(...) Na początku jest niemoc twórcza i kompleksy, i zastraszenie (z powodu terminów) i pidżamka w bananki, i ogólny smutek. Główny bohater otrzymał kiedyś statuetkę (pegaza) za swoją debiutancką sztukę, która okazała się genialna. Teraz czas na kolejną (sztukę i sławę).
Zaczyna się panika
Problem w tym, że przez sześć miesięcy dramaturg nie napisał nic sensownego i zaczyna się panika, potęgowana przez stojącą na półce statuetkę, która swoim wyglądem bezczelnie przypomina czasy triumfu.
Gdy nagroda, czyli pegaz, ożyje i zacznie mówić, to niemal od razu będzie się domagać pięknej sztuki. Dramaturg w złości i kłótni obrazi najpierw swoją nagrodę literacką, a następnie wszystkie możliwe poetyckie muzy. Ściągnie przez to na siebie wizytę bajkowych postaci, o których kiedyś pisał i zapomniał je dokończyć.
One urażone będą się dopominać o swój ciąg dalszy (stąd tytuł sztuki).
Szaszłyk na szpadzie
I tutaj pierwszy ukłon za całe przedstawienie w stronę Marty Guśniowskiej. Tekst dramatu wydaje się być momentami genialny. Naszpikowany jest zabawnymi ripostami ("zapisz sobie w swoich zwojach") i śmiesznymi wyzwiskami (moje ulubione to chyba nazwanie rycerza przebitego szpadą "szaszłykiem"). Ogromną zaletą "CDN" są też same pomysły na postacie.
Wspomniany przebity szpadą rycerz czy też mag (w tej roli Jacek Dojlidko) nie umiera, ale też nie można powiedzieć, żeby żył. Pisarz zapomniał dokończyć jego historię. A przecież trudno jest funkcjonować z żelastwem między żebrami (bo, świetne hasło, które pada ze sceny: "nie można wejść do windy").
Księżniczka czy hodowca płazów
Nie mija pierwszy szok dramaturga, który tłumaczy sobie, że wizyta postaci z niedokończonej bajki to pewnie początki choroby psychicznej (na którą przecież chorują wszyscy geniusze), jak zjawia się księżniczka.
Ona też ma pretensje, bo żyje z żabą, a nie z księciem, więc hasłem "nie puszczę ci tego płazem" próbuje wymusić na pisarzu dokończenie. Ze sterty bielizny wyczołga się nawet niebieski Skarpet, który ma aspiracje na bycie sławną kukiełką. Powstał w wyobraźni dramaturga przed laty jako pomysł na przedstawienie dla siostrzeńca.
Krzyknęłam nawet ze strachu, gdy na scenę wtargnął wilk ("wejście smoka" wydaje się być bajeczką dla grzecznych dzieci w konfrontacji z wejściem wilka). Ryszard Doliński gra wilka, który chce być dobry i za zmianę scenariusza swojej historii jest gotów nawet zapłacić.
Bajkowe postacie biegają w pokoju dramaturga, krzyczą, protestują, dramatyzują, piją sobie kawę, podstawiają pisarzowi pod nos stolik z maszyną do pisania i powtarzają: "dopisz mnie".
Nic dziwnego, że tworzy się bałagan, który potęguje gniew głównego bohatera. Gdy emocje sięgną zenitu, dramaturg zacznie widzieć wszystko wyraźnie, nabierze wiary w siebie, rozstawi wszystkich po kątach i zabierze się do pracy.
Muza chucha i dmucha
Ma się wrażenie, że wszystko w tym przedstawieniu zagrało. Jest świetnie napisany tekst, a puenty są mocno zaakcentowane.
Dramaturg denerwuje się i krzyczy tak głośno, że niekiedy chyba sam siebie zaskakuje silną reakcją. Pegaz, czyli Adam Zieleniecki, jest najciekawszą muzą, jaką w życiu widziałam. Chucha i dmucha na pisarza, żeby ten wreszcie siadł i zaczął pisać. Jest uroczy, gdy podjada mu kanapki, a nawet wtedy, gdy gapi się (dokładnie to słowo pada na scenie) rozmarzonym wzrokiem na księżniczkę. Jego miny są prawie tak samo nieziemskie, jak jego skrzydełka, z tyłu na plecach.
W przypadku reżyserki, Agaty Biziuk, czuje się wielokrotnie zapał, jaki towarzyszy twórczym działaniom młodych ludzi. Aktorzy grają z wielkim zaangażowaniem (księżniczka, Ewa Żebrowska, przypomina wnerwioną kobietę, która wpada do agencji matrymonialnej z reklamacją), autorka tekstu na scenie animuje szczurka, na widowni wszyscy trzymają kciuki mocniej niż zwykle. Taka właśnie była atmosfera w sobotę.
Dla obecnych i byłych uczniów
To spektakl zrobiony przez młodych ludzi z najlepszymi tego konsekwencjami, przeznaczony jest dla młodego widza. Rozbawi też każdego, kto miał kiedyś do czynienia z białą kartką i brakiem pomysłu na pierwsze zdanie wypracowania. (...)