Animacje
Białostockie lalki w obiektywie Krzysztofa Bielińskiego bynajmniej nie prezentują się w sposób obiektywny - a jeśli już, to bardziej w etymologicznym znaczeniu tego przymiotnika, jako rzucony, postawiony naprzeciw, niż w jego powszechnym rozumieniu, jako wyważony, chłodny, bezstronny. Każde ze zdjąć zebranych w albumie "BTL - Lalki" nosi wyraźne piętno spojrzenia Bielińskiego. Sposób kadrowania, perspektywa, dobór spektakli i ich układ jest jak najbardziej autorski. Tworzą niezależną opowieść i posługują się własną dramaturgią. Jednym z głównych tematów tej opowieści jest perspektywa oglądu lalek na scenie. Dzięki obiektywowi i wyszukanemu kadrowaniu Bieliński pokazuje to, co w żywym kontakcie z lalkami mimowolnie umyka percepcji widza. Tu następuje z tym konfrontacja.
W albumie znalazły się fotografie z przedstawień dla dorosłych, wbrew powszechnemu przekonaniu, że lalki to teatr dla dzieci. Już w tym zabiegu dopatrzyć się można strategii, jaką obiera Bieliński. Rozbijanie stereotypów myślowych, ale przede wszystkim wizualnych, to główne założenie jego publikacji. Cel osiąga, zaburzając i odwracając perspektywy, manipulując przestrzenią i linearnością czasu. Bieliński za pomocą swojego aparatu wyrabia w widzach zdolność wyostrzonego spojrzenia na detal.
Marionetki, sięgające aktorom do połowy łydki, na fotografii powiększone zostają do rozmiarów monumentu i zmieniają skalę realnego świata. Bieliński najczęściej fotografuje lalki w intymnej bliskości z dołu, pokazując je z perspektywy niedostępnej dla oka nieuzbrojonego w obiektyw. Seria fotografii - jak choćby ze spektaklu Biegun, zrealizowanych za pomocą teleobiektywu - wydobywa z teatralnego imaginarium detal. Żywi lalkarze, dla Bielińskiego, zajmują co najwyżej równorzędne miejsce z animowanymi lalkami. Jego obiektyw przyłapuje ich, kiedy patrzą lalkom głęboko w oczy, zapominając, że to jedynie martwe groteskowe grymasy wkomponowane we fragmenty żywego świata.
Najnowszy album Bielińskiego to właściwie atlas fotograficzny, uzbrajający czytelnika we wszystkie niezbędne narzędzia do poruszania się po świecie białostockich lalek. A jest to świat o rozległych horyzontach, czerpiący z różnych kontynentów i tradycji sztuki lalkarskiej. Są tu lalki papierowe, jawajki, marionetki, manekiny, kukiełki, teatr cieni i masek. Bieliński wnika w ten świat bez zahamowania, wciskając swój obiektyw w jego najskrytsze zakamarki. Jego zdjęcia tworzą elementarz pamięci wizualnej dzieciństwa, służący do opowiedzenia bajek dorosłym w taki sposób, by wyzwolić ich wyobraźnię. Dzięki eksplozji flesza fotograficznego uchwycony w obiektywie obraz otwiera dostęp do wizualnej nieświadomości. Bieliński w posłowie do albumu tak pisze o teatrze lalek: "Cień. Miraż. Złudzenie. Nieskończone światy, przewijające się przez naszą podświadomość. Senne wizje, w których niemożliwe staje nieraz dotkliwie realne". Tak, kontakt z fotografiami Bielińskiego ma w sobie coś z anamnezy.
