Najnowsze przedstawienie Białostockiego Teatru Lalek "Czy pan istnieje Mr Johnes?" wg Stanisława Lema w reżyserii Krzysztofa Raua jest poświęcone zdobyczom i klęskom ludzkiego rozumu. Spośród wielu tekstów Stanisława Lema adaptowanych dla radia, filmu, telewizji i teatru (tak dramatycznego, jak lalkowego) nie tylko w Polsce, ale na całym świecie, adaptacja opowiadania "Czy pan istnieje Mr Johnes?" z tomu "Opowieści gwiazdowych" (1951) była jedną z najwcześniejszych, zagrana w Paryżu w Theatre du Tertre (1961) i w TVP (1973, w adaptacji Dzieduszyckiego).
Opowiadanie to wziął do realizacji w Białostockim Teatrze Lalek reżyser Krzysztof Rau, były dyrektor tego teatru i inscenizator kilku co najmniej głośnych jego przedstawień, artysta przy tym zasłużony dla kultury Białegostoku jako inicjator wybudowania siedziby teatru i organizator białostockiego Wydziału Sztuki Lalkarskiej Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie. I kazał się młodzieży i widzom dorosłym zastanawiać nad osiągnięciami Człowieka na Ziemi, zdobyczami jego nauki, ludzką pychą i ludzkimi klęskami.
Pamiętał zapewne przepowiednię naszego wieszcza z Reduty Ordona (1833):
„Karząc plemię zwycięzców zbrodniami zatrute
Bóg wysadzi tę ziemię jak on swą redutę”.
A zapewne i wcześniejszy o ponad dwa tysiące lat (dokładnie 2275) hymn Sofoklesa o potędze człowieka i sile ludzkiego rozumu w Antygonie (442 p.n.e.):
„Siła jest dziwów, lecz nad wszystkie sięga
Dziwy człowieka potęga.
Bo on prze śmiało poza sine morze,
Gdy toń się wzdyma i kłębi
I z roku na rok swym lemieszem porze
Matkę ziemicę do głębi.
Lotny ród ptaków i stepów zwierzęta
I dzieci fali usidla on w pęta
Wszystko rozumem zwycięży.”
Jest to prawda, choć nie cała. Człowiek kazał latać samolotom i wysyła rakiety w Kosmos, rozbił atom i nauczył się czytać na wykrywaczu kłamstw myśli drugiego człowieka, dorobek ludzkości zarejestrował w międzyplanetarnej przestrzeni internetu. Ostatnio podobno nauczył się odmładzać myszy i może zacznie odmładzać człowieka od starości do kolebki.
Ale co z tego? Skoro potężny i wszechwładny nie potrafi usunąć z życia cierpienia – ani fizycznego, ani psychicznego. Nie jest w stanie zwalczyć groźnych chorób. Nie umie przewidzieć i zapobiegać katastrofom maszyn przez siebie wymyślonych. Nie ma mocy odwrócić kataklizmów przyrody. Swoją potęgą i rozumem pomnożył natomiast różne zagrożenia - dla człowieka i dla ludzkości.
A co najważniejsze nie przeniknął do dziś najważniejszego zjawiska - tajemnicy śmierci. Nikogo „z tamtej strony” nie przywołał do życia. Sofoklesowy gigant i stworzona przez niego nauka staje bezradnie wobec nieodgadnionych tajemnic życia i śmierci.
W przedstawieniu Białostockiego Teatru Lalek jest dwóch głównych bohaterów i dwóch znakomicie zagranych głównych bohaterów: Mr Johnes jako produkt rozlicznych implantacji i Czarna Pani - siostra nasza śmierć, nieodwołalne przeznaczenie, niedocieczona tajemnica, którą coraz trudniej nawet wyznaczyć: serce bije, ale mózg umarł - mózg się kołacze, ale serce bić przestało, więc może ważniejsze jest czerpanie ziemskiego powietrza, co daje życie?
