Świat wykreowany przez Disneya i inne wytwórnie filmowe przyczynił się do popularyzacji klasycznych baśni, które stały się atrakcyjne dla szerokiego grona odbiorców. Choć częstą praktyką stało się to, że wiele szczegółów, zawartych w pierwowzorach nie zostało ujętych w kinowych adaptacjach. Zwykle zakończenie takiej ekranizacji to po prostu słowa „i żyli długo, i szczęśliwie”. Odmienne od niektórych baśni, które nie zawsze dobrze się kończą, a ich finał bywa czasami i dość tragiczny. Ta estetyka dominuje również w większości współczesnych produkcji teatralnych dla dzieci. Twórcy starają się ulepszyć ich fabułę, napisać na nowo to, co znane i cenione, nierzadko z opłakanym skutkiem. Jednak bywają udane próby inspirowane klasyką, ale będące zupełnie nową, świeżą jakością. W takich przypadkach tradycja stanowi tylko punkt wyjścia, a cała reszta to pionierska robota, dająca inny odbiór i idący za nim pogłębiony przekaz, rezonujący ze współczesnością.
Tym kluczem poszli twórcy spektaklu Andersen kosmiczny agent z Białostockiego Teatru Lalek. Hans Christian Andersen nie jest tu tylko postacią historyczną, znanym autorem baśni, jest też dzieciakiem, który wychował się na odległej planecie Dziewannie. Gdy stracił rodziców, rolę opiekuna przejął metalowy android. Jak na nastolatka przystało, bryka, ale i marzy, chce zaistnieć i pozostawić po sobie ślad w historii. Decyduje się na ratowanie Ziemi ze zgliszczy, które po niej zostały.
Futurystyczny krajobraz miesza się w spektaklu z konwencjonalnym obrazem dziewiętnastowiecznej szkoły, gdzie Andersen-pisarz przychodzi na spotkanie z uczniami. Ma to być spotkanie z kimś popularnym, ale gość już na wstępie dyskredytuje przyznawane dyplomy, medale i rubinowe piórka. Jego zdaniem prawdziwym źródłem szczęścia i satysfakcji są momenty, kiedy człowiek oddaje się myśleniu kreatywnemu, nie zaś bezceremonialnemu wklepywaniu kolejnych pojęć i regułek. Zdradza też sekret, że poszukuje swojego zastępcy. Na ochotnika zgłasza się Gerda, która wraz z Andersenem przenosi się do świata wyobraźni.
Być może szkoła kosmicznych agentów na Dziewannie to tylko projekcja dziecięcej fantazji, może to jednak rzeczywiste miejsce, gdzie dorastał mały Hans, nie jest to w tym momencie istotne. Przejście z realiów dziewiętnastowiecznej szkoły do tej kosmicznej następuje bardzo płynnie. Można dostrzec wiele różnic, szczególnie za sprawą przeróżnych istot, pochodzących z najbardziej odległych zakątków wszechświata. Mimo wszystko taka międzygalaktyczna szkoła pokazuje, że niezależnie skąd pochodzą uczniowie, wszędzie są obecne spory typowe dla wieku nastoletniego – przepychanki słowne, ukrywane pierwsze miłości, rywalizacja o najwyższą ocenę i popularność wśród rówieśników. Całkiem ciekawa alegoria świata realnego, który boi się inności.
Niestety Andersen, razem ze swoim przyjacielem – Wojtkiem Pryszczem zostają zmuszeni do opuszczenia Dziewanny, z powodu tego, że są ludźmi, a jak głosi przekaz jej władz jest to najbardziej destrukcyjny gatunek we wszechświecie, który nawet własną planetę doprowadził do ruiny. Czyż obraz ostatnich dni jeszcze bardziej nie potwierdza tej tezy, niestety? Chłopcy, chcą podjąć się uratowaniu honoru człowieczeństwa, udają się na wyprawę ratunkową. Towarzysz jej całkiem ułańska fantazja, a jej planem jest jego brak.
