Jeden ze słomy, drugi blaszany, trzeci przerażony. A na ich czele - Dorotka. Idą: po rozum, serce, odwagę i dom. A jak już dojdą, to dowiedzą się, że... właściwie nic nie jest takie, jak się wydaje. Wszystko to w Białostockim Teatrze Lalek, w "Czarnoksiężniku z Krainy Oz".
Baśń Franka Bauma to już klasyk literatury dziecięcej, choć właściwie rzec można - familijnej, dorosły też coś dla siebie w niej znajdzie. W premierowym spektaklu BTL w reż. Ewy Piotrowskiej dostaniemy wersję skróconą, z drobnymi zmianami, feerycznie kolorową.
Niebieskości i kuleczki
I bardzo multimedialną, co daje złudzenie baśniowości, działa na wyobraźnię. Jak na scenie pokazać huragan, który pewnej nocy przybywa nad Kansas, porywa Dorotkę wraz łóżkiem, niesie daleko od domu i zostawia w pięknej krainie Manczkinów? Bez tego w bajce Bauma ani rusz, huragan pokazać trzeba.
I jest - wyrazisty, porywający wszystko, wirujący, straszny i wspaniały zarazem. A to dzięki wizualizacjom (Krzysztof Kiziewicz) rozgrywającym się w tle najpierw za oknem, na scenie, a potem rozszerzającym się na całą ścianę, wręcz całą salę. To właśnie projekcje ustalają baśniowy porządek najnowszej premiery BTL. Urokliwi mieszkańcy tajemniczej krainy - dziwne ludki w długich czapach, w strojach jakby obsypanych kuleczkami, na scenie, w żywej postaci mogą urzędować w duecie. Ale co się dzieje za nimi! - Rozdwajają się, roztrajają, zwielokrotniają, w końcu cała ściana pełna jest szemrzących dziwadeł, a wszystkie skąpane w niebieskościach.
Albo wędrówka przez las. O, to jest dopiero las! Pulsujący, pociągający, mamiący... Jak huragan - wspaniały i straszny zarazem. A wszystko to sprzężone z działaniami "żywych" aktorów na scenie.
Serce, poproszę
Ale wizyjne obrazy w tle to jedno, a to, co się dzieje na pierwszym planie, to drugie. Jeszcze bardziej istotne. Jak jest w bajce Bauma, chyba wszyscy wiemy: Dorotka (przebojowa Magdalena Mioduszewska) zesłana przez huragan gdzieś daleko zaczyna dumać, jakby tu wrócić do domu. Okazuje się, że pomóc jej może tylko czarnoksiężnik Oz, choć tak naprawdę nikt go nigdy nie widział.
Dorotka więc idzie, zaopatrzona w pocałunek Dobrej Czarownicy i czerwone butki, a po drodze spotyka rozmaitych osobników, a co jeden to lepszy. Strach na wróble (zabawny Krzysztof Pilat) marudzi, że bardzo by chciał mieć trochę rozumu, a nie tylko sieczkę w głowie. Blaszany Drwal (sugestywny Paweł S. Szymański) życzy sobie serca, bo tak naprawdę szczęśliwy był kiedyś, gdy umiał kochać, zanim przestał pod wpływem złych czarów. A lękliwy lew (dynamiczny Piotr Wiktorko) - mimo groźnej postury bardzo, ale to bardzo chciałby być odważny. Idą więc pospołu do czarnoksiężnika, a nuż im pomoże - Dorotkę odeśle do domu, Strachowi napełni głowę rozumem, Drwala wyposaży w serce, a Lew, pstryk, i przestanie być strachliwy.
Podróżne jam session
I tak są nakręceni na dojście do celu, że nie zauważają drobnych, wydawałoby się, kwestii. Jak to możliwe, że Drwal łatwo się wzrusza i kręcą mu się łzy w oczach, od czego szybko rdzewieje? Strach mimo sieczki w głowie ma całkiem niegłupie pomysły, a Lew szybko znajduje w sobie odwagę, by bronić przyjaciół? Wspólna wędrówka coś zmienia, przychodzi dojrzałość, a przede wszystkim liczy się ten, kto jest obok.
Tak to już jest, czasem nie zdajemy sobie sprawy, jacy jesteśmy, czasem szukamy czegoś, co już mamy, tylko schowaliśmy to gdzieś głęboko. Proste prawdy w bajce BTL podane są w sposób zabawny i nienachalny, przemycane w drobnych żarcikach i piosenkach. Bo lalkarski "Czarnoksiężnik" to bajka bardzo muzyczna, nawiązująca w pewien sposób do tradycji musicalowej, słynnej wersji jeszcze sprzed II wojny światowej z Judy Garland w roli głównej. Patentem są tu proste piosenki i przede wszystkim tworzenie dźwięków na żywo: cała kompania na czymś gra: Dorotka na organkach, Drwal na czerwonej gitarze, Strach na akordeonie, zaś lękliwy Lew ryczy... przez tubę, ponoć tak wydmuchuje swój strach.
Efekt? Prawdziwe, choć krótkie i szybko ujarzmione podróżne jam session w różnych klimatach: trochę country, trochę bluesa, a nawet miks hip-hopu i reggae. Zaś lejtmotyw ze śpiewanej przez aktorów BTL piosenki "Nie szukaj czarodzieja, lecz dobrego przyjaciela, czaruj sam, i sam się zmieniaj" kręci się gdzieś w głowie jeszcze długo po spektaklu.
Co ci po samym rozumie
Cała kompania po różnych perypetiach dociera w końcu do czarnoksiężnika (świetny Adam Zieleniecki), którego, co ciekawe, każdy widzi inaczej: jako kobietę, ogromną twarz, a nawet jako kulę ognia. I tu znów okazuje się, że wszystko nie jest takie, jakie wydawało się być: czarnoksiężnik czarnoksiężnikiem nie jest, a sympatycznym prestidigitatorem, który trafił do krainy przypadkiem i przypadkiem stał się jej władcą, strasznego udaje, bo tak wyszło, a tak w ogóle on też wielu rzeczy się boi.
Wielki plus bajki Bauma to nieoczywistość. Żadne tam, przypisane często innym baśniom, lukrowane hasła i puste frazesy. Zanim trójka przyjaciół dostanie atrybuty tego, po co przyszli, Czarnoksiężnik jeszcze się upewnia, próbując im przedstawić drugą stronę ich problemów: "Nie masz serca? Szczęściarz z ciebie, wiesz, ilu ludzi cierpi z tego powodu, że je posiada?" Albo: "Rozum? A co ci po samym rozumie, liczy się doświadczenie, a ty je masz...".
Kompania jednak nie odpuszcza, oni muszą, co jest zrozumiałe, mieć jakiś atrybut tego, czego szukali. Oz więc im je daje - Strachowi np. wręcza coś mało identyfikowalnego z tekstem: "Widzisz te zwoje? A wszystkie są twoje!"
Humoru w spektaklu jest więc pod dostatkiem, co i rusz padają zabawne hasła. Po ucieczce z groźnego lasu Strach wysapuje: "Uff, serce miałem w piętach". Na co Blaszany Drwal: - "Ja mógłbym je mieć nawet w piętach". Inna scena: Strach: "To bardzo niepraktyczne być zrobionym z ciała. Te guzy, siniaki...". "A jeszcze muszę spać, jeść i pić" - odpowiada zgryźliwie Dorotka.