Gdy otwieramy album i przebiegamy wzrokiem po zdjęciach gęsto rozsianych na każdej ze stron, uderza przede wszystkim ich różnorodność. W książce znalazły się zdjęcia z dwunastu spektakli Białostockiego Teatru Lalek. Prezentowane są one w układzie niechronologicznym. Album otwiera Lis w reżyserii Piotra Tomaszuka, potem kolejno jest Księżniczka Angina Pawła Aignera, Marsz, marsz Gombrow...ski Austriaka Christopha Bochdanskyego, Valerie Barbary Grzegorzewskiej, Chopin-impresja Lesława Piecki, Widmo Antygony Włocha Fabrizio Manecchiego, Montecchi i Capuletti Rosjanina Rusłana Kudaszowa, Czarne ptaki Białegostoku Amerykanina Erica Bassa, Sklepy cynamonowe na podstawie prozy Brunona Schulza w reżyserii wybitnego niemieckiego twórcy teatru Franka Soehnle, Dulcynea Adama Frankiewicza - nagrodzona w konkursie na inscenizację dawnych dzieł literatury europejskiej, Biegun Ewy Piotrowskiej oraz polsko-holenderska koprodukcja Fasada w reżyserii Eduarda de Paiva Souza.
Już sam przegląd tytułów przedstawień Białostockiego Teatru Lalek i międzynarodowe grono twórców pokazuje, z jak niezwykłym i rozległym zjawiskiem mierzył się swoim aparatem Bieliński. Zebranie w jednej publikacji tak różnych technik lalkarskich, estetyk i tematów wprawia widza w zakłopotanie. Ich nieoczywisty układ, w którym fotografie zostają zestawione w minihistoryjki, okazuje się opowiedzenia skutecznym sposobem opowiedzenia dzieł klasyki literackiej. Podstawą są teksty Sofoklesa, Szekspira, Cervantesa czy Nabokova.
Bieliński po raz kolejny udowadnia (podobnie było w albumie Lupa/Teatr), że doskonale potrafi operować nie tylko aparatem, ale również materiałem zdjęciowym, by stworzyć z niego osobne przedstawienie i z wprawą snuć własną opowieść. Zestawiając obok siebie kilka zdjęć tej samej sceny, mimochodem podszywa wątpliwością nasz sposób patrzenia na nią. Kompozycja fotografii sama staje się teatrem spotkania kilku heterogenicznych przestrzeni, po których oprowadza nas własna niepewność. Nasze poczucie, że jesteśmy poinformowani odnośnie wszystkiego, co fotografia przedstawia, jest absolutnie nieuzasadnione. Ta zbawienna wątpliwość nie kwestionuje wprawdzie dokumentacyjnej wartości zdjęcia, zostawia jednak na niej rysę autorskiego spojrzenia. Przekadrowanie, przesunięcie, opóźnienie - to efekty kompozycyjne Bielińskiego, do których zdążył nas już przyzwyczaić i stworzyć z nich swój znak rozpoznawczy.
Dramaturgia albumu rozwija się zrywami. Głównym środkiem budowania napięć jest wstrząs, dzięki któremu poszczególne sytuacje fotografowanych przedstawień, nawzajem niepołączone, zaczynają się zderzać i układać w mikrohisto- rie. Nie łączą się jednak w spójną całość i nie pozwalają zanurzyć się w iluzji lalkowego świata. Skłaniają raczej do zajęcia krytycznego stanowiska wobec niego.
Krytyka iluzji wynika już z samych reguł lalkowego teatru. Jego naczelną zasadą jest to, że chcemy i godzimy się tę iluzję uznać, nigdy zaś jej ulec. Aktor teatru lalkowego nie musi utożsamiać się z graną postacią, ani tym bardziej wcielać się w nią. Jego zadaniem jest jedynie animować, poruszać, ożywiać. Biliński rozumie to doskonale i sam, niczym lalkarz, mnoży punkty widzenia, tnie, kadruje, przerywa akcję, bawi się suspensem - tak jakby w montażu obrazów spektaklu chodziło o to, by wyzwolić jego najbardziej epickie i liryczne ujęcie.
Animowane przez niego historie wydają się w pierwszym kontakcie spękane, porozrywane i niepowiązane. Przeskakują z tematu do tematu, mylą tropy. Chwilami wręcz trudno się połapać, którego spektaklu dotyczą. Dopiero po chwili seria kadrów niespodziewanie zaczyna układać się w minihistorię, photostory, komiks. Ten wizualny montaż pokazuje nam, jak fragmentarycznym, punktowym spojrzeniem powinniśmy obdarzać świat lalek, by mógł on zaistnieć w naszej wyobraźni.
Paweł Dobrowolski, "Didaskalia", 10.2012