Skradzionym statkiem międzygwiezdnym wyruszają w nieznane, co początkowo grozi rozbiciem o napotkana planetę, ale chłopcom udaje się w końcu wybrać odpowiedni tor lotu. Gdy lądują na Ziemi, okazuje się, że życie jeszcze całkiem tam nie wymarło, uległo napromieniowaniu i wyewoluowało w nowe formy. Pierwszym kontaktem z ziemianami jest wizyta Hansa w sklepie, gdzie chłopiec próbuje zakupić tlen. Okazuje się, że jest to produkt luksusowy, a zachłanna sprzedawczyni pozbawi go wszelkich oszczędności. W czasie zakupów, Wojtek pozostał przed sklepem, chcąc wysłać telepatyczną wiadomość do ukochanej Lavinii, która została na Dziewannie, ale nieopatrzny, został porwany przez Królowę Śniegu.
Przerażony Andersen za sprawą napotkanego Gadającego Imbryka dowiaduje się, że całe zło, które spotkało planetę spowodowane jest walką pomiędzy Królową Śniegu, a Ognistym Człowiekiem, który jako jedyny może ją powstrzymać przed zamrożeniem wszystkiego. Ulega namowom Imbryka i wchodzi do jego wnętrza, żeby bezpiecznie udać się w najgorętsze obszary podziemia – co jednak okazuje się zasadzką. Gadający przedmiot chce go oddać śniegowej władczyni, ale w zamian za opowiedzenie kilku bajek ze swoim udziałem, zmienia zdanie. Wędrując w obszar pod powierzchnią ziemi mijają Cesarza Chin, syreny, Calineczkę i Dziewczynkę z zapałkami. Obraz tych postaci, które wykreował Andersen-pisarz są tutaj zniekształcone, inne niż w znanych baśniach. Stanowią osobliwości podziemi i są ostatnim przejawem sił witalnych obumierającej Ziemi.
Wojtek przebywający w pałacu Królowej ulega zamrożeniu serca, traci kontakt z rzeczywistością, nawet przybyłej Lavinii nie udaje się łatwo zdjąć z niego uroku. Wszystko do złudzenia przypomina andersenowską baśń o Kaju i Gerdzie, ale umiejscowienie jej w nietradycyjnych warunkach daje jej inne zabarwienie. Uczucie łączące człowieka i kosmitkę porusza serce królowej, która rozluźnia mroźny uścisk, jakim otoczyła Ziemię. Lody zaczynają topnieć, ona w rzeczywistości jest Królową Hadwao, czyli wody. Natomiast Ognisty za namową Andersena również podejmuje współpracę. W tym momencie nie jest istotne, kto był źródłem konfliktu, liczy się zgoda, która sprzyja powrotowi równowagi na planecie.
Autorka Małgorzata Sikorska-Miszczuk i reżyserka Ewa Piotrowska tworzą fantazyjną, bajkową opowieść, wprowadzając w nią samego Hansa Christiana Andersena w postaci bardzo dalekiej od figury z szarego przeźrocza w nudnej biografii. Tworzą postać fascynującą, a przy tym nie pozbawioną edukacyjnego waloru. Młodzi widzowie mogą się dowiedzieć, że nawet będąc kompletnym wyrzutkiem życiowym można robić rzeczy wielkie. Zachwyca precyzja i subtelność ruchów lalek, prowadzonych przez doświadczoną ekipę BTLu, niekiedy jedną lalkę prowadzi efektownie kilku animatorów. Jedyną wadą Andersena kosmicznego agenta jest brak przerwy w półtoragodzinnym przedstawieniu, co nawet osobie dorosłej może niekiedy sprawiać kłopot. Choć dzieciaki siedziały jak zaczarowane, wystawiając przez to białostockiej inscenizacji najlepsze możliwe świadectwo.