Zobacz opis Zobacz opis sztuki: GARDEROBIANY
Kategoria BTL Nowa Dramaturgia
KATEGORIA WIEKOWA Dla młodzieży i dorosłych
CZAS TRWANIA 160 min.

GARDEROBIANY

OPIS / OVERVIEW

GARDEROBIANY

Aktor i szef teatralnej grupy, tytułowany przez swoich współpracowników jako „Sir”, zamierza po raz kolejny odegrać rolę w Szekspirowskim dramacie. Niestety coraz bardziej brakuje mu sił… W jego codziennych rytuałach i rozterkach towarzyszy mu tytułowy garderobiany.

Przedstawienie oparte na znanej ze scen światowych (m.in. Broadway)  i sfilmowanej sztuce teatralnej „Garderobiany” podejmującej tematykę lojalności, artystycznego spełnienia oraz ulotności sztuki.

24 listopada 2021
Konferencja prasowa przed premierą spektaklu "Garderobiany"
Zobacz
28 listopada 2021
Premiera spektaklu "Garderobiany"
Zobacz

TWÓRCY / CREATORS

autor / author
Ronald Harwood
przekład / translation
Michał Ronikier
reżyseria / direction
Paweł Aigner
asystent reżysera / director's assistant
scenografia / scenography
Magdalena Gajewska
kostiumy / costumes
Zofia de Ines
muzyka / music
Piotr Klimek
choreografia / choreography
Karolina Garbacik

OBSADA / CAST

ZAPOWIEDZI PRASOWE / PRESS ANNOUNCEMENTS

„Garderobiany” – najnowszy spektakl Białostockiego Teatru Lalek

(ea), Radio Akadera, 25.11.2021

ROZWIŃ

To komediodramat o nas, i o tym jak wiele potrafi zatuszować makijaż, nie tylko w życiu aktorów. W niedzielę (28.11) na scenie Białostockiego Teatru Lalek premierę będzie miał spektakl pod tytułem „Garderobiany” w reżyserii Pawła Aignera.

To historia aktora i szefa teatralnej grupy, który zamierza po raz kolejny odegrać rolę w Szekspirowskim dramacie. Niestety, coraz częściej brakuje mu sił. W jego codziennych rytuałach i rozterkach towarzyszy mu tytułowy garderobiany.

– Tekst napisał wrażliwy człowiek, który był prawdziwym garderobianym i umiał podpatrywać aktorów. Świetne role, dzięki Ryszardowi Dolińskiemu i Krzysztofowi Bitdorfowi. Aktorzy są taką emanacją ludzi, a w spektaklu pada wiele pytań o kondycję aktorów, ale głównie jako człowieka-aktora, który zakłada różne maski i w pewnym momencie pyta o sens swojego życia. Oglądając przedstawienia często nie zauważamy, że pod scenicznym pudrem i makijażem rozgrywają się dramaty – mówi Paweł Aigner.

W garderobianego wciela się Krzysztof Bitdorf.

– W ogóle ten spektakl jest niesamowity, ponieważ opowiada o naszym życiu teatralnym, które nie jest ani proste, ani łatwe. To, co publiczność widzi na scenie, to jest składowa wielu ludzi, którzy wykonują swoją pracę z pasji, a których bardzo często nie widać, jak np. garderobianego czy całej obsługi spektaklu. Sztuka jest o naszym życiu w teatrze, ciężkim, katorżniczym życiu teatralnym – dodawał aktor.

Na scenie pojawią się również Barbara Muszyńska-Piecka, Krzysztof Pilat oraz Adam Zieleniecki. Premiera „Garderobianego” odbędzie się w niedzielę (28.11), choć przedpremierowo spektakl zostanie zaprezentowany w piątek (26.11) i w sobotę (27.11).

"Garderobiany". Nowy spektakl BTL ukazuje kulisy pracy w teatrze

Alicja Olchanowska, "Kurier Poranny", 26.11.2021

ROZWIŃ

(...)

- To spektakl autotematyczny. Oglądamy zmagania trupy teatralnej podczas II wojny światowej. Tekst napisał bardzo wrażliwy człowiek, który był prawdziwym garderobianym, więc umiał podpatrywać aktorów i skomplikowane relacje między członkami zespołu teatralnego - opowiada Paweł Aigner, reżyser.

Jedną z tych skomplikowanych relacji łączy Garderobianego z dyrektorem trupy teatralnej zwanego "Sir".

- To miłość, ale i nienawiść. Pojawia się też zazdrość o sukces i uznanie, na które garderobiany nie może liczyć, a mimo wszystko wciąż jest wierny swojemu szefowi i trwa przy nim. Norman zna Sira na wylot, spędza z nim całe życie. To dwa połączone naczynia - tłumaczy Krzysztof Bitdorf wcielający się w Garderobianego Normana.

(...)

Bardzo trudna miłość. Rzadko grany "Garderobiany" premierowo w Białostockim Teatrze Lalek

Monika Żmijewska, "Gazeta Wyborcza", 27.11.2021

ROZWIŃ

Co się dzieje za kulisami na godziny, minuty, sekundy przed tym, co zobaczą widzowie? To podskórne życie teatru samo zasługuje na spektakl. Jedną z takich odsłon teatralnej kuchni zobaczymy już w weekend (27-28 listopada) w Białostockim Teatrze Lalek. Szykuje się prawdziwa teatralna gratka: przedstawienie oparte na słynnej, sfilmowanej i bardzo rzadko wystawianej sztuce "Garderobiany" Harwooda.

