Panie Dyrektorze, proszę opowiedzieć, jak zrodził się pomysł na spektakl lalkowy z Chopinem w roli głównej?
Zwykle, przystępując do nowej realizacji w teatrze, mamy wybraną konkretną sztukę teatralną, tekst literacki czy choćby scenariusz widowiska. Teatr lalek niczym się tu nie różni od powszechnej praktyki. Struktura literacka, słowo, stoi u podstaw niemal każdego polskiego widowiska teatralnego. Tymczasem tak być nie musi. „Chopin – impresja” znów wymyka się takiej powszechnie przyjętej praktyce twórczej. Znów, bo eksperymentowaliśmy już w niedalekiej przeszłości z kilkoma innymi naszymi spektaklami, np. „Fasadą”, która zaczęła się od fascynującej konstrukcji lalki i dość mglistej idei.
Nie ma powodu ukrywać, że pomysł na spektakl o Chopinie pojawił się w związku z planowanym na 2010 Rokiem Chopinowskim. Przyszedł z zewnątrz, w połowie 2009 roku, na zasadzie Chopin i lalki, mały Frycek w kręgu bajek, bo przecież musiał wśród nich dorastać. Odrzuciłem całkowicie takie sugestie, repertuar planuje się przecież z ogromnym wyprzedzeniem i powinien on całkowicie opanować wyobraźnię realizatorów na długo wcześniej niż rozpoczną się próby. A jednak jakieś ziarenko zostało zasiane w mojej wyobraźni, podzieliłem się tą zaledwie impresją z Lesławem Piecką, profesorem białostockiego Wydziału Sztuki Lalkarskiej warszawskiej Akademii Teatralnej im. Zelwerowicza i rozjechaliśmy się na wakacje, obiecując sobie spotkanie na jesieni i przedyskutowanie sprawy, jeśli wakacje tę sprawę urodzą.
Dlaczego z Lesławem Piecką? Z dwóch powodów. Po pierwsze, to jedyny w Polsce specjalista od marionetki. Konstruktor, technik, animator, skoncentrowany przede wszystkim na pracy pedagogicznej, choć ma w swoim dorobku i sporo lalkowych ról aktorskich, i kilka reżyserii, i przede wszystkim kierowanie Sceną Marionetkową Warszawskiej Opery Kameralnej Stefana Sutkowskiego, który zainicjował przed laty taki projekt i długo mu patronował. Po drugie – miałem własne doświadczenia z pracy z Lesławem Piecką z czasów mojego kierowania białostocką Akademią Teatralną i kilku wspólnych międzynarodowych i polskich warsztatów marionetkowych i spektakli dyplomowych. Jeden z nich wydał mi się całkiem ciekawą inspiracją. W 2003 roku Uniwersytet w Buffalo (USA), w osobie Kazimierza Brauna, zwrócił się do mnie z prośbą o lalkę i lalkarza (studenta), którzy mogliby uczestniczyć w premierze amerykańskiego spektaklu dyplomowego studentów tamtejszego kierunku teatralnego. Chodziło o lalkę Paderewskiego, skomplikowaną marionetkę na długich niciach, którą animowałby na żywo nasz student, grający jednocześnie tytułową rolę w spektaklu Kazimierza Brauna „Dzieci Paderewskiego”. Zrealizowaliśmy ten projekt. Kilka miesięcy trwało budowanie lalki, Paweł Chomczyk (bo on był tym wybranym studentem) zdążył opanować nie tylko trudną sztukę animacji, ale i swoisty amerykański akcent Paderewskiego, którego utwory, na żywo, w czasie spektaklu grał inny bardzo jeszcze młody polski twórca, pianista Igor Lipiński. Powstał ogromny spektakl teatralny. Nie miał szansy na polską premierę, gdyż obok dwójki Polaków pracowali przy nim studenci amerykańscy. Ale późną jesienią 2004 udało nam się zorganizować w Muzeum Podlaskim w Białymstoku skromny koncert, składający się z miniwprowadzenia, krótkich fragmentów spektaklu amerykańskiego odtworzonych z taśmy i przede wszystkim występu na żywo Pawła Chomczyka z marionetką Paderewskiego i Igora Lipińskiego przy fortepianie. Był to zajmujący wieczór i do niego odwołałem się snując plany z Chopinem.
