Festiwal LALKA-NIE-LALKA - dzień 3.

termin wydarzenia 21 czerwca 2018

Trzeci dzień festiwalu LALKA-NIE-LALKA w obiektywie Bogumiła Gudalewskiego.

Pomelo jest zakochany

Jerzy Doroszkiewicz, "Kurier Poranny", 21.06.2018

rozwiń

(...)

Słonik Pomelo jest mięciutki i... lekko sfatygowany, za to umie się cieszyć wszystkim i jest ciekawy świata. Odwiedzają go owady, ślimak, czy żaba. Sam scenograficzny pomysł na staw urzeka genialną prostotą, a co dopiero wspomniane lalki - które też mogą być instrumentami. Drewniane ślimak i żaba zostały tak zaprojektowane, by nie tylko cieszyć oko, ale też być odpowiednio animowane i wykorzystywane jako instrumenty perkusyjne. Dziewczyny sprytnie poukrywały mikrofony podłączone do niektórych instrumentów, a kiedy trzeba - wykorzystując kość pamięci, mogą oddawać się animacji, podczas gdy zapętlona fraza towarzyszy ich urzekającej pracy. Na takie stypendium artystyczne Prezydenta Miasta można tylko przyklasnąć, szczególnie że wstęp na każdy z pokazów był bezpłatny.
(...)

Hrabia Monte Christo w 30 minut!

Jerzy Doroszkiewicz, "Kurier Poranny", 22.06.2018

rozwiń
IX Międzynarodowy Festiwal Szkół Lalkarskich 2018 LALKANIELALKA to pokazy umiejętności studentów z różnych szkół artystycznych. Łotewska Akademia Kultury przywiozła do Białegostoku przezabawny spektakl "Hrabia Monte Christo w 30 minut". W nim liczyła się przede wszystkim inwencja i... znajomość pop kultury, a szczególnie muzyki rozrywkowej. Młodzi lalkarze wykorzystując zwykłe gumowe zabawki ze sklepu zamykają je w różnych "pudełkach" jakby na wzór teatru ulicznego, jednocześnie pozwalając im przeżywać niesamowite przygody - jak w romansie Alexandra Dumasa.
(...)

Teatr lalek Hop Signor - Żyrafa

Jerzy Doroszkiewicz, "Kurier Poranny", 22.06.2018

rozwiń

(...)

IX Międzynarodowy Festiwal Szkół Lalkarskich 2018 LALKANIELALKA to także pokazy mistrzowskie. Trzeba było widzieć te tłumy oblegające stolik i lalki jakie pokazał teatr lalek Hop Signor w mistrzowskim przedstawieniu "Żyrafa". Tu, podobnie jak w "Pomelo jest zakochany" nie potrzeba było słów, by opowiedzieć prostą i poruszającą historię. O tym, że nie zawsze potrzebujemy tego, co drogie i świecące, czasem nawet drewniana skarbonka może mieć duszę. A jeśli i my ją mamy, umiemy uruchomić wyobraźnię - możemy uwolnić drewnianą zabawkę i tchnąć w nią życie, hen, za morzem.
(...)

Z MORAŁEM, ALE WSPÓŁCZEŚNIE

Karolina Dąbrowska /ATB

rozwiń

Teatr, który poucza, daje dobre rady i sprowadza widzów na dobrą drogę jest znany od dawna. Czy jednak jest w stanie wzbudzić emocje we współczesnych widzach? Odpowiedzią na to pytanie mogą być prezentacje ze środowego poranka.

Wzmacniając więzi to propozycja studentów z Łotewskiej Akademii Kultury, inspirowana opowiadaniem „Riču raču” Eriska Adamsonsa. Łotysze zaprezentowali prostą historię opartą przede wszystkim na relacjach syna i ojca. A właściwie na braku tych relacji… Wiecznie zapracowany tata nie znajdował czasu na zabawy z dzieckiem, które nieudolnie próbowało zwrócić na siebie uwagę. Zbieg okoliczności i magiczne moce kostki do gry sprawiły, że bohaterowie przenieśli się do wirtualnego świata Ludo. By wydostać się z niego musieli wykonać kilka misji – od przygód w dżungli i ucieczki przed stadem goryli, przez podwodne przygody i łowienie ryb, po przezwyciężenie współczesnych pokus, jak choćby pęd za pieniądzem. Każdy kolejny „lewel” zbliżał bohaterów, udowadniał im samym, jak ważni są dla siebie. Ostatecznie obaj zgodnie stwierdzili, że najważniejsza jest rodzina. Po powrocie do rzeczywistości postanowili rozegrać przerwaną partię w planszówkę. Niestety, zaczarowana kostka do gry ponownie przeniosła ich do wirtualnego świata.