- To znakomity tekst, ze świetnie napisanymi postaciami. Kameralny kolos i wyzwanie inscenizacyjne. Są tu trudne sceny wymagające prawdziwego teatru, który można zrobić tylko w dobrym teatrze z prawdziwego zdarzenia - mówi reżyser Paweł Aigner.

Znany jest ze znakomitych wielkoobsadowych przedstawień, bardzo dynamicznych, kipiących od rozmaitych wątków i realizowanych w autorski sposób (w BTL tak wyreżyserował m.in. spektakle: „Texas Jim", „Kandyd czyli optymizm" czy „Słomkowy kapelusz"). W najnowszej produkcji, sięgając po znaną, choć bardzo rzadko wystawianą angielską sztukę, wraz z zespołem opowiada o świecie mu bliskim (choć zawieszonym w realiach sprzed ponad 70 lat): o teatrze od kuchni.

Białostocki Teatr Lalek. Teatr od kuchni, gorzka puenta

Londyn, lata 40., trwa wojna. W teatrach grają już tylko aktorzy z różnych powodów niepowołani do wojska. Najlepsi najmłodsi poszli na wojnę i zginęli, została tylko garstka. Jeden z podupadłych teatrów wystawia „Króla Leara". Jego szef, stary aktor, nazywany „Sir" (Ryszard Doliński), zamierza po raz kolejny zagrać główną rolę, jednak brakuje mu sił. W codziennym teatralnym życiu od kuchni towarzyszy mu wieloletni garderobiany (Krzysztof Bitdorf), który - ze złością, bezradnością i miłością - mimo wszystko walczy, by staremu aktorowi udało się spełnić plan.

- To sztuka autotematyczna, o teatrze. W spektaklu robię analizę tego, co się dzieje w głowie aktorów w trudnym czasie. Tekst sztuki napisał wrażliwy człowiek, który był także garderobianym, więc tego typu historie znał od podszewki. Ronald Harwood stworzył świetne postaci i świetne sceny, choć trudne inscenizacyjnie - opowiada reżyser Paweł Aigner. - Tak naprawdę to spektakl nie tylko o aktorach, ale w ogóle o nas, ludziach. Bo choć teatr to hermetyczna przestrzeń, to aktorzy są emanacją ludzi. Stawiamy tu pytanie o kondycję aktorów, głównie człowieka, który nakłada maskę, a tymczasem pod pudrem i makijażem dzieją się różne dramaty. W tym świecie absurdu próbuje się jakoś odnaleźć Norman, garderobiany. Świetna, ambitna rola Krzysztofa Bitdorfa - mówi reżyser.

Dodaje: - Nasz spektakl to czysty, klarowny komediodramat o życiu, z gorzką, choć dowcipną puentą, bo w końcu ta bezradność jest zabawna. Sztuka właściwie kameralna, ale jednak z uderzeniem, poczujemy tę obsadę [11 osób - red.] na scenie.

Na pytanie, czy w spektaklu odnaleźć można jakieś wątki współczesne, nawiązania do teraźniejszości, Aigner odpowiada:

- Przeraża mnie obecna rzeczywistość. Sam dramat jest o wojnie, gdzieś blisko giną ludzie, mówi o bezradności. Myślę jednak, że każdy, jak sobie tak na spektakl popatrzy, to pomyśli, że może nie tylko o ten Londyn tu chodzi.

Białostocki Teatr Lalek. Miłość i nienawiść

Krzysztof Bitdorf, aktor wyrazisty w większości ról, choć często drugoplanowych, tu wreszcie ma okazję być absolutnie na planie pierwszym - gra rolę tytułową.

- Udział w tym spektaklu to wspaniałe przeżycie. Po pierwsze: bardzo lubię pracować z Pawłem Aignerem, potrafi wyciągnąć z nas wszystko, choć w sposób nieinwazyjny. Po drugie: spektakl jest niesamowity, opowiada o naszym, teatralnym, zespołowym życiu. O tym, że to, co widać na scenie, to składowa pracy wielu ludzi, których nie widać. Ludzi obsługujących scenę i widownię, ludzi takich jak choćby garderobiany, i ich katorżniczej pracy - mówi Krzysztof Bitdorf. - Pokazujemy takie the making of. Spektakl, który widzą widzowie, to nie jest lekka godzina na scenie, to też godziny przed wejściem na scenę. Jesteśmy tylko ludźmi, z rozmaitymi bagażami, który przychodzą do teatru i starają się dać z siebie wszystko, by ludzi zachwycić.

Co było najtrudniejsze podczas przygotowywania się do spektaklu?

- Powierzono mi główną rolę, co jest fantastyczne, ale i niełatwe. Norman to postać niezwykle gadatliwa, co oznacza masę tekstu. Podołanie temu zadaniu jest trudne. Ale to niesamowite doświadczenie.

O emocjach towarzyszących duetowi: stary aktor i jego garderobiany, Bitdorf opowiada: - Myślę, że to głównie miłość. Ogromna trudna miłość, jaka towarzyszy dwojgu ludziom znającym się na wylot. Są jak naczynia połączone, w których przelewa się na przemian miłość i nienawiść. Garderobiany czeka, by został pogłaskany. Bywa bardzo źle traktowany, wścieka się, ale mimo wszystko trwa przy aktorze wiernie. To rzecz o trudnej miłości, do aktora, do teatru w ogóle.

