Każdy z nas ma w sobie dzikość. Nasze serca otwierają się i zamykają - mówi Janni Younge z RPA. Wraz z aktorami Białostockiego Teatru Lalek kończy przygotowywać spektakl "Dzikie serce". Premiera - w sobotę, 5 października, o godz. 17.
Janni Younge z RPA to wielokrotnie nagradzana artystka, współpracująca z teatrami w Afryce, Europie i Ameryce. W Białymstoku reżyseruje spektakl specjalnie napisany dla białostockiego teatru.
Rozmowa o spektaklu
MONIKA ŻMIJEWSKA: O czym chcecie opowiedzieć w "Dzikim sercu"?
JANNI YOUNGE: Nasza historia opowiada o relacjach. O tym, co się dzieje, gdy zamykamy serce. I o tym, w jaki sposób możemy je otworzyć i tym samym otworzyć się na innych. Nasze serce otwiera się i zamyka, w zależności od tego, czego doświadczamy i różne relacje, które dzieją się w naszym życiu, też mają na to wpływ. O tym jest właśnie nasz spektakl - o różnych zdarzeniach, które wpływają na to, czy jesteśmy otwarci na innych ludzi. Ta historia, w warstwie fabularnej, jest także o małym chłopcu, który nie wierzy, że jest wystarczająco dobry. Nie wierzy, że zasługuje na miłość, więc decyduje się ją ukraść. Ponosi konsekwencje swojego czynu, które prowadzą do tego, że ostatecznie w jakiś sposób serce będzie musiał otworzyć.
Tytułowe "Dzikie serce" to właśnie ów chłopiec?
- Tak. Ale też każdy z nas ma tę dzikość w sobie. Staramy się opowiedzieć o łączeniu się z naszą naturą, naszą naturalną wolnością, którą mamy w sobie. A dzikość jest po prostu metaforą wolności, uwolnienia uczuć, nie bania się ich.
To spektakl dla?
- Dorosłych i dla dzieci. Jest wielopoziomowy. Główna postać może być odbierana na różne sposoby, są tu w sumie dwie historie. Dla dzieci to rzecz o chłopcu, ziarenku i rodzinie. Dorośli znajdą tu opowieść o relacjach międzyludzkich.
W swoich spektaklach jesteś też zazwyczaj autorką scenografii i lalek i scenografii. Jakie zobaczymy tutaj?
- Lalki, których używamy w tym przedstawieniu, wywodzą się z tradycji bunraku. Ale nie są to dosłownie lalki bunraku, ponieważ w japońskiej tradycji lalki są animowane przez kilku, zazwyczaj trzech animatorów, z których jeden odpowiada za głowę i korpus, drugi za ręce, trzeci za nogi, co oczywiście wymaga ogromnej koordynacji między animatorami i pewnego rodzaju wrażliwości i współodczuwania. Animując taką lalką aktorzy odbywają pewnego rodzaju taniec. U nas lalki nie mają aż tylu animatorów, czasem animuje je jeden aktor, czasem kilku. Ale owa koordynacja i współodczuwanie też jest ważne w naszym spektaklu. Również dlatego, że opowiada on o relacjach i łączeniu się.
Jakie materiały wykorzystujesz?
- Ta produkcja dotyczy też związków z lasem, dlatego też lalki są drewniane.
Drewno jest wrażliwe, na drewnie widać ekspresję lalki, rzeźbienie dobrze też "bierze światło".
Z drewna głównie zrobione są głowy i ręce, szkielet zaś obszywa gąbka, niczym skóra u człowieka. Nasze lalki są tylko odrobinę mniejsze niż przeciętni ludzie. Największa liczy 1,60 metrów, są też lalki wielkości dziecka, ale mamy też lalkę wilka.
[Są ciężkie, ale też na bieżąco wspólnie znaleźliśmy sposoby - poprzez system podczepów i smyczy - jak się z nimi obchodzić i ułatwić sobie pracę - dodaje uczestnicząca w rozmowie Izabela Maria Wilczewska, aktorka BTL, która gra również w spektaklu. - Te lalki są jak ludzie, szczerze mówiąc, nie widziałam jeszcze, by lalka tej wielkości jeździła na desce, czegoś takiego w teatrze lalkowym w Polsce chyba jeszcze nie było].
Jak wyglądał proces tworzenia spektaklu?
- Przyjechałam tu najpierw w czerwcu, by spotkać się i popracować z aktorami. Zaczęliśmy wymyślać różne historie, o tym, jak na nas wpływają pewne sytuacje. Rozmawialiśmy o różnych rodzajach miłości, o lesie, o tym, jak jesteśmy połączeni ze środowiskiem. To wszystko stało się później częścią spektaklu. Dramaturgia rodziła się z tych rozmów, z doświadczeń, które wynikały z kolektywnej pracy.
Podobno, pracując nad spektaklem, odwiedzałaś z aktorami Puszczę Białowieską?
- Tak, to było wspaniałe doświadczenie. Polski las jest kompletnie inny niż w RPA. Był zielony, błyszczący światłem, jak klejnot, pełen magicznych motyli, naprawdę niezwykły.
Nasze lasy przy polskich wyglądają jak przybrudzone. A tu wszystko mocno pachnie, jest wilgotne, miękkie, aksamitne. Fantastyczne.
W którym momencie tworzysz lalki do spektaklu?
- Podczas mojej pracy w Polsce rysowałam wcześniej projekty, wysyłałam i po moim przyjeździe zazwyczaj były gotowe. Natomiast normalnie robię projekt i potem pracuję razem z konstruktorami. Za każdym razem jest inaczej, bo to, że coś zaplanowałam, nie oznacza, że działa od razu, albo działa tak jak chcę. Tutaj załoga techniczna jest fantastyczna, znajduje rozwiązania na bieżąco. Każda lalka jest dopasowana, co wymaga precyzji. Lalka, jeśli ma chodzić, to ma chodzić, a nie "trochę" chodzić. Wszystko jest więc w procesie. Zawsze jest coś do zrobienia - poprawki, dorzeźbianie twarzy. Bardzo ważne w tym wszystkim jest to, by nasza praca łączyła lalki z ludźmi, by widownia poczuła energię.
Oczywiście jest ciągle dużo wyzwań, wynikających z innego systemu pracy. Tam, gdzie zwykle pracuję, aktorów mam na wyłączność, tu musiałam się dopasować do innych realiów. Białostoccy aktorzy są wielofunkcyjni, w trakcie naszej pracy mają inne projekty, grają w innych spektaklach. Ale pracują intensywnie na wysokim poziomie skupienia, dlatego możemy zrobić spektakl w tak krótkim czasie.
W Białymstoku, w Akademii Teatralnej miałaś też zajęcia ze studentami. Czego chciałaś ich nauczyć w tak krótkim czasie?
- Próbowałam dać im poczucie własnej mocy jako twórców. Specjalizowanie się w jednym kierunku jest dobre, z drugiej strony w teatrze lalek dobrze jest mieć poczucie mocy. Każdy ma swoją historię, może ją opowiedzieć, może stworzyć scenariusz, ważne jest też jak zdobyć do tego narzędzia. Dlatego rozmawialiśmy i o naszych historiach, i o dramaturgii, i o budowaniu lalek, i wreszcie o tym, jak ważne jest poczucie bycia stwórcą.