Wykorzystane w spektaklu tintamareski bardzo dobrze sprawdziły się w konwencji gry komputerowej. Dzięki temu typowi lalek, bohaterowie posiadali pełną mimikę, a lalkowe ciała zdolne były latać, zatrzymywać się w powietrzu, czy wykonywać akrobatyczne ewolucje. LEDowe światła zamontowane w specjalnie skonstruowanym ekranie oraz fragmenty pleksi, w których mogła przejrzeć się widownia, sprawiły, że oglądając łotewski spektakl miało się nieodparte wrażenie, że to my jesteśmy graczami. Należy tylko wierzyć, że nikomu z widowni nigdy nie przyjdzie zmierzyć się z zadaniami stawianymi przez świat Ludo.

Kolejna propozycja, w której twórcy chcieli zostawić nas z konkretną radą jest spektakl „Przebiegły lis” z Kijowskiego Narodowego Uniwersytetu Teatru Filmu i Telewizji. Trójka studentów zabrała nas w podróż do lat dziecięcych, przypominając znaną historię o chytrym lisku i łatwowiernym króliczku. Jednak, z biegiem akcji okazywało się, że to wcale nie rudy spryciarz jest większym łobuzem, ale właśnie niepozorny szarak, który był w stanie przewidzieć każdy z lisich podstępów, a także wejść w spółkę z niedźwiedziem. Połączenie wrodzonego uroku królika oraz sił króla lasu skutkowało licznymi zabawnymi przygodami
i w ostatecznym efekcie przechytrzeniem lisa – jak to zresztą w takich opowieściach bywa.

Artyści wykorzystali w spektaklu jeden z klasycznych gatunków teatru lalek – pacynki.  I poradzili sobie z nim po mistrzowsku. Mimo, iż większość akcji rozgrywana była w klasycznym układzie, czyli nad parawanem (stworzonym z poszewki na kołdrę), od czego już odwykliśmy, widzowie chętnie i wielką radością weszli w stworzony przez aktorów świat.

Oba spektakle udowadniają, że mimo upływu lat pewne motywy i teatralne rozwiązania wciąż potrafią cieszyć. Prostota w treści i w rozwiązaniach scenograficznych znajduje swoich wielbicieli nawet w XXI w., natomiast morały w nich zawarte wcale nie tracą na aktualności.

WARSZTAT = TECHNIKA I WSZECHSTRONNOŚĆ

Oliwer Witek /ATB

rozwiń

Jestem tu Ja, jesteście tu Wy, są tu oni, tu jesteśmy. Aktor, jako twórca rzeczywistości scenicznej. Właśnie tego doświadczyłem oglądając spektakl „Tu Jesteśmy” w reżyserii studentów pierwszego roku wydziału aktorskiego oraz reżyserii Uniwersytetu Teatru i Sztuki Filmowej w Budapeszcie. Dzięki kooperacji obu wydziałów studenci mogli się nauczyć nie tylko warsztatu, ale i współpracy, która w przypadku reżyser-aktora jest jedną z najważniejszych relacji w teatrze. Wizja spektaklu była laboratoryjna. Studenci pokazali umiejętne opanowanie pracy ciałem, kreatywność, poczucie humoru, ale co najważniejsze byli spójna grupą, co przejawiało się w płynności wykonywanych działań.

