Wywołali Moniuszkę z zaświatów, odświeżyli, nadali jego pieśniom żartobliwy ton. I nowe brzmienie. Bo kto słyszał wcześniej "Rybkę" choćby w rytmie reggae, a "Prząśniczkę" - w jazzowej wersji? Fantastyczny moniuszkowski miks serwują lalkarze w Białostockim Teatrze Lalek. Do zobaczenia w piątek (13 grudnia) o godz. 19 i w niedzielę (15 stycznia) o godz. 18.
Patchworkowy klucz do opowieści o kompozytorze i jego pieśniach widać już w tytule spektaklu, którym BTL świętuje 200-lecie jego urodzin: "3xM, czyli Moniuszko-Miłość-Miraże". To wszystko znajdziemy w przedstawieniu w reżyserii (i wedle scenariusza) Bernardy Bieleni: postać kompozytora z charakterkiem, dywagacje o miłości, fantazyjne wyobrażenia na temat tego, co mógłby Moniuszko nam powiedzieć i co rzeczywiście powiedział (napisał).
Białostocki Teatr Lalek. Burleska i reggae
Przede wszystkim zaś dostajemy pieśni ze "Śpiewnika Domowego" - świetnie zaaranżowane przez Marcina Nagnajewicza, ciekawie wyśpiewane i zagrane przez aktorów. Zagrane - bowiem każda niemal pieśń Moniuszki jest tu wspomagana całym arsenałem rekwizytów, humorystycznych scenek, lalkarskich technik. W efekcie - godzina spektaklu zlatuje błyskawicznie, piosenka goni piosenkę, a że każda utrzymana jest w innym klimacie i w innym stylu, to i przez chwilę nawet nie można poczuć znużenia. A to mogłoby się zdarzyć, gdyby artyści wykonywali je jednorodnym stylu, takim, do którego przez dekady przyzwyczajono słuchaczy.
Za to u lalkarzy nigdy nie wiadomo, co się za chwilę zdarzy: czy z jazzowego klimatu wskoczymy w chillout, czy w hip-hop, czy może w piosenkę literacką? Biesiadna aura zmienia się w musicalową, ta w tonację reggae, by wylądować w przedwojennej burlesce. Co najdziwniejsze - wszystkie te klimaty splatają się w jedno niczym wielobarwny kilim i tworzą spójną, przemyślaną całość. I co jeszcze bardziej intrygujące - taki sposób potraktowania Moniuszki zyskuje nieoczekiwany walor edukacyjny. Słuchając zwariowanej aranżacji, chciałoby się bowiem od razu usłyszeć pierwotną wersję.
I tak oto, trochę naokoło, poprzez fantazyjny wariant pieśni, poniekąd wracamy do oryginału - z ciekawości. A przykryty kurzem Moniuszko z lamusa i spod kurzu, zostaje wydobyty za sprawą teatralno-muzycznych zabiegów.
Powrót lalek
Bonusów tak naprawdę mamy więcej: przy okazji spektaklu, niczym łącznik między światem współczesnym a przeszłym, ożywają lalki, dawno już nieużywane podczas przedstawień w BTL. Wyciągnięte z teatralnego magazynu, znów mają swoją chwilę. To jest ich czas.
I właśnie w tym stylu - przywoływania tego, co minione, zapomniane - utrzymany jest cały spektakl. Prosty w sumie i znakomity pomysł reżyserki spina w jedno różne etiudy i piosenki, nie dając wrażenia bezładnego miszmaszu, a konkretnej opowiastki z mnóstwem autotematycznych i autoironicznych wątków. Są tu historie parateatralne, czytelne dla tych bardziej wytrawnych widzów BTL-u, są też takie, którymi bawią się sami aktorzy. Może dlatego też - dzięki tym wewnętrznym wibracjom - spektakl daje wrażenie ożywczej świeżości. I choć początek jest nieco toporny, to potem jest coraz lepiej.
Moniuszko bilansuje
A punkt wyjścia jest następujący: aktorska próba, znudzeni aktorzy, wszystko rozłazi się w szwach. Powód? Moniuszko i pewien ptaszek nie daje im spokoju. Nie śpią po nocach, kiepsko im się pracuje. Co zrobić, by znów wszystko wskoczyło na swoje tory? Trzeba wywołać ducha Moniuszki, może to coś pomoże. A jak wywołać? Poprzez seans spirytystyczny.
I takim seansem jest właśnie spektakl - Moniuszko pojawia się (w lustrze, stole, na kotarze) i znika. Perroruje, sypie anegdotami, bilansuje życie, zostawia przesłanie. Wszystko w żartobliwym tonie. A gdy ma jeszcze fizys Krzysztofa Dziermy, jego charakterystyczny sposób mówienia (znany z BTL-owskich "Krótkich kursów" i z filmu "U Pana Boga za piecem", gdzie wcielał się w postać księdza) - to szybko staje się jasne, że widzowie są kupieni. I rozbawieni.
Konkurs
Jest tu też rodzaj dodatkowego klucza: w jedną postać scala się kompozytor sprzed dwóch stuleci z kompozytorem współczesnym. Ten współczesny w imieniu tego sprzed stuleci mówi: "Chodzi o pieśni. Nie o śpiewaków wirtuozów. Ja bym chciał, by te pieśni zwykli ludzie śpiewali, dyletanci". I kiedyś rzeczywiście śpiewali. Czy teraz znów zaczną śpiewać? Nie wiadomo. Ale posłuchać powinni koniecznie. Choćby w BTL-u. Jak bowiem w finale śpiewają wspólnie aktorzy: "Gdy wyjdziesz dziś z teatru, powiedz innym, dziel się wiedzą, na Moniuszkę mamy sezon".
W związku ze swoim marzeniem - niech pieśni śpiewa jak najwięcej osób - Moniuszko wśród aktorów ogłasza konkurs: kto zaśpiewa najpiękniej, dostanie nagrodę. Tak zaczyna się rywalizacja. I to wyrównana. Świetnie wykonanych piosenek jest mnóstwo, każdy aktor ma tu pięć minut dla siebie.
Ewolucje pod sufitem
Do tego mnóstwo pomysłów inscenizacyjnych, niespodzianek, mrugnięć do widza, animacji ciekawie korelujących z tekstem piosenek (świetna scena z wibrującą płachtą-spódnicą, cudowny teatr cieni, czy rozczłonkowywanie piankowej lalki, która kiedyś zagrała w "Fasadzie", a teraz stała się Matyskiem, na którego przyszła kryska). Jest nawet fantastyczny popis ewolucji na szarfach podwieszonych pod sufitem, na który zapatrzą się wszyscy (świetna Izabela M. Wilczewska).
Tak powraca Moniuszko, zdjęty z koturnu, "swojski", choć z daleka - wśród smaczków, żartów i świetnej muzyki.
I choć w pewnej chwili pojawi się "obrończyni" Moniuszki, zaprotestuje, niemal zasłoni oczy tylu widzom, ile może: "Proszę nie patrzeć, to nie jest Moniuszko!" - to my wiemy swoje: To jest Moniuszko. W nowej, zwariowanej odsłonie.