Marta Guśniowska, nadworna dramaturżka Białostockiego Teatru Lalek, po raz pierwszy reżyserowała w Białymstoku swój własny tekst. Bez wątpienia – wszechstronnie zrealizowany „Marvin” będzie hitem teatru familijnego małej sceny przy Kalinowskiego.
Sama historia jest banalna – główny bohater Marvin, zgodnie z wiedzą historyczną ma wyginąć. Młody gad dowiaduje się owej oczywistej oczywistości od medyka – nie zdziwi zatem starszych puenta, że kiedy się pójdzie do doktorów – zawsze coś wynajdą. I mniejsza o to, że to niepedagogiczne. Marta Guśniowska puszcza oko do rodziców, ale i pokazuje całym rodzinom, że od mądrości książkowych i papierowego zastanawiania się „to be or not to be” ważniejsza jest inteligencja emocjonalna. Dlatego Marvin opuszcza bibliotekę i rusza w świat, by szukać przyjaciół. Chce zwyczajnie komuś wyżalić się na swój los. Nie wszak gad, że życie – także prehistoryczne to śmiertelna choroba przenoszona drogą płciową, nawet jeśli wykluł się z jaja. Ale się dowie!
Jak? Ano pozna Ulisesa III Motyla. I nawet nie zauważy, że będzie przeżywał kolejne przygody z jego następcami. Bo w tej bajce motyle żyją tylko jeden dzień. A czy można śmiać się z tak krótkiego życia? Marta Guśniowska i to potrafi – ciepło i z empatią. Długie życie może też być przekleństwem, bo wówczas trzeba patrzeć jak przyjaciele odchodzą – a to staje się przekleństwem żółwia Fina. I w ten oto sposób już wiemy, jakie problemy nurtują naszych bohaterów. A reżyserka ubiera je w fantastyczne sceny, wykorzystując nieograniczone możliwości teatru lalek i doskonały warsztat aktorów.
Marvin jest młody, ale desperacko walczy o siebie, o przyjaźń. Mateusz Smaczny grający z oddaniem tę rolę już w pierwsze scenie ma do pomocy Łucję Grzeszczyk-Żukowską. On otwiera i zamyka oczy, smutno zwiesza gadzi łebek, podczas kiedy aktorka animuje jego dolne kończyny. Wspólnie znakomicie odgrywają scenę złości. Potem jest równie brawurowo i zabawnie.
Motyle Krzysztofa Bitdorfa nie mogą usiedzieć w miejscu, za to mają problem z dobraniem spodni w odpowiednim rozmiarze i boją się zarazków. Ale latają ciesząc się każdą chwilą – wszak każda z nich może być ostatnią.
Świetnie w epizodach wypada Piotr Wiktorko – wróżbita, czy diabeł – prezentuje się wyśmienicie. Skromnie występujący jako współanimujący Maciej Zalewski ma swoje apogeum w roli Jeża. Jak on się złości, jak wpada w furię – autentycznie zaczyna się robić żal kolczastego ssaka.
Łucja Grzeszczyk-Żukowska błyszczy w miniaturach animując a to miesięcznikiem, choć bez dołączonej płyty DVD, a to telefonem z ubezpieczalni. Bo tu każdy rekwizyt i element scenografii zaprojektowany przez Michała Wyszkowskiego ma znaczenie. Choćby znakomity patent na łoże Marvina, które staje się stołem, a już za chwilę skrzynką na listy. Tak działa magia teatru, taką wyobraźnią wykazują się reżyserka i scenograf. A scena z łapaniem robaczka na haczyk? Prawdziwy gejzer fantazji, a wszystko w konwencji karuzeli na wesołym miasteczku. Żywa paprotka, czy gadające książki to prawdziwe scenograficzne perełki. A jest ich, podobnie jak lalkowych gagów, o wiele więcej.
Są nawet tak nadużywane w teatrach multimedia – to prościutki cykl slajdów uwieczniających przyjaźń dinozaura z żółwiem. Michał Jarmoszuk w tej roli jest po prostu niezrównany. Ciałem i głosem staje się jednością ze swoją lalką, a scenograf z reżyserką wykorzystują nawet ruchome części skorupy, nie uwłaczając przy tym inteligencji widzów. Kwestie wypowiadane przez żółwia i jego usposobienie jako żywo przypominają Kłapouchego – przyjaciela Kubusia Puchatka. A setki słownych igraszek Marty Guśniowskiej wywołują salwy śmiechu, nawet jeśli co nie co da się przewidzieć. Wiadomo, że zamiast suplementów diety przyjaciele wybiorą suplement encyklopedii, a widownia nie może powstrzymać uśmiechu.
A więc jednak książki się do czegoś przydają! Wszak powtarzając za Gałczyńskim, „z książki płynie odwaga, książka życiu pomaga” i trzej przyjaciele dosłownie odlecą do nieba – w końcu i rodzice i prędzej czy później ich dzieci przekonają się, że nie są nieśmiertelni. Ale póki co – z świetnie zinstrumentowanymi melodiami autorstwa Marcina Nagnajewicza – oswajają się z odchodzeniem motyli, umiejętnością kompromisów w przyjaźni, nawet jeśli „tego” nie robi się najlepszemu przyjacielowi. Marta Guśniowska pięknie i z inteligentnym humorem umie opowiadać o odchodzeniu.
„Marvin” to w każdym calu odlotowy spektakl – językowo, scenograficznie i oczywiście aktorsko. Bawią się na