Wszystko to, o czym mówi Krzysztof Bitdorf, widać choćby we fragmencie poruszającej sceny, którą na spotkaniu przedpremierowym twórcy pokazali dziennikarzom. Oto garderobiany błaga, motywuje na różne sposoby, krzyczy, prosi, płacze, słowem robi wszystko, byleby tylko „Sir", zamykający się w sobie, tracący kontakt z rzeczywistością, niemający siły, zechciał wstać z fotela, wspiąć się na schody i wyjść na scenę do widzów. I w końcu wstaje, wdrapuje się ciężko na schody, i…

Białostocki Teatr Lalek. Audiosfera wojenna

Autorem muzyki do spektaklu jest Piotr Klimek. Pytany o to, czy fakt, iż spektakl o teatrze w teatrze, utrudnia komponowanie muzyki, odpowiada:

- Wątek autotematyczny jest dużym przeżyciem dla nas, twórców, dotykamy w końcu osobistych strun. Ale ostatecznie nie przekłada się na warstwę muzyczną. Spektakl dzieje się w czasie, gdy Londyn jest pod ostrzałem. Audiosfera jest więc wojenna. Staramy się nadać spektaklowi ówczesny klimat, są więc ówczesne standardy muzyczne - opowiada kompozytor.

Autorką scenografii jest Magdalena Gajewska, kostiumów - Zofia de Ines, choreografii - Karolina Garbacik.

Na scenie obok Dolińskiego i Bitdorfa zobaczymy: Łucję Grzeszczyk, Sylwię Janowicz-Dobrowolską, Barbarę Muszyńską-Pieckę (również asystent reżysera), Wiesława Czołpińskiego, Zbigniewa Litwińczuka, Krzysztofa Pilata, Adama Zielenieckiego, Piotra Damulewicza i Mirosława Janczuka (inspicjent). Autorem przekładu jest Michał Ronikier.

Spektakl "Garderobiany" w Białostockim Teatrze Lalek

Olga Gordiejew, Polskie Radio Białystok, 28.11.2021

ROZWIŃ

W Białostockim Teatrze Lalek w niedzielę (28.11) premiera przedstawienia opartego na znanej m.in. ze scen broadway'owskich sztuce teatralnej Ronalda Harwooda "Garderobiany".

To widowisko podejmujące temat artystycznego spełnienia. Zobaczymy teatr w teatrze - zapowiada reżyser Paweł Aigner.

- W czasie II wojny światowej w Londynie podupadający teatr gra "Króla Leara". Widzimy całe takie "bebechy" teatralne. Trochę taką analizę tego, co się dzieje w głowach aktorów, jak przetrwać w trudnych czasach. W tym sensie tekst jest aktualny, no bo pisał go bardzo wrażliwy człowiek, który był prawdziwym garderobianym i umiał podpatrywać aktorów, między innym te relacje skomplikowane. W sztuce pada wiele pytań o sens życia - mówi reżyser. 

Cała historia oparta jest na dialogu szefa teatralnej grupy i jego garderobianego. W tytułowej roli na scenie zobaczymy Krzysztofa Bitdorfa, który przyznaje, że trudno opisać relację, która łączy go z mistrzem.

- To są dwa naczynia połączone. To jest miłość, ogromna miłość do człowieka, z którym się spędza całe życie, którego zna się na wylot. I to jest nienawiść też, zazdrość, że ten biedny garderobiany nigdy nie zostanie tak doceniony jak on. Ale trwa przy nim, jest wierny jak pies, który czasami zostanie pogłaskany, a czasami dostanie laską przez grzbiet. Takie jest życie w teatrze - mówi Krzysztof Bitdorf. 

GALERIA / GALLERY

RECENZJE / REVIEWS

Paweł Aigner i Krzysztof Bitdorf, czyli Garderobiany

Jerzy Doroszkiewicz, geekstok.pl, 28.11.2021

ROZWIŃ

Paweł Aigner, reżyser sukcesów spektakli „Texas Jim”, „Kandyd, czyli optymizm” albo ostatnio „Słomkowego kapelusza” tym razem wziął na warsztat komediodramat Ronalda Harwoda „Garderobiany”. Przygotował spektakl zawłaszczający całą dużą scenę Białostockiego Teatru Lalek.

O czym jest „Garderobiany” łatwo się domyślić. Przedstawień w Polsce było już bez liku, a główne role grały takie gwiazdy jak Wojciech Pszoniak i Zbigniew Zapasiewicz albo Jan Englert i Janusz Gajos. Paweł Aigner zaprosił na spotkanie, a właściwie konfrontację na scenie Ryszarda Dolińskiego i Krzysztofa Bitdorfa. I zdaje się, znakomicie współpracuje z kostiumolożką Zofią de Ines. Bo białostocki Garderobiany odziany jest raczej powściągliwie, wręcz z angielską klasyką znaną nam z serii filmów o Bridget Jones, chociaż rzecz dzieje się w Anglii czasu II wojny światowej. Zwykła koszula w prążki, pulower w romby, przyduże spodnie od garnituru, no może tylko buty świadczą o odrobinie szaleństwa. Bo przecież ten facet ma być w cieniu, ma być nie tylko garderobianym, ale wręcz służącym, gotowym na każde skinienie wielkiego aktora, a może swojego pana? Z jakąż miłością opowiada o nim, czyszcząc porzucony w błocie, na środku ulicy płaszcz raglanowy (choć zdaje się, że na scenie jednak ogrywany artefakt ma inaczej wszyte rękawy). Zatem związków i zależności jest tu wiele.

