Spektakl bez ani jednego słowa, w sumie dość statyczny, oglądany przez współczesne dzieciaki z otwartymi buziami? Nikt się nie kręci, nie marudzi? Trudno sobie to wyobrazić. A jednak! Węgierska reżyserka, decydując się na takie widowisko dla dzieci, miała nosa. Warto zabrać maluchy do Białostockiego Teatru Lalek na "Lenkę"
Lenka to dziewczynka troszkę grubsza niż rówieśnicy, z rudą szopą włosów na głowie, z ufną buzią. Jest samotna, ucieka w świat wyobraźni, dużo rysuje. Tęskni za przyjaźnią, ale przyjaciół nie ma, obserwuje inne dzieci z daleka. Historia ostatecznie dobrze się kończy, Lenka przyjaciela znajdzie, a właściwie to on ją znajdzie i zaprosi do wspólnej jazdy na hulajnodze.
Ważne jest to, co w tej historii jest między wierszami - czyli próba opowieści o dziecięcej samotności w sposób prawdziwy i pogodny jednocześnie. Ekipie naszych lalkarzy udało się to znakomicie. A pomysł zaproszonej Katy Csato, węgierskiej reżyserki, absolwentki naszej Akademii Teatralnej, okazał się strzałem w dziesiątkę. "Lenka" bez słów to zamysł dość ryzykowny we współczesnej migawkowej rzeczywistości, w której dzieci przyzwyczajone są do rozmaitych bodźców, efekciarstwa, tempa. Tymczasem w "Lence" dostają coś zgoła innego: trochę kontemplacji, minimalizm formy i treści, powolny rytm. I siedzą jak zaczarowane.
Pełna prostoty, ciekawie animowana historia przywraca wiarę w to, że w teatrze przyciągnięcie uwagi widza nie jest tożsame z nadmiarem efektów i przegadaniem. I że inteligencji emocjonalnej małych widzów warto zaufać. Kata Csato, przekonując do swojej wizji, słusznie twierdziła, że współczesne dzieci dostają dziś wszystko gotowe, nie muszą uruchamiać własnej fantazji. Gdy więc dostają mniej, paradoksalnie dają więcej siebie. I tak dzieje się w "Lence" - uruchamiają wyobraźnię, nawet tego nie zauważając. Oto na ich oczach rodzi się teatr, nieruchoma lalka w rękach animatorów ożywa, wrażenie teatralnej iluzji jest naprawdę silne.
To zasługa aktorów, którzy w ciekawej scenograficznie przestrzeni (Matravolgyi Akos) poruszają się lekko i ożywiają lalkowy świat. Na scenie stoi wielkie pudełko, które w miarę potrzeby jest domem Lenki, boiskiem, podwórkiem. A Lenka (Grażyna Kozłowska) rysuje kredą, bawi się w chowanego, obserwuje z daleka, jak inne dzieci grają w piłkę, w hula-hoop, stara się je naśladować. Tu się zezłości, tu sapnie, gdy jej coś nie wyjdzie, tu skuli się smutno przed śmiejącymi się z niej innymi dziećmi. Trzeba dużego talentu, by za takimi ożywiającymi lalki ruchami widzowie wodzili wzrokiem z ciekawością. Aktorom (w spektaklu biorą udział jeszcze: Iwona Szczęsna, Agnieszka Sobolewska, Jacek Dojlidko) się to udaje, choć zadanie mają trudne. Jak bez słów pokazać, że ktoś zachowuje się niefajnie wobec drugiej osoby, a ten drugi ktoś czuje się po prostu źle?
Choć to spektakl o dziecięcej samotności i potrzebie akceptacji - sporo tu jednak humoru. Uśmiech wywołują drobne gesty - podwórkowy rozrabiaka butnie i głośno wyciera nos, a rękę o spodnie, Lenka kryguje się, czy wsiąść na hulajnogę, dwie inne dziewczynki plotkują zawzięcie, szepcząc sobie do ucha. W sytuacji, w której tego typu scenki odgrywają lalki, efekt jest zabawny.
Gdy w spektaklu słów brak, muzyka ma ogromne znaczenie. I tu faktycznie ma: ilustruje nastrój opowieści, zapowiada, że za chwilę coś się zdarzy. Kompozycja Bogdana Szczepańskiego to pełnoprawny aktor w "Lence" - tak mocno scala się z treścią. Muzyka jest figlarna, pogodna, delikatnie podkreśla zmiany nastroju, bez grama infantylizmu.
Taki jest cały spektakl - urokliwy, pełen prostoty, wprawiający w dobry nastrój.