Twórcy przedstawienia pokazują namacalnie, co się może zdarzyć i co się może przydarzyć temu ludzikowi, co to „ponad wszystkie sięga dziwy” swoją potęgą, co „wszystko rozumem zwycięży”? Może istnieć dzięki zdobyczom stworzonej przez siebie nauki i zachować swoje własne cechy indywidualne, nawet, jak Mr Johnes, ocalały jedynie z maleńką własną częścią - połową mózgu, z całą resztą poskładaną z części innych ludzi – dawno zmarłych dawców narządów. Ale przedstawienie pokazuje nam, że i tak jego wola życia, zdobycze nauki, umiejętności lekarzy nie uchronią go przed cierpieniami i zgryzotami życia, jak nie uchronią przed zgonem, śmiercią, nicością, gdy Czarna Pani ustali datę na ostatecznie zejście - wszystkiego razem - zachowanej połowy mózgu i ocalałych części dawców!
Alicja Bach w roli śmierci w pewnym momencie swoją osobą wypełnia całą scenę, a swoją sztuką bierze we władanie całą widownię. Krąży w tanecznym rytmie muzyki w sposób tak wyrazisty i sugestywny, że jasne się staje, iż jest wszędzie i zawsze. Tylko my tego nie dostrzegamy. Ale zarazem jej wszechobecność wyśpiewana całą postacią, gestem i ruchem, ma w sobie jakąś łagodzącą siłę, a jej postać oswaja nas z nieuchronnością odejścia spośród żywych. Wykreowana przez nią scena stanowi bardzo ważne zamknięcie tyleż zabawnej co dramatycznej opowieści.
Opowieść Stanisława Lema w inscenizacji Krzysztofa Rau i aktorów Białostockiego Teatru Lalek jest w pierwszej części satyrą na ludzkie wysiłki zmierzające do przedłużenia życia za pomocą rozmaitych zabiegów dostępnych medycznej transplantologii. Zjadliwie nawet sugeruje, że te coraz bardziej masowe zabiegi odczłowieczają cały proceder przez swoją masowość i fabryczne taśmowe wykonanie - lekarz jest tylko rzemieślnikiem, pacjent - bezwolnym obiektem. I jedni, i drudzy stają się stronami narażonymi na błędy i pomyłki medycyny z jednej strony, a pazerne urządzenia państwowe w postaci ustaw, zarządzeń, firm ubezpieczeniowych i sądów – z drugiej strony. Instytucji i paragrafów całkowicie bezwzględnych, odhumanizowanych, zimnych.
Pierwsza część przedstawienia w Białostockim Teatrze Lalek jest trochę zabawna, trochę groteskowa, po trosze satyryczna. Budzi w widzach nie najmilsze uczucia nie tylko wobec pazernych urzędników ubezpieczeniowych, bezdusznych adwokatów, ale nawet wobec świata medycyny. Widzimy drepczące zabawnie i grupowo pielęgniarki (Magdalena Czajkowska, Łucja Grzeszczyk, Grażyna Kozłowska) i lekarzy służbiście, a bez cienia ludzkich uczuć, współczucia, zrozumienia czy żalu uprawiających swój medyczny proceder (Jacek Dojlidko). Poznajemy usłużnego adwokata (Wiesław Czołpiński) i drapieżnych ubezpieczycieli (Krzysztof Bitdorf i Błażej Piotrowski). Gra precyzyjnie pomyślana przez reżysera i świetnie wykonana przez aktorów jest może chwilami zbyt karykaturalna, ale jasno zarysowuje klimat zdarzeń, pokazując siatkę zależności, w jakie trafia człowiek poddawany transplantacji i ubezpieczeniom na wypadek choroby, kalectwa, niezdolności do pracy.