Spektakl można podzielić na dwie cześć. Etap grupowy i etap indywidualny. Pierwszy z nich składał się etiudy pokazanej z perspektywy widza oraz „od kuchni”. Studenci wykorzystali zwyczajne kartony do stworzenia potężnych, papierowych animowanych postaci, które ze sobą walczą za pomocą pistoletów a następnie rozczłonkowują, przybierając różnego rodzaju nieokreślone figury lub linie. Tutaj wszystko prezentowane było dokładnie i rzeczowo. Kulminacyjnym momentem tej etiudy było odtworzenia działań Toma Crusa z „Mission Impossible” – niepokonany bohater rozprawiał się z chmarą wrogów, oczywiście wychodząc z opresyjnej sytuacji bez najmniejszego draśnięcia. Cześć „od kuchni” była humorystycznym mrugnięciem oka do widza oraz pokazywała że najlepiej pracuję się poprzez zabawę. Zagrano bowiem tę samą etiudę, tylko w tym wypadku scena odwróciła się o 180 stopni, a my mogliśmy dostrzec jak poszczególne osoby wycinają kartonowe pistolet i działają, aby potem wszystko odbyło się perfekcyjnie. Całość zakończył wspólny, entuzjastyczny taniec.

Etap indywidualny składał się z poszczególnych, najczęściej jednoosobowych etiud, w których wykorzystywano najprostsze przedmioty codziennego użytku, takie jak śmietnik, kubek, garnek. Przedmioty, sprawnie animowane przez młodych aktorów, ukazywały różne stany emocjonalne – od tęsknoty i rozczarowania, aż po entuzjazm i miłość. Posiłkowano się również mimiką twarzy, która w etiudach sprawnie współgrała z muzyką.

Natomiast studenci czwartego roku Państwowego Instytutu Teatralnego w Jarosławiu z Rosji udowodnili, że wystarczą 4 lata, aby nabyć szereg zdolności, które śmiało można zaliczyć do niebanalnych. W półtoragodzinnym spektaklu pod tytułem „Warsztatowo” przedstawili kilkanaście niełączących się ze sobą etiud, które w moim odczuciu były zbiorem egzaminów sesyjnych na przestrzeni wszystkich lat nauki. A różnorodne i zabawne mikropokazy łączyła postać profesora rodem z Muppetów.

Pierwsza scena ukazała nam odmienną od normy perspektywę tańczących nóg. W dalszej części pół kurtyna unosiło się do góry, by stworzyć przestrzeń do grupowych i pojedynczych tańców rąk. Następnie pokazano różnego rodzaju etiudy prezentujące warsztat aktorski: taniec, zdolności cyrkowe, szermierkę, technikę ruchu scenicznego, śpiew, pantomimę. Na największą uwagę zasługują jednak prezentacje z lalkami. Scena teatru czarnego tła, połączona z elementami pantomimy zaprowadził nas w tajemniczą i pełną wrażeń krainę snów. Tworzyły ją lewitujące wokół głównego bohatera elementy, które formowały się w rozpoznawalne postać (m.in. flaminga, czy słonia). Tintamareska Marilyn Monroe połączyła w sobie umiejętność śpiewu z animowaniem lalki. Zaprezentowana została także kultura rosyjska przy pomocy jawajek, które tańczyły we wspólnej choreografii do ludowej muzyki. Każda ze scen posiadała bardzo wyraźny do usłyszenia puls. Finał zakończył się klamrową sceną z wykorzystaniem pół kurtyny, która oddzieliła postacie od aktorów. Ci, zadowoleni i pełni młodzieńczej pasji, pokłonili się widowni.

POPKULTURA – HOT OR NOT

Aleksandra Sidor / ATB

rozwiń

Trzeciego dnia Festiwalu w sekcji szkół lalkarskich mogliśmy oglądać spektakle z Akademii Sztuk Teatralnych im. Stanisława Wyspiańskiego w Krakowie, filii we Wrocławiu oraz Łotewskiej Akademii Kultury. Zarówno w „Open the dor, man!” jak i w „Hrabi Monte Christo w 30 minut” twórcy wyraźnie inspirują się popkulturą, przekładając ją na lalki oraz fragmenty muzyczne.

