Ku mojemu zdziwieniu festiwal lalkowy, wbrew nazwie, wcale nie był zdominowany przez obecność lalek. W centrum zainteresowania twórców stała raczej szeroko pojęta animacja i kreowanie autorskich, niejednokrotnie olśniewających wizualnie światów. Na wnioski czy to dobrze wróży przyszłości festiwalu, chyba jeszcze za wcześnie, ale z całą pewnością trzeba przyznać, że – podążając w tym kierunku – ANIMA inspiruje i otwiera publiczność – zarówno dzieci, jak i dorosłych – na szeroko rozumiany teatr formy. Oby tak dalej!
(...)
Z wizytą u kolekcjonera nocy
„Oni już tu są!” – tymi słowami aktor w pasiastej pidżamie zawiadamia swoich towarzyszy drzemiących na szafie o przybyciu publiczności. Białostocki Jest królik na księżycu rozgrywa się w bardzo małej przestrzeni, niewiele ponad półtora metra dzieli aktorów od widzów. Przynajmniej na początku. W miarę rozwoju akcji dowiadujemy się, że znaleźliśmy się zaledwie w przedsionku do pracowni pana Thomasa Snouta – wielkiego kolekcjonera nocy, który w swoich zbiorach posiada już 3845 egzemplarzy, w tym noce bezsenne, bestialskie, ale i spokojne, a nawet poziomkowe, które każdemu z widzów mogą kojarzyć się z czymś innym. Poetycki język, ale zarazem bez artystowskiego nadęcia, będzie nam towarzyszył do końca. Na tle pozostałych festiwalowych prezentacji spektakl ten jest bardzo konsekwentnie poprowadzony, jeśli chodzi właśnie o język – wolny od naleciałości mowy potocznej, nieskrępowany anachronicznością, operujący barwnymi metaforami z jednoczesnym zachowaniem klarowności scenicznego komunikatu.
Wróćmy jednak do akcji spektaklu: wspomniany aktor w pasiastej pidżamie – Momo wraz z pozostałymi dwoma służącymi pana Snouta – Strachem i Alfredem rozdają widzom stroje nocne. A kto będzie grymasił i nie założy pidżamy oferowanej przez aktorów nie przejdzie przez drzwi w szafie, aby móc oglądać dalszą część spektaklu, rozgrywaną już w większej przestrzeni. Duża interakcyjność spektaklu z kulminacyjną sceną zakopywania lęków, czyli zachęcania maluchów do wypowiadania na głos swoich obaw i strachów, aby je spektakularnie pogrzebać, pozwala utrzymać stan zaciekawienia u dzieci, a i od dorosłych wymaga pewnej czujności, bo nigdy nie wiadomo, co mogą zaimprowizować aktorzy (świetnie zresztą prowadzący swoje postaci sceniczne).
Jest królik na księżycu to spektakl bez lalek, ale za to z ogromną wrażliwością na przedmiot – jego materialność, dźwięki, jakie może wydawać, i przysługujący mu rodzaj ruchu. Potwierdzają to także niebanalna scenografia i pojawiające się w przedstawieniu oryginale maszynerie, choćby enigmatyczna konstrukcja Ostatniej Nocy.
(...)
Zamiast podsumowania, czyli punkty wspólne
Sześć prezentacji i sześć odmiennych, autorskich światów. Różne estetyki teatralne – od dosyć ascetycznego w formie Początku do spektaklu Jest królik na księżycu, oferującego frapujące konstrukcje i maszynerie. Zainteresowanie absurdem (Zielony smutek sąsiadów), eksplorowanie tematu kultury, która ogranicza i narzuca przyciasne formy (Kot w butach), teatr jako narzędzie do zwalczania dziecięcych lęków, szczególnie tych związanych z nocą i ciemnością (Jest królik na księżycu), wreszcie problematyka związana z dokonywaniem decyzji i ponoszeniem odpowiedzialności (Prawdziwe/ nieprawdziwe). W tym niejednorodnym zbiorze można wyznaczyć jednak punkty wspólne: specyficzną animację i wrażliwość na przedmiot. Wszystkie prezentacje łączy coś jeszcze – uśmiechnięte, zaciekawione, czasem nawet przejęte twarze dzieci wychodzących z teatru oraz wtórujące im zadowolone twarze dorosłych.