Bo wielki aktor, zwany w skrócie Sir (podobno nie chciał się rozwieść, bo liczył na tytuł szlachecki) starzejąc się odżywa, kiedy trafi do niego odpowiednia doza pochlebstw. Za nic ma krytyków, przekonany o własnej wielkości, wynosi pod niebiosa widownię, ale tak naprawdę chodzi mu o poklask, rodzaj uzależnienia od braw. A zatem teatr od kulis, zaś życie w całej swojej złożoności. Z tęsknotą starszych panów za młodymi spódniczkami, z brakiem szacunku dla bliskich, z walką o lepsze role nie zawsze w etyczny sposób. Z zawiedzionymi miłościami, niespełnionymi ambicjami i strachem przed wykorzystaniem możliwości. W epizodycznych rolach i ich przeżyciach można odnaleźć wiele z życia zwykłych ludzi – nie tylko aktorów.

Paweł Aigner doskonale zna zespół BTL-u zatem nie popełnił żadnego błędu obsadowego. Sir Ryszarda Dolińskiego zdaje się być stworzony przez Harwooda – odpychający, ale budzący litość, zadufany w sobie, ale rozumiejący upływ czasu, słabość starzejącego się umysłu. Można powiedzieć, że Ryszard Doliński wykorzystuje cały wachlarz swojego aktorstwa, by wzbudzić w widzach swoją postacią określone, niekoniecznie pozytywne, emocje. Odżywa, kiedy czuje że scena czeka na niego, słabnie, kiedy zaczyna rozumieć, że jego czas dobiega końca.

I choć nie byłoby Garderobianego bez jego Sira, to właśnie Krzysztof Bitdorf, ten nieborak w sweterku ma tu do odegrania iście makiaweliczną postać. Wzorem rasowego polityka mówi swojemu szefowi dokładnie to, co w danej chwili chce, lub wręcz powinien chcieć usłyszeć, jest też swego rodzaju „uchem prezesa”. To on chce decydować, kto z szefem może pogadać, ba, racjonuje nawet alkohol. Sam też lubi wypić, ale tak naprawdę niewiele o nim wiemy. Może tylko to, że jak aktor, kiedy przyjdzie mu pokazać się przed publicznością, wzorem innych z tej samej trupy, będzie nachalnie pytał jak wypadł. Trochę jak każdy z nas. Mnóstwo emocji, mnóstwo niuansów do wygrania i kolejne potwierdzenie, że Krzysztof Bitdorf nie przypadkiem znalazł się w zespole BTL-u.

Ale Pawel Aigner zadbał też o świetne epizody i mniejsze role. Sylwia Janowicz-Dobrowolska idealnie gra rolę kobiety silnej, która jednak podporządkowała swoje życie miłości, Adam Zieleniecki, nawet w silnym makijażu zdradza swój wielki talent komediowy, Łucja Grzeszczyk – najbardziej filigranowa z całego zespołu, świetnie bawi się swoją postacią. Zbigniew Litwińczuk ma szansę krótko zakląć, ale z jakimże wdziękiem. Publiczność śmieje się w głos. A ta pasja z jaką Krzysztof Pilat wali w taraban, Piotr Damulewicz z laseczką, Wiesław Czołpiński czy Mirosław Janczuk – każdy z nich wie, po co jest na scenie. Podobnie jak Barbara Muszyńska-Piecka – stara panna, dozgonnie zakochana w Sirze – panna pełna honoru, kiedy zwraca mu pierścionek, ale też … Na tę scenę też warto zwrócić uwagę, bo Paweł Aigner zadbał o każdą drobnostkę. Zadbał też o wizerunek sceniczny sztuki.

Piętrowa scenografia Magdaleny Gajewskiej wzbudza podziw, świetny jest też pomysł na ukazanie od kulis owego 227 spektaklu „Króla Leara”. A i na dwa epizody z lalkami też jest miejsce. Tak jak na kolejną dobrą sztukę dla dorosłych w Białostockim jakby nie było Teatrze Lalek. Scenie, która od lat uwodzi i dzieci i dorosłych. „Garderobiany” dzięki zmianom tonacji może wywołać u widzów sporo emocji. Bo mimo wojennego anturażu i widowiskowych nalotów, to opowieść o codziennym życiu, gdzie każdy z nas czasem nie z własnej woli musi być takim garderobianym. A czy musi – to już inna sprawa.

„Garderobiany” w Białostockim Teatrze Lalek. Co dzieje się za kulisami teatru? – relacja

Anna Katarzyna Dycha, proanima.pl, 6.12.2021

ROZWIŃ

Mocne kreacje aktorskie, znakomite kostiumy i historia odsłaniająca teatralne kulisy. Spektakl „Garderobiany” w reżyserii Pawła Aignera – klasykę światowej dramaturgii – wystawił Białostocki Teatr Lalek.