Na całość „Open the dor, man!” składało się kilka indywidualnych etiud, a każda z nich bazowała na innym, losowo wybranym fragmencie literackim. To połączenie ze sobą kompletnie rozbieżnych scen wywołało jednak poczucie przytłoczenia i tracenia uwagi u widza. Studenci zaczynają mocnym wejściem. W tle słyszymy zapętlony głos Jana Dormana (bo spektakl to ukłon w stronę mistrza i jego poszukiwań w przestrzeni happeningu oraz performansu). Nagle rozległ się odgłos dobijania do drzwi, a na horyzoncie pojawiły się niebieskie litery układające się w napis OPEN THE DOR, MAN! Już po chwili animowana zostaje lateksowa lalka z sex-shopu. Jest kochanką transseksualnego mężczyzny, a ich relacja opiera się na agresji i wzajemnej fascynacji. Następna scena rozpoczęła się od przypadkowego wylądowania postaci w wodzie podczas skoku ze spadochronu. W tle – soundtrack z „Mission Imppossible” (kolejny raz w spektaklach tego dnia!). Ken, będący męskim odpowiednikiem słynnej Barbie, pluskał się w akwarium w takt kiczowatej, elektronicznej muzyki. I nagle pojawił się wątek uchodźców. Z tyłu został wyświetlony fragment materiału dla dziennika informacyjnego, a na nim, tłumy zmierzających do Europy. Większość z nich straci wkrótce życie, ale słyszymy roztargnione słowa pilotki, że „nikt tej nocy nie zginął, oprócz jednej dziewczyny”. Szkoda, że zarysowana sytuacja w tym przypadku nie jest przejmująca, ponieważ temat, tak zresztą ważny, nie został rozbudowany, a ledwo napomknięty. Już za chwilę, w miejsce poprzedniego nagrania, zostaje wyświetlona animacja z czarno-białymi, ruchomymi paskami i całującą się parą. A gdyby komuś było mało, to mamy też sceny z gospodynią domową wystylizowaną na pinup-girl lub z Chudym z „Toy Story”, oceniającym charakter kobiety na podstawie ułożenia jej nóg, gdy siedzi.

Pomysł wykorzystania lalek wielokrotnie przetworzonych przez kulturę masową ma ogromny potencjał, lecz ten zabieg umyka uwadze właśnie przez nagromadzenie dużej ilości kompletnie niewspółgrających ze sobą wątków.

Łotewscy studenci z kolei podjęli się przełożenia na scenę ponad 1000-stronnicowej powieści Aleksandry Dumasa – „Hrabiego Monte Christo”. Licznik na dole cały czas odmierzał czas, a tego, na tak obszerną akcję, było naprawdę mało. Często musiała się ona rozgrywać symultanicznie, nie powodując przy tym chaosu. Dyscyplina czasowa skutkowała dyscypliną we wprowadzaniu kolejnych wydarzeń, a te były prowadzone z lekkością i dowcipem. Do tego przyczyniło się umiejętne animowanie stolikówek jak i lalek znanych nam z witryn sklepowych – Barbie i noworodków.  Ich sposób ożywiania często przypominał ten, gdy bawi się nimi kilkuletnie dziecko, ale w połączeniu z muzyką nadawało to postaciom wyraźnej groteskowości i komiczności. I tak: w trakcie sceny ślubu usłyszeliśmy wymęczone przez radio i imprezy karaoke „My heart will go on”; podczas jednej z imprez lampki świąteczne odbijają się od twarzy Barbie tak jak lasery na imprezach klubowych, a w tle przewija się kojarzony przez wszystkich utwór techno; z kolei gdy Hrabia spotkał na swej drodze węże, które zwinnymi ruchami przybliżały się do swej ofiary, pojawiło się Toxic Britney Spears. Posługiwanie się nieustannie muzyką popularną spowodowało, że natychmiast mieliśmy nakreśloną atmosferę sceny, gdyż w ciągu 30 minut nie ma czasu na subtelności i rozbudowywanie każdego z wątków.

Umiejętne wykorzystanie elementów z kultury masowej przyczyniło się do tego, że spektakl stał się bardzo spójny, a co najważniejsze – atrakcyjny dla widza.

PROSTE – CZYSTE – PIĘKNE

Karolina Pawłoś / ATB

rozwiń

Dwójka aktorów, kobieta i mężczyzna, sceny kameralne, oszczędność w scenografii, brak słów, prosty temat – to łączy dwa ostatnie spektakle, które mogliśmy obejrzeć trzeciego dnia festiwalu. Nie trzeba dużo, żeby zachwycić i wzruszyć. Mniej znaczy więcej.

