Obowiązkiem moim jest rozgromić siłę
i wspomagać nieszczęśliwych.
Don Kichote z La Manchy
Jak się nazywa to, co nienazwane
jak się nazywa to, co uderzyło
(…)
to co biegło naprzeciw, a było rozstaniem
(…)
to, że jeśli nie wiesz, dokąd iść
sama cię droga poprowadzi.
Jan Twardowski – "Jak się nazywa"
Zagadkowy, niepokojący plakat przykuwa uwagę. Długie, zbyt długie ręce, nie wiadomo, czy sięgające po coś, czy zwisające bezwładnie, umieszczone na stonowanym, wyblakłym tle. Gestem zapraszające na spektakl "Dulcynea" - najmłodsze dziecko Białostockiego Teatru Lalek. Eksperymentalne przedstawienie w reżyserii, scenariuszu i muzyce Adama Frankiewicza, studenta V roku Akademii Teatralnej w Białymstoku. 24 października 2009 r. - 6 dni po ubiegłoniedzielnej premierze, w dość ciepły i równie deszczowy wieczór i ja miałem okazję trafić na ul. Kalinowskiego.
Na początku uderza kameralność. Mała salka, w której artyści na co dzień przeprowadzają próby. 3 rzędy zwykłych, jakby nieteatralnych krzeseł. Słychać gwar nielicznej, kilkunastoosobowej widowni. Brzmią śmiechy, w półgłosy zamieniają się początkowe szepty, zagłuszając niepewność „czy to już”. Potem gasną światła. Jak na komendę milkną głosy, wszystkie spojrzenia ogniskują się na powoli rozświetlającej się scenie. Scenie schludnej, choć pełnej gratów. Stare części rowerowe. Koła, siodełka, zębatki. Wiekowa maszyna do pisania. Radiomagnetofon pamiętający pierwsze nagrania Stonesów. Trzy chandlerowskie prochowce z postawionymi kołnierzami. I trójka aktorów (Sylwia Janowicz-Dobrowolska, Izabela Maria Wilczewska, Krzysztof Bitdorf), początkowo całkowicie niewidocznych, wtopionych w doskonałą, hipnotyczną scenografię Litwinki - Vitalii Samuilovej.
Nie jest łatwo. Twórcy spektaklu postawili na wrażliwość widza, jego uwagę. Przez 3 kwadranse trwania "Dulcynei" nie pada ani jedno słowo. Widowisko jest z pewnością głęboko przemyślane i znakomicie zaaranżowane, jednak równocześnie enigmatyczne i pełne zagadek. Gdy nie ma słów - tak bardzo ułatwiających odbiór, przynajmniej subtelnie i ukradkiem wskazujących drogę interpretacji - szukanie znaczeń w całości spoczywa na odbiorcy i to on musi się postarać. Drogowskazem jest "Don Kichot" Cervantesa, który był inspiracją dla autorów. Tytułowa Dulcynea to dama serca równie tytułowego głównego bohatera. Ukochana, w zasadzie, nieistniejąca. W rzeczywistości była prostą wieśniaczką, Aldonzą z Toboso, na co dzień zajmującą się oporządzaniem bydła. Dulcyneą ochrzcił ją właśnie Don Kichot, który w swym szaleństwie (?) obrał ją sobie za wybrankę. To jej imię prowadziło go do wielkich czynów i jej imię pozwalało mu się po nich podnosić. Dulcynea była więc ideą.
Cervantesowskie skojarzenia ułatwiają odbiór spektaklu. Podpowiadają do kogo należy kobieta - twarz nieruchomo spoglądająca z arkuszy papieru przypominających klisze. Szepczą imiona postaci, których przecież nikt głośno nie nazwie. Wskazują z czym walczy główny bohater, bo choć to przecież widać, to jednak – wcale nie. Nastrój niepewności potęgują świetnie ze sobą współgrające scenografia i muzyka. Znakomita gra światła i cienia pobudzana, to ostrym światłem latarek, to mdłym blaskiem scenicznych lamp, doskonale pasowała do niepokojących, urywanych melodii. Mieszała myśli, kłębiła pytania. Co tu się dzieje? Kim jest ta pokraczna, patykowata postać, szczękająca metalicznie namagnesowanymi kończynami? Dlaczego, do cholery, nikt nic nie mówi? "Dulcynea" stawia przed nami kwestie o wiele bardziej skomplikowane, wielokroć ważniejsze niż orientacja w terenie na scenie. Milcząc - daje znaki, sugeruje - lecz w żaden sposób nie odpowiada. Nie pokazuje dokąd iść, może nawet nie pokazuje jak. Każe za to iść. Za nią.
Nie jest to spektakl, który już po zakończeniu pozwala opisać wrażenia, opowiedzieć znajomym „o czym to było”. Wychodząc z sali, stanąłem przed chaosem skojarzeń i bałaganem przeróżnych myśli, których ogarnięcie wymagało, i podejrzewam, że jeszcze wymagać będzie, nielichego wysiłku. Pytania, które stawia "Dulcynea" zachwycają przenikliwością, głębią. I - na dobrą sprawę - sprowadzają się do jednego.
A czy Ty masz swoją Dulcyneę?