„Garderobiany” to znana ze scen światowych (m.in. Broadway) i sfilmowana sztuka teatralna Ronalda Harwooda. Teraz przedstawienie na jej podstawie możemy obejrzeć również w Białymstoku, dokładnie w Białostockim Teatrze Lalek. Gdy za reżyserię odpowiada Paweł Aigner, w zasadzie możemy być pewni, że czeka nas teatralna uczta. Wszak Aigner wyreżyserował tak udane realizacje w BTL-u jak: „Księżniczka Angina”, „Texas Jim”, “Kandyd, czyli Optymizm” oraz „Słomkowy kapelusz”. Spektakle w jego reżyserii gwarantują obcowanie ze sztuką błyskotliwą, o indywidualnym charakterze, z teatrem najwyższej próby. Nie inaczej jest w przypadku „Garderobianego”.

Odsłonić duszę przed widzami

Akcja dzieje się w Londynie, w latach 40. XX w., trwa wojna. W teatrach występują ci, których nie powołano do wojska. Aktor i szef podrzędnej teatralnej grupy, nazywany przez swoich współpracowników Sir, zamierza po raz 227. odegrać rolę Króla Leara. Niestety coraz bardziej brakuje mu sił. W jego codziennych rytuałach i rozterkach towarzyszy mu tytułowy garderobiany Norman. Sir nie chce wyjść na scenę, ale Norman go do tego nakłania. Jako najbliższy powiernik potrafi go zmobilizować do powtórnego zagrania szekspirowskiej postaci.

W centrum spektaklu mamy dwóch aktorów – Krzysztofa Bitdorfa (garderobiany Norman) i Ryszarda Dolińskiego (Sir). Tworzą sceniczną parę, którą ogląda się z nieskrywaną przyjemnością. Bitdorf gra roztrzęsionego, gadatliwego, trochę zniewieściałego, lubiącego wypić, zagubionego człowieka, który poświęcił całe zawodowe życie swojemu szefowi.

Z kolei Ryszard Doliński wciela się w aktora, który jest u kresu sił. W kryzysie, załamanego nerwowo, zmęczonego życiem i scenicznymi wyzwaniami. Starzejący się megaloman co chwilę wpada w szał, węszy spiski w zespole, słyszy szepty, by zaraz zapaść w drzemkę na szezlongu. Sir próbuje pisać biografię, nie może jednak znaleźć odpowiedniego tytułu – „Moje życie” wydaje się zbyt prozaiczny. Wspomina, że w dniu premier spektakli za każdym razem odsłaniał przed publicznością własną duszę. Trwał w tym przez lata. Czy ma siłę, by iść dalej? Jaką cenę trzeba zapłacić za ambicje?

Trudna relacja, błyskotliwe aktorstwo

Aktora i garderobianego łączy trudna relacja. Na pierwszy rzut oka wydawałoby się, że chodzi o związek uczeń-mistrz. Norman zawsze usłużny – pierze i prasuje garderobę, pomaga w charakteryzacji, przypomina kwestie (gdy podpowiada na wyraźną prośbę aktora, słyszy: „Nie podpowiadaj!”). Gdyby przyjrzeć się tej scenicznej parze, widać toksyczność stosunków. Wzajemne pretensje, żale, niespełnione marzenia, rozgoryczenie. Doliński jest wielce przekonujący – gra intensywnie, na zróżnicowanych emocjach.

O złożoności relacji Norman-Sir świadczy także dramatyczny finał (nie spoilerujmy), w którym Krzysztof Bitdorf daje popis swoich aktorskich możliwości. Jak można dobrze mówić o kimś, kto nigdy nie zaprosił nawet na drinka?

Radość sprawia również oglądanie aktorów drugiego planu. A tam mamy partnerkę Sira zwaną Lady (Sylwia Janowicz-Dobrowolska), inspicjentkę Madge, (Barbara Muszyńska-Piecka), młodą aktorkę Irene (Łucja Grzeszczyk), statystę Geoffreya (Adam Zieleniecki) i kalekę Oxenby’ego (Zbigniew Litwińczuk).

Lady przegapiła moment, w którym mogła odejść z grupy i rozpocząć nowe życie. Jest już znużona związkiem ze starzejącym się aktorem. Jej przeciwieństwem jest Madge – cicha wielbicielka Sira – która jedyna tak naprawdę go kochała. Do garderoby dojrzałego aktora często zagląda Irene, która próbuje go uwieść. Gdy w jednej ze scen Sir bierze ją na ręce, z rezygnacją stwierdza: „Za późno”. Statysta Geoffrey z powodzeniem odgrywa błazna. Wreszcie Oxenby, który nie doczekał się przeczytania rękopisu jego tekstu przez szefa i ostentacyjnie go zabiera. W sztuce występują również aktorzy, których Aigner często obsadza w swoich spektaklach: Piotr Damulewicz, Wiesław Czołpiński, Krzysztof Pilat, a także Mirosław Janczuk (inspicjent).

Ten spektakl to wyzwanie dla aktorów. Obsada jest jednak trafiona w punkt i każdy ma swoje „5 minut”. Dużym atutem jest też wartka akcja – na scenie ciągle coś się dzieje. Uśmiech widzów wywołuje scena wypychania Sira na scenę. Dopiero po wielu próbach całej załogi i kilku fanfarach wreszcie się pojawia.

Jak wygląda teatr od kuchni?