Świat może się składać ze stołu, dwóch krzeseł i starych okiennych framug. W pokazie warsztatowym „Cienie w południe” przestrzeń nie tylko została w taki sposób zbudowana, ale też wielokrotnie zdekonstruowana. Czarne tło, biała, drewniana konstrukcja i dwójka szarych ludzi (typowych everymanów) to aż nadto, aby stworzyć liryczną opowieść o relacji kobiety i mężczyzny. Choć bohaterowie zdawali się nawzajem nie widzieć, to ich skupienie sprawiało wrażenie, że czują swoją obecność. Podczas niespełna trzydziestominutowego pokazu w małej, intymnej atmosferze, byliśmy świadkami codziennych obowiązków, takich jak gotowanie, czy szykowanie się do wyjścia. Po kilku sekwencjach ruchowych z przedmiotami, doszło w końcu do spotkania bohaterów. Nie była to jednak oczywista sytuacja, gdyż odbywała się przez blat stołu za pomocą rytmu wybijanego palcami. Kobieta i mężczyzna postanowili siebie odnaleźć. Podczas szukania, przestrzeń zmieniła się w tor przeszkód, w którym aktorzy błądzili niczym w labiryncie. Ich motywacja okazała się niewystarczająca do tego, aby mogli się dostrzec w miejscu, w którym nie ma gdzie się schować. W końcu usiedli przy stole, ale dalej siebie nie widzieli. Dzieliło ich tak niewiele, a jednak zbyt dużo.

Studentka z Wydziału Sztuki Lalkarskiej w Białymstoku i jej łotewski partner nie opowiedzieli spójnej, linearnej historii. Dali nam dużo więcej – możliwość ułożenia sobie w głowach historii relacji dwójki bohaterów. Stało się tak dzięki skromności środków wyrazu – scenografii, kostiumów – oraz prostocie tematu. Na duże uznanie zasługuje dopracowanie i czystość w ruchu, który stworzył na scenie pewnego rodzaju taniec dwójki samotnych ludzi.

Relacje – to temat, z którym wyszliśmy z pokazu granego w AT, i którego kontynuację zobaczyliśmy w spektaklu „Żyrafa” ateńskiego teatru lalek Hop Signor. Po raz kolejny weszliśmy w minimalistyczną przestrzeń składającą się z reflektorów i nakrytego niebieskim materiałem stołu. Dwójka aktorów stała się rodzicami małej lalki stolikowej. Czułość, z jaką obchodzili się z chłopcem zrobionym z drewna i papier-mâché podobna jest do pozycji rodzica, który kształtuje świat małemu dziecku, uczy je chodzić i poznawać rzeczywistość, a także stawia mu granice. Lalka na naszych oczach ożyła. Jej płynne ruchy, dopracowane w najmniejszych szczegółach sprawiły, że publiczność entuzjastycznie reagowała na sytuacje, które zdarzały się małemu bohaterowi.

Rodzice uczyli też chłopca wartości pieniądza. Dali mu skarbonkę w kształcie żyrafy i gestycznie pokazali, że za zaoszczędzone pieniądze w przyszłości będzie mógł kupić sobie upatrzony samolot. Dążenie do marzeń okazuje się ważniejsze niż samo spełnienie. Żyrafa z narzędzia konsumpcjonizmu stała się przyjacielem, droższym od kosztownego bibelotu. Lalka przejęła kontrolę nad przestrzenią i sama stała się animatorem. Z miski stworzyła łódkę, z łyżki wiosło i razem ze swoim zwierzęcym kompanem wyruszyła w morską podróż. Daleko od domu, zwróciła przyjacielowi wolność. Żyrafa w nowym miejscu stała się po raz kolejny towarzyszem, który spełnia życzenia. To dzięki niej stary skąpiec mógł poczuć się jak ptak i wznieść się ponad swoje ograniczenia.

Okazuje się, że proste historie są najpiękniejsze. Wymyślne plastyczne zabiegi często mają za zadanie przysłonić płytkość opowieści. Zarówno spektakl młodych studentów jak i doświadczonych greckich artystów nie musiał nic ukrywać i pokazał, że ważna jest wyobraźnia, dopracowanie i czystość detalu.

Ważne: Strona wykorzystuje pliki cookies.

Korzystając z serwisu internetowego Białostockiego Teatru Lalek akceptują Państwo zasady Polityki prywatności, wyrażają zgodę na zbieranie danych niezbędnych do administrowania stroną i prowadzenia statystyk oraz wyrażają zgodę na używanie plików cookies w celu świadczenia usług na najwyższym poziomie. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej szczegółów na stronie.

Do góry btl kształt