, niż światli i wrażliwi (jak Kandyd) mężczyźni. Znów Maciej Wojtyszko trafił w punkt.

Najmocniejszym w tej adaptacji etapem podróży Kandyda w poszukiwaniu owego tytułowego optymizmu jest dotarcie do Eldorado. Jakże swojsko ono wygląda. Ubrani w zupełnie współczesne stroje biesiadnicy w chocholim tańcu pląsają na weselu, a gościnnie występująca w przedstawieniu Justyna Schabowska jako panna młoda, popisowo womituje, jakby przeszła dobrą szkołę u Wojciecha Smarzowskiego. To Eldorado to z drugiej strony „kraj bez żadnej drogi”, ale zamieszkiwany przez mieszkańców, którzy mają jedno zdanie, bezrefleksyjnych, uważających, że „jeżeli człowiekowi jest gdzieś znośnie to powinien się tego trzymać”, za to przekonanych, że Europa chce ich zjeść. „Gdyby mogli wymordowaliby nas do ostatniego” mówi szef ceremonii, a może szef Eldorado – w tej roli uczesany nieco w klimacie ojca chrzestnego Ryszard Doliński, po czym intonuje najbardziej przejmujący song całego spektaklu, z powtarzającym się lamentem „jak można chcieć wyjechać z Eldorado”. Równie współczesnej piosenki o dzisiejszej emigracji dawno nie słyszałem ze sceny. Bawi też puenta, mówiąca, że tam najbardziej szanuje się obcokrajowców. Czyż ta postawa nie przypomina ciągle pewnej grupy Polaków?

Cierpieniu Dolińskiego w rozsypującym się w oczach Eldorado towarzyszy pesymizm filozofa Marcina (w tej roli niezwykle stonowany Piotr Damulewicz). Jego zdaniem – „optymizm to obłęd”. Zanim Kandyd odnajdzie swoje miejsce na ziemi, widz zobaczy następną oszałamiającą scenę zbiorową – karnawału w Wenecji. Stroje z prawdziwymi palącymi się świecami i kostiumy zalane zastygłym woskiem jakże trafnie oddają zastygłych we wspomnieniach dawnej świetności ludzi je noszących. To chyba największy majstersztyk, o jaki pokusił się Pavel Hubička.

Idąc za ciosem, do ponownego spotkania wszystkich postaci opowiastki doprowadza na statku, który gra przewrócony stół. Aktorzy BTL prowadzeni przez reżysera z pomysłową scenografią bez problemu wyczarowują ze zdezelowanego mebla galerę płynącą do Konstantynopola. Tam żyją w nudzie, dopóki nie wezmą się do „uprawy swojego ogródka”.

O co w tym wszystkim chodziło Wolterowi, a o co może chodzić dziś? Z pewnością filozof widząc wojny targające Europą, zastanawiał się czemu i komu one służą, przestrzegał jednak przed zbyt łatwym optymizmem i przechodzeniem nad wszystkim do porządku dziennego. Podróż Kandyda po świecie nie jest li tylko nagromadzeniem okropieństw czyhających na wędrowców. Wszak udaje mu się wyjść cało z niejednej opresji i tylko miłość nie pozwala mu na zawsze osiąść w swojskim Eldorado. A więc nadzieja istnieje. Czy warto jednak zawsze obstawać przy swoim, dotrzymywać słowa i wiązać się z osobą zapamiętaną z pierwszego zauroczenia? Zmieniają się filozofowie, którzy miast deliberować nad losami świata, także muszą uwierzyć w szczęście, jakie może dać „własny uprawny ogródek”. Czy była to także zawoalowana krytyka klasy próżniaczej – trudno powiedzieć. Pewne jest jedno. "Wszystko jest i będzie dobrze na tym najlepszym ze światów" dopóki BTL będzie wystawiał tak mądre, brawurowo i z poświęceniem zagrane spektakle, w których nie ma nieważnych ról, a publiczność czuje wręcz fizycznie, jak gigantyczną pracę wykonali wszyscy uczestnicy przedstawienia, ku jej uciesze i zadumie.

I tu przydałby się na zakończenie jakiś akcent muzyczny. Na przykład na tubie, na jakiej gra na scenie Bogdan Drewnowski. Ale można tylko napisać: Wielkie brawa.

Brawurowy spektakl. Nowoczesny i pełen zwrotów akcji "Kandyd"

Anna Dycha, bialystokonline.pl, 23.03.2016

ROZWIŃ

Wyborna gra aktorska, nieokiełznana wyobraźnia reżysera i klasyka literatury. To połączenie musi się udać. Paweł Aigner sięgnął po dzieło Woltera - "Kandyd, czyli optymizm" - i stworzył w Białostockim Teatrze Lalek spektakl iście brawurowy.

Kto widział poprzednie produkcje Aignera - "Texas Jima" czy "Księżniczkę Anginę" - ten wie, na co artystę stać. Jak się okazało, "Kandyd" to dla niego świetny materiał. Obfitujący w sarkazm, z szybką narracją i nagłymi zwrotami akcji. A gdy do tego reżyser dołożył własny, autorski rys, powstał teatralny majstersztyk.