Dzięki imponującej scenografii Magdaleny Gajewskiej (drewniana galeria ustawiona na scenie) widzowie mogą zobaczyć, co dzieje się za kulisami przed wystawieniem spektaklu. Jakie emocje targają aktorami? Nie zapominajmy też, ile osób musi wykonać swoją pracę, by sztuka doszła do skutku. Chodzi przecież nie tylko o aktorów, ale o elektryków, monterów czy rekwizytorów – ludzi, których najczęściej nie widać (m.in. tym osobom swoją autobiografię dedykuje Sir).

Okazale prezentują się kostiumy zaprojektowane przez Zofię de Ines. Mają one dwojaki charakter – po pierwsze retro (przypomnijmy, że akcja sztuki dzieje się w latach 40. XX w.), po drugie widzowie mogą podziwiać stroje z dramatu Szekspira. Na scenie dominuje drewno (galeria) i królewska czerwień (szaty Króla Leara). Odbicie rzeczywistości zniekształcają powieszone lustra. Urozmaiceniem są elementy lalkowe, które zobaczymy m.in. w scenie snu dyrektora teatru.

Niełatwe zadanie miał Piotr Klimek jako kompozytor muzyki. W scenie otwierającej sztukę nadlatują samoloty i widzowie słyszą odgłosy bombardowania. Na huk wywołany nalotami powinni przygotować się jeszcze kilkukrotnie. Ciekawe rozwiązanie (skojarzenia – zwłaszcza teraz – można mieć różne).

„Garderobiany” to komediodramat nie tylko o ulotności sztuki i artystycznym spełnieniu. To pełna emocji opowieść o życiu – o zawiedzionych nadziejach, nie zawsze odwzajemnionej miłości i pogoni za marzeniami.

"Garderobiany" w Białostockim Teatrze Lalek. Mistrzowsko zagrana historia nie tylko o teatrze od kuchni

Monika Żmijewska, "Gazeta Wyborcza", 12.12.2021

ROZWIŃ

Wielka sztuka, wielkie role. Na takie spektakle się czeka, do takich spektakli chce się wracać. "Garderobiany" w Białostockim Teatrze Lalek w reż. Pawła Aignera to nie tylko fantastycznie zagrana autotematyczna historia o efemeryczności teatru. Ale też o nas wszystkich: trudnych miłościach, międzyludzkich zależnościach. I samotności.

Białostocki Teatr Lalek pokusił się o wystawienie teatralnego giganta: przedstawienia opartego na słynnej, sfilmowanej i bardzo rzadko wystawianej sztuce „Garderobiany" Ronalda Harwooda. Reżyserii tekstu w przekładzie Michała Ronikiera podjął się Paweł Aigner, znany ze znakomitych wielkoobsadowych przedstawień, bardzo dynamicznych, kipiących od rozmaitych wątków i realizowanych w autorski sposób (w BTL tak wyreżyserował m.in. spektakle: „Texas Jim", „Kandyd czyli optymizm" czy „Słomkowy kapelusz").

Garderobiany w Białostockim Teatrze Lalek

Teraz zajął się spektaklem, który opowiada o teatrze od kuchni. O tym wszystkim, co się dzieje za kulisami na godziny, minuty, sekundy przed podniesieniem kurtyny. A dzieje się wiele: ogrom pracy, emocji, napięcia, frustracji. Jak spiąć to wszystko, jak po raz kolejny i kolejny wznieść się na wyżyny możliwości? I to w sytuacji, gdy splot wydarzeń, niedyspozycji stawia spektakl pod znakiem zapytania? Ronald Harwood, mający za sobą doświadczenia garderobianego, świetnie ów świat podpatrzył, przeżył i przeniósł na papier, tworząc sztukę spinającą wszystko: emocje, teatralny mechanizm, wewnątrzzespołową lojalność (albo i nie), miłość i nienawiść do teatru.

To wszystko nie jest jednak paradoksalnie łatwo przenieść na sceniczne deski – sztuka Harwooda z powodu kompozycji przestrzeni, dzielącej ją na górę (scena) i dół (garderoba), to wyzwanie inscenizacyjne. Ale to też potężne, nasycone emocjami role garderobianego i jego zwierzchnika, wokół których krąży pozostały zespół. Nie każdy teatr podejmuje to wyzwanie. BTL i Paweł Aigner je podjęli.

Efekt jest znakomity. Aigner nie tylko bardzo dobrze obsadził bohaterów sztuki (koncertowe role główne Krzysztofa Bitdorfa i Ryszarda Dolińskiego, na których spoczywa cały ciężar sztuki, a także niezwykle ważne pozostałe drugoplanowe role, pokazujące mechanizmy teatralnego świata). Ale wraz z zespołem opowiedział o nas samych. „Garderobiany", choć dzieje się w przestrzeni teatralnej - staroświecka garderoba pod schodami prowadzącymi na scenę (scenografia Magdaleny Gajewskiej) - to skalą emocji wychodzi daleko poza tę przestrzeń.

I choć to przede wszystkim sztuka o magii teatru, uzależniającej miłości do teatru i różnych odcieniach aktorskiego żywota, to jest to też rzecz o innych kwestiach: upływie czasu, braku sił, kryzysie twórczym, o ogromnym przywiązaniu, lojalności, ludzkich słabościach i sile.