O czym będzie opowiadał spektakl?
Jak wspomniałem, u podstaw pomysłu leżał spektakl-koncert, łączący wirtuozerską grę młodego pianisty, ćwiczącego i grającego utwory Chopina z wirtuozersko prowadzoną marionetką Chopina, działającą przy miniaturowym fortepianie. Ten pomysł rzecz jasna nie organizuje spektaklu teatralnego, a będzie to spektakl nie koncert, o którym mówimy nawet czasem esej teatralny. Będzie bowiem splatać rozmaite wątki, tematy, impresje. Ekipa realizatorów, to: Lesław Piecka (reżyseria), Joanna Braun (scenografia) i Wojciech Szelachowski (współautor scenariusza, dramaturgia).
Dwa główne elementy spektaklu to: wykonywana na żywo przez Krzysztofa Trzaskowskiego, uczestnika tegorocznego Konkursu Chopinowskiego, muzyka Fryderyka Chopina (z Krzysztofem na zmianę będzie występował Marek Kulikowski, muzyk związany z BTL-em) oraz kreowany przez marionetki sceniczny byt głównych postaci, prowadzonych na nitkach nitkach przez Magdę Mioduszewską (studentka ATB) i aktorów-lalkarzy: Pawła Mroza, Grażynę Kozłowską, Iwonę Szczęsną i samego Lesława Pieckę. Znajdziemy się w przestrzeni, którą owładnęły muzy, jednym z bohaterów będzie sam fortepian, tematem widowiska: i wspomnienia (z życia Chopina, np. George Sand), i jego muzyczne fascynacje (np. Paganini), ale i próba przedstawienia procesu tworzenia, twórczych wzlotów i upadków, bólu i zwątpienia, połączonego z nostalgią, nawet patriotycznymi uniesieniami. Impresja. Budowana wokół Chopina i jego dzieła. Muzyka, lalki, aktorzy, choć wszystko niezwykle kameralne, ściszone, dla niewielkiej publiczności.
Jak duże znaczenie będzie mieć sama warstwa muzyczna?
Warstwa muzyczna jest tu niezwykle ważna, ona buduje dramaturgię. Słowo, bo i ono się pojawi, będzie komentarzem, uzupełnieniem, w miarę możliwości minimalnym. Spektakl powstaje na scenie. Do ostatniej próby będzie się zmieniał. Brak jednego chociaż elementu, rekwizytu potrzebnego marionetce, zatrzymuje proces twórczy, bo z tak wymagającymi lalkami nie sposób markować działań. Lalka nie zagra, jeśli jej palce nie nabiorą oczekiwanej sprawności, nie utrzyma w dłoni partytury, jeśli z aptekarską dokładnością nie zostaną wykonane potrzebne rekwizyty. Tu wszystko musi być sprawdzone, każdy przypadek musi być przewidziany, a czasu jest zawsze za mało.
Czy ma Pan już w planach chopinowskie tournée?
Zapowiedzieliśmy już wiele spektakli, także w rozmaitych krajach świata, choć przymierzamy się raptem do premiery. Dziś na własnej skórze doświadczamy trudności wynikającej z koordynacji działań marketingowo-organizacyjnych i normalnego procesu twórczego, który nie poddaje się rytmowi wszelkiego planowania, zwłaszcza planowania huraoptymistycznego. Ale jesteśmy coraz bliżej. I rodzi się dzieło, które choć trudno już dziś oceniać (uczynią to nasi widzowie), zapowiada inną jakość Chopinowskiej spuścizny – wciąż muzyczną, a jednak teatralną. I jeszcze lalkową! Tę jakość znały wyrafinowane środowiska przeszłości, wielbiące marionetkowe wersje oper. Taki marionetkowy teatr Mozarta czy Haydna dziś zachowali w pamięci nieliczni. Może nasz „Chopin – impresja” przyczyni się do odrodzenia zapomnianego gatunku sztuki muzycznej i lalkowej?