Szybkie tempo, humor i piosenki

Spektakl jest dużym wyzwaniem dla aktorów. Zespół Białostockiego Teatru Lalek radzi sobie jednak z XVIII-wieczną powiastką filozoficzną i jej sceniczną adaptacją znakomicie. Z wielką przyjemnością ogląda się Michała Jarmoszuka. W roli Kandyda jest ciekawy świata, ale i odpowiednio naiwny. Sylwia Janowicz-Dobrowolska jako Kunegunda to groteskowa i interesowna kobieta. Reszcie zespołu też należą się brawa - granie kilku ról to niełatwe zadanie.

Widzowie nudzić się nie mogą, raczej co chwila wybuchają śmiechem. To zasługa nie tylko parodystycznej gry aktorskiej, ale też satyrycznych piosenek, pełnych słownych gier. Ich autorem jest Michał Wojtyszko, muzykę napisał Jerzy Derfel (na żywo gra ją zespół). Nie brakuje nawet śpiewu operowego (nawiązanie do sąsiadującej z BTL-em Opery i Filharmonii Podlaskiej?). Aktorzy nie dość, że śpiewają, to potrafią wykonać też - często skomplikowane - układy choreograficzne (ułożyła je Karolina Garbacik). Ważną rolę pełni tu też scenografia i kostiumy (ich autor Pavel Hubička pracował także przy "Texas Jimie"). Całość ma szybkie tempo - jak w prawdziwym filmie przygodowym!

Podróżujemy z Kandydem

Wygnany z Westfalii za afekt miłosny do córki barona Kunegundy Kandyd tuła się po świecie i obserwuje ludzkie nieszczęście. Jak ma więc wierzyć we wpajaną mu przez mistrza Panglossa filozofię optymizmu? Wolterowski bohater jest świadkiem wojny siedmioletniej (scena musztry i przejścia przez rózgi całego pułku). Gdy trafia do Holandii, wita go anabaptysta... w koszulce z Bobem Marleyem. Spotyka też Panglossa zarażonego syfilisem (genealogia choroby sięga samego Kolumba), który opowiada o tragicznych losach Kunegundy i jej rodziny. Razem płyną do Lizbony (szum fal i burza w wykonaniu Ryszarda Dolińskiego, później będzie też słoniem morskim). Miasto nawiedziło trzęsienie ziemi - skutków kataklizmu nie pokazuje scenografia, lecz aktorzy.

To dopiero początek przygód. Kandyd i Pangloss staną przed Świętą Inkwizycją (Wielki Inkwizytor to nie kto inny jak Doliński). Okaże się też, że Kunegunda miewa się zupełnie dobrze. Trafiła do Żyda, ale łoże dzieli między niego a Wielkiego Inkwizytora (jak w piosence "miłość musi znać pojęcie cyrkulacji").

Już w Kadyksie swoją historię opowiada Stara, która twierdzi, że jest córką papieża Urbana X (nie było takiego). Pojawia się także kastrat, który z żalem śpiewa o utraconych klejnotach. W Buenos Aires na Kandyda i Kunegundę czeka gubernator z wąsikiem w czerwonym szlafroku (Doliński), który "uwielbia kobiety do szaleństwa" (Krzysztof Bitdorf w roli utykającego sługi). Z kolei w Paragwaju Kandyd spotyka jezuitów (wśród nich brata Kunegundy), a także ludożerców. Wreszcie trafia do utopijnej krainy Eldorado - scena łudząco przypomina polskie wesele i film Smarzowskiego (ilustruje ją przejmująca piosenka o polskiej emigracji).

Optymizm to obłęd

Po powrocie do Europy Kandyd trafia wprost na wenecki karnawał, podczas którego bawią się zdetronizowani królowie. Naszemu bohaterowi towarzyszy filozof Marcin, który powątpiewa w filozofię optymizmu. Według niego "optymizm to obłęd dowodzenia, że wszystko jest dobre, kiedy nam dzieje się źle". I Kandyd zaczyna zastanawiać się nad dotychczasową wizją świata.

Najnowsza propozycja BTL-u to ponad dwie godziny wybornej zabawy na najwyższym poziomie przyjętej na przedpremierowym pokazie owacją na stojąco. Paweł Aigner potrafi wydobyć z klasyki istotę, nie rezygnując przy tym z humoru, stylistycznych wolt i współczesnych nawiązań. Właśnie dzięki takim spektaklom można uwierzyć, że wolterowski "Kandyd" jest wciąż aktualny.

MULTIMEDIA

odtwórz Trailer spektaklu "Kandyd, czyli Optymizm"
Trailer spektaklu "Kandyd, czyli Optymizm"

HISTORIA / HISTORY

Udział w festiwalach, przeglądach, nagrody

ROZWIŃ

2016 r. XXIII Międzynarodowy Festiwal Teatrów Lalek SPOTKANIA w Toruniu

  • nagroda aktorska za najlepszą kreację kobiecą za rolę córki papieża Urbana X przyznana Barbarze Muszyńskiej

Ważne: Strona wykorzystuje pliki cookies.

Korzystając z serwisu internetowego Białostockiego Teatru Lalek akceptują Państwo zasady Polityki prywatności, wyrażają zgodę na zbieranie danych niezbędnych do administrowania stroną i prowadzenia statystyk oraz wyrażają zgodę na używanie plików cookies w celu świadczenia usług na najwyższym poziomie. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej szczegółów na stronie.

Do góry btl kształt