Wiara w teatralny cud

Wydawałoby się: prosta historia. Oto jeden dzień z wielu londyńskiego teatru w trakcie II wojny światowej. Trwają naloty na Londyn, ludzie próbują jednak jakoś żyć, aktorzy też. Więc choć teatr niepełny, pokaleczony, bo młodzi poszli na wojnę, to jednak gra, niosąc londyńczykom choć odrobinę otuchy. Szef teatralnej grupy – „Sir" (Ryszard Doliński) ma zagrać tytułową rolę w „Królu Learze" po raz 227. Ale nie ma siły, osłabł zupełnie. Trzeba odwołać spektakl. Taką decyzję chce podjąć Lady, „żona" dyrektora teatru (Sylwia Janowicz-Dobrowolska) oraz jego asystentka Madge (Barbara Muszyńska-Piecka).

Historia jednak prosta nie jest. Jak to odwołać spektakl? - To absolutnie niemożliwe, to się nigdy nie zdarzyło! - protestuje garderobiany „Sira" – Norman (Krzysztof Bitdorf). Wierzy z całą mocą, że osłabłego przełożonego postawi na nogi.

Nie wyobraża sobie innej możliwości. To byłby pierwszy od kilkunastu lat dzień, w którym spektakl się nie odbędzie. - A przecież wszyscy na niego czekają! Nawet jeśli na widowni są tylko cztery, trzy, dwie starsze panie. Trzeba grać! Bo może dla tych akurat pań spektakl to jedyne światełko w ponurym dniu, miesiącu, roku! - woła Norman. Wierzy w teatralny cud, jak nikt inny w skonsternowanej teatralnej gromadce.

I zaczyna działać. Czegóż on nie wyczynia, by tchnąć ducha w osłabłego Mistrza. To prawdziwy koncert miłości, lojalności, czułości.

Norman „Sira" zagaduje, podpytuje, podpuszcza, mówi jak do dziecka. Za chwilę zmienia taktykę – raz mówi z pozycji podwładnego, za chwilę apeluje do wyższych wartości: aktor musi wykonywać swoją pracę, charakteryzować się, grać!!!

Nie działa nic – odpowiedzią są tylko nieruchome plecy Mistrza, „Sir" siedzi skulony, nieobecny, milczący. Norman próbuje innych metod: mówi protekcjonalnie, używa liczby mnogiej: zrobimy, przypomnimy sobie… Za chwilę zaczyna pokrzykiwać histerycznie: „Pan mnie rozczarował, kto ma grać jak nie pan?!". Ogarnia go złość i rozpacz jednocześnie, ale się nie poddaje – biega wokół Mistrza, gładzi go z czułością po włosach, co chwila coś strzepuje, poprawia.

To mistrzowska rola Krzysztofa Bitdorfa, pokazująca skalę jego talentu, pobłyskującego we wcześniejszych rolach i widocznego, ale nie aż tak intensywnie jak tu.

Niezliczona ilość słów wyrzucana przez Normana to jedno. Drugie – to prawdziwy emocjonalny teatr zagrany poprzez gesty i miny. Nawet gdy nie jest akurat na pierwszym planie, gdy stoi w kącie – warto go obserwować cały czas. To cały arsenał uczuć: zamknięty w dłoniach, przygarbionych plecach, gdy dostaje cios od Mistrza, w podniesionych ramionach, gdy pogłaskany – rozkwita; Paleta ekspresji, ale bynajmniej nie nachalna, widoczna w odrzuceniu włosów, miętoszeniu chusteczki, wycieraniu spoconego czoła, bieganinie.

Norman Bitdorfa – oto pięknie zagrany „ecce homo" – człowiek w całej krasie.

Gigant abdykuje

Po drugiej stronie bieguna i emocji mamy „Sira" – świetna rola Ryszarda Dolińskiego. Mistrz u kresu swoich możliwości, przeżywający kryzys twórczy i życiowy. Egocentryk o rozdętym ego („nie ma jeszcze kamery, która by mnie objęła"), błyskotliwy i inteligentny, przekonany całe życie o swojej mocy, a właśnie tę moc tracący. I z trudem tę kolej losu przyjmujący. Doliński świetnie gra to rozedrganie, szaloną amplitudę uczuć, w której mości się i bezradność, i wściekłość, frustracja i bezwolność. Nie chce wyjść na scenę, nie chce, by go widziano, chce spać, chce uciec, w końcu nawet królowie abdykują.

"Sir" mówi z rozpaczą w pewnym momencie: „nie mam już nic, chcę spokojnej starości". Gdy tak siedzi w skarpetkach i podkoszulku – nie jest już jest gigantem znanym ze sceny, jest obnażonym w swym zmęczeniu, zwykłym człowiekiem u kresu. Norman jest przerażony, wcześniej Mistrz nigdy się tak nie zachowywał. To fantastyczne sceny – mistrzowsko zagrana rozpacz dwóch osób: starego zmęczonego człowieka, aktora i jego służącego, który nie rozumie, co się dzieje z jego panem.

„Sir" jakby zatrzaskuje się w otępieniu, zaczyna mieć zwidy, mieszają mu się sztuki, wygłasza teksty z różnych spektakli, zmaga się z duchami z przeszłości – w takich chwilach Norman zupełnie nie nadąża za swoim panem i jest autentycznie wstrząśnięty.

Ale oto zepsuty mechanizm „zaskoczył" – wydaje się, że "Sir" nabrał na chwilę sił, że może jeszcze wszystko się uda…. I tak na przemian: stan stuporu i stan żywej błyskotliwej elokwencji, gdy znów przez chwilę na swych podwładnych zaczyna grać jak na instrumentach. Potrafi dopiec Normanowi, ten się dąsa, złości, ale i cieszy, że z Mistrzem wydaje się znów być wszystko w porządku.