Druga część przedstawienia za sprawą głównego bohatera z opowiadania Stanisława Lema Czy pan istnieje, Mr Johnes? (wg scenariusza napisanego dla teatru przez Darka Jabubaszka) oraz gry Michała Jarmoszuka całkowicie zmienia klimat i atmosferę dziejących się wydarzeń. Od groteski i satyry przechodzimy z wolna do dramatu, tragedii - apokalipsy. Dramat rozgrywa się na linii - obrona interesu klienta i atak przedstawiciela firmy ubezpieczeniowej. Tragedia narasta w starciu coraz bardziej znękanego Mr Johnesa z obiektywnym okiem sądowej sprawiedliwości, uzurpującej sobie pretensje do sprawiedliwości ponadczasowej. W obliczu ludzkiego nieszczęścia oko sprawiedliwości sądowej patrzy ostro i zimno, a głos jest rzeczowy, spokojny, obojętny. Dzięki znakomitemu wykonaniu tych zadań przez aktora Jacka Dojlidkę obraz starcia ludzkiego dramatu i władzy sądowniczej osiąga wymiar ponadindywidualny, uzmysławiając nam samotność człowieka wśród ludzi, w świecie, w kosmosie. Świetnie zarysowany kontrast gry trzech grup uczestników (urzędników, głosu sprawiedliwości i bohatera) pozwalał wczuć się nie zabawowo a poważnie w dramat Mr Johnesa, jego zejście ze sceny i zawładnięcie sceną przez Czarną Panią Alicji Bach.
Trzeba podnieść zalety gry wszystkich aktorów, którzy nie mając materiału do głębszej charakterystyki ani w tworzywie słownym opowiadania Stanisława Lema, ani w zdarzeniach akcji czy przeżyciach postaci - stworzyli przecież wyraziste i różnorodne sylwetki. Zamysł przedstawienia, kontrastowość jego obrazów, rytm działań, wymowa i przesłanie do widza na pewno należy do osiągnięć reżysera Krzysztofa Rau.
Pozostaje sprawa zawsze w teatrze drażniąca - multimediów. Odbierają teatrowi „to, co teatralne”, przydając walor widowiskowości, a więc czegoś w teatrze sztucznego i czegoś sztuce teatralnej obcego. Przy utworze Stanisława Lema rażą mniej i są jakby usprawiedliwione całym charakterem jego twórczości. Toteż świetnie sprawdziło się oko sprawiedliwości, mówiące zresztą swoim źrenicznym obrazem i wspaniale recytujące swoje kwestie. Także obrazy jadących samochodów tworzyły potrzebny tu klimat. Ale myślę, że ich wygaszenie w pewnych scenach opartych na dialogu, przyciemniając poświatę sceny, podniosłoby dramatyzm dialogów.
Na pochwałę zasługuje pomysł rozmowy po przedstawieniu. Bardzo ciekawie prowadzona dyskusja ujawniała nie byle jakie umiejętności aktorskie Izabeli Marii Wilczewskiej, występującej tu w roli prelegentki i prowadzącej. Młodzieżowa publiczność była nieśmiała i milkliwa. Ale aktorka swoje pytania i rozwinięcie odpowiedzi w imieniu publiczności zagrała wyśmienicie. Wychodziło się z teatru z przekonaniem o żywej i rozgadanej dyskusji, gdy aktorka mówiła za wszystkich tylko swoją dyskretną grą, z pytaniami do publiczności i sugerowanymi odpowiedziami, stwarzając wrażenie bujnego dialogu.
To przedstawienie i grę białostockich aktorów, a szczególnie Alicji Bach i Michała Jarmoszuka powinni poznać widzowie nie tylko w Białymstoku. I pomyśleć nad problemami w tym przedstawieniu postawionymi. Pisał kiedyś Klemens Krzyżagórski, obywatel Wałbrzycha, Wrocławia i Białegostoku, organizator teatrów lalek w Polsce i szkolnictwa artystycznego dla aktorów lalkarzy, znany reportażysta, publicysta i redaktor dwóch znakomitych pism „Odry” we Wrocławiu i „Kontrastów” (gdzie one się podziały?) w Białymstoku: „Taki dziś porządek świata, że ślepych wiodą wariaci. (...) Scenariusz tej „gry” można znaleźć w każdej bibliotece pod literą „s”. Shakespeare William – The Tragedy of King Lear.
Dowartościowanie teatru lalek myślącą literaturą jest szansą, że przekroczy on barierę oddzielającą go dziś od myślącej publiczności, wyrwie z rewirów dziecięcego tylko widza i płochej tylko rozrywki. Ale też nie sposób tej literatury wyrazić przy pomocy instrumentarium teatru lalek bez technicznej maestrii (...).” (Czym trzepotać na tej scenie?, „Teatr” 1972 nr 16).