Spektakle lalkowe, adresowane do widza dorosłego, obejmujące zarówno tradycyjne formy, jak i teatr nowatorski, nie są niczym nowym ani zaskakującym, zwłaszcza dla wytrawnych teatromanów. Jednak, mimo rosnącej popularności, to wciąż mało znana forma sceniczna. Dlatego z całą pewnością warto, przynajmniej od czasu do czasu, śledzić repertuar takich scen jak Białostocki Teatr Lalek, należący do najstarszych polskich teatrów, które powołały do życia lalkową scenę dla dorosłych. Grany od niedawna spektakl „Faust 5000”, w reżyserii Tomasza Mana, który jest również autorem tekstu i muzyki, to opowieść o artyście, jego życiu zawodowym i prywatnym. Nasz bohater męczy się i zmaga z niecodziennym zleceniem – ma napisać „Fausta”, choć temat przecież nienowy i w literaturze obecny od wieków. Cóż, jednak podpisany kontrakt, pakt iście diabelski i wzięta zaliczka zobowiązują.
Prezentowany na scenie Białostockiego Teatru Lalek spektakl to rodzaj współczesnej śpiewogry, z dużą dawką rocka, komiksowy w swej formie i pełen humoru. Inspiracją dla Tomasza Mana były słowa Tadeusza Słobodzianka: „Wiesz co? Teraz ty powinieneś napisać coś o Fauście. Długo nosiłem się z tą myślą, czym i jak by tu napisać. O tym też mówi bohater przedstawienia. No i napisałem – o niemożliwości napisania „Fausta” – wyjaśnia żartobliwie. Ale skąd owo intrygujące 5000? „Tyle twórca dostał za napisanie „Fausta” – mówi autor. Zanim poznamy historię nieszczęśliwego pisarza, na scenie, a konkretnie na antresoli pojawia się diabelski band. Muzycy grają i śpiewają, kuszą i zwodzą. A wszystko w ostrym, elektryzującym rytmie, jak na szatańskie instrumentarium przystało.
Główny bohater, Pisarz (w tej roli Michał Jarmoszuk), po długich mękach twórczych kończy swe dzieło. Migają światła, a nasz bohater skręca się konwulsyjnie, niczym w diabelskim tańcu, by w końcu postawić kropkę na końcu ostatniego zdania. Niestety, nie skorzystał z dobrodziejstw komputera, nie zadbał o przygotowanie kopii, a rękopis ulega zniszczeniu – jego własne dzieci zmieniły cenne karty w papierowe samolociki i wyrzuciły. Autor, jedyny żywiciel rodziny, kryjąc twarz za papierową maską, szuka rozwiązania – wszak przyjął zaliczkę, owe tytułowe 5000 i musi wywiązać się z kontraktu. Wtedy zjawia się Mefistofeles, a raczej jego głos, czy może tylko myśl o nim, i radzi, by pisarz udał się na pustynię, tam szukał natchnienia i rozpoczął pisanie od nowa. Zostawił uciążliwe obowiązki – żonę oraz dzieci, poświęcając się tworzeniu. Bohater rozpoczyna wędrówkę po mieście, podczas której spotyka różne postaci – znane i nieznane, a głosy szatańskiej orkiestry cały czas mu towarzyszą - kpiąc, judząc i podsuwając różne pomysły. Czy pisarz, wsłuchany w szatańskie podszepty, porzuci rodzinę, wyruszy „na pustynię” (która jest tu raczej metaforą), by poświęcić się sztuce, zapominając przy okazji o zobowiązaniach i bliskich osobach?
W tekście swego muzycznego przedstawienia Tomasz Man, dramaturg, reżyser, od lat blisko związany z Teatrem Polskiego Radia, wciąż nawiązuje do Goethego, do historii uczonego dręczonego przez poczucie niespełnienia. Oczywiście wszystko w nowoczesnej, komiksowej formie, często mocno przerysowanej, z umownymi bohaterami. Sporym wyzwaniem dla aktorów są płaskie, przypominające rysowane postaci maski – i to nie tradycyjne, z otworami na oczy, lecz przysłaniające całą twarz. „Nic nie widzieć przez godzinę to ogromna trudność. Taka sytuacja wiele zmienia – inaczej porusza się ciało, szerszy jest gest, inny jest też sposób mówienia” – podkreśla reżyser. Ale młodzi aktorzy radzą sobie doskonale. W dodatku każdy z nich gra kilka ról. I wszystko to w szalonym tempie, żartobliwie, czasem groteskowo. We współczesnej, przypominającej szybko kreślony rysunek estetyce znakomicie odnajduje się Michał Jarmoszuk, odtwórca głównej roli. Gra brawurowo, często z przesadą, lecz tego wymaga formuła i poetyka spektaklu. Reżyser raczy publiczność dowcipnymi dialogami, pomysłowymi rozwiązaniami inscenizacyjnymi, z humorem żonglując stylami muzycznymi. Czy widz dostrzeże, iż pod płaszczykiem zabawy kryje się nieco więcej – pytanie o artystyczne wybory, o odpowiedzialność za innych? Minimalistyczna, oszczędna scenografia dobrze współgra z całością. Do tego gra kolorowym światłem i głośna muzyka na żywo silnie podkreślają „komiksowo – młodzieżowy” klimat przedstawienia. Jednak najważniejsze są maski i kryjący się za nimi bohaterowie, wygłaszający i wyśpiewujący swe kwestie. Czasem maski zaczynają żyć własnym życiem, w oderwaniu od sylwetek postaci. Rzeczywistość miesza się z przemyśleniami, a może snami bohatera – iście „szatańskie” zagrania. Na koniec Pisarz wygłasza szczery, wzruszający monolog. Podsumowanie ku refleksji, może trochę zbyt schematyczne, trącające naiwnością.
Jeśli ktoś lubi rockową muzykę, ciekawe rozwiązania scenograficzne, tempo, humor i śmiech w teatrze, parodie różnorakich konwencji artystycznych i nie tylko, ceni dobre aktorstwo i sprawną reżyserię, to niech wybierze się do białostockiego teatru i obejrzy „Fausta 5000”. Będzie usatysfakcjonowany!