To prawdziwie emocjonalny rollercoaster: teatr miłości i złości, czułości i wściekłości, przez Bitdorfa i Dolińskiego zagrany wyśmienicie. Są jak system naczyń połączonych.

Fantastyczna, chwytająca za gardło (ale i miejscami komiczna) jest intensywna dopracowana choreograficznie scena (Karolina Garbacik), w której spektakl dla londyńskiej widowni już trwa, zaś część zespołu dwoi się i troi, by widzowie się nie zorientowali, dlaczego tytułowy bohater się jeszcze nie pojawia. Tymczasem na dole, pod schodami rozgrywa się dramat. Garderobiany błaga, krzyczy, płacze, pomaga wejść Mistrzowi na schody, ten wejść nie może, a może i nie chce, pomóc próbuje też Madge, w końcu siada bezradnie i Norman, i Madge, już czują, że to się jednak nie uda. A jednak w końcu "Sir" wstaje, rusza krok za krokiem, wdrapuje się ciężko na schody, i...

Mocny drugi plan

Nie byłoby jednak tak intensywnego spektaklu, nie widać byłoby wszystkich niuansów rządzących światem małego teatru, gdyby nie dobrze zagrane postaci z drugiego planu: pozostali członkowie zespołu, przez lata ciągnący ten wózek pospołu z „Sirem" i Normanem.

Lady (bardzo ciekawa rola Sylwii Janowicz-Dobrowolskiej) – „żona", choć nie usankcjonowana dokumentami, aktorka, towarzyszka „Sira", przyjmująca jego złośliwości jak gąbka, lecz w końcu mająca wszystkiego dość. Świadoma trzeciorzędności teatru, straconych lat, upływającego czasu – daje upust swym frustracjom.

Madge (znakomita Barbara Muszyńska-Piecka) – zasadnicza, pozornie sztywna inspicjentka, bez której już dawno wszystko by się w teatrze posypało, w zespole pozostająca tylko dla „Sira", swej niespełnionej miłości. Zasadniczość ciekawie wygrana gestami i miną to tak naprawdę ochronny pancerz, co świetnie pokaże finał spektaklu.

Goeffrey Thornton (świetny Adam Zieleniecki). Niezwykła, na pozór niewyraźna, ale bardzo sugestywna postać aktora-nadwrażliwca, w zastępstwie grającego błazna. Nie potrafi udźwignąć nerwowej sytuacji, bardzo wszystko przeżywa, ale już po wszystkim, w przypływie siły nieśmiało prosi „Sira": „gdyby tylko nadarzyła się okazja, chciałbym być brany pod uwagę przy obsadzaniu większych ról". Jak zagrać kogoś niewyraźnego i schowanego w cieniu tak delikatnie i wyraźnie zarazem? Zieleniecki to potrafi.

Irene (ciekawa Łucja Grzeszczyk) – postać młodziutkiej aktorki, która z wdziękiem i uśmiechem, ale i z dużym sprytem i apetytem na karierę, szybko chce się wkraść w łaski „Sira".

Czy Oxenby (Zbigniew Litwińczuk) - aktor-buntownik, nieco komunizujący, zupełne przeciwieństwo pokornego Geoffreya. Pojawia się na chwilę, ale z mocą i złością, rzucając w twarz dyrektorowi, że jest tyranem. Oxenby na chwilę wrzuca też (niechcący?) spektakl w czasy współczesne - wykrzykując, że nie może się doczekać nowego ładu. Pada słówko, przy którym co niektórzy widzowie w obecnych czasach bardziej nadstawią ucha. A tymczasem to po prostu zabawa przekładem. I intrygująca ciekawostka - jak bliskoznaczne tłumaczenie jednej frazy z tekstu - "nowy porządek" - może nadać spektaklowi nowy wydźwięk i ironiczny współczesny kontekst. 

"Garderobiany" uniwersalny

I tak się toczy – dynamicznie, ale i bardzo intymnie (przy świetnie ilustrującej klimat wojennego Londynu muzyce i audiosferze autorstwa Piotra Klimka, w kostiumach Zofii de Ines) – to podskórne teatralne życie, pewnego wieczora w wojennym czasie – aż do gorzkiego finału. Takie zaskoczenia, obezwładniające poczucie samotności, wściekłość i smutek, choć w innym kostiumie i w innym kontekście, zdarzają się tak naprawdę ciągle i ciągle, pod każdą szerokością geograficzną. Dlatego „Garderobiany" się nie starzeje, zbyt wiele mówi o nas samych.

Zobaczyć trzeba koniecznie.

MULTIMEDIA

materiał Polskiego Radia Białystok
Z twórcami przedstawienia "Garderobiany" rozmawia Olga Gordiejew

Ważne: Strona wykorzystuje pliki cookies.

Korzystając z serwisu internetowego Białostockiego Teatru Lalek akceptują Państwo zasady Polityki prywatności, wyrażają zgodę na zbieranie danych niezbędnych do administrowania stroną i prowadzenia statystyk oraz wyrażają zgodę na używanie plików cookies w celu świadczenia usług na najwyższym poziomie. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej szczegółów na stronie.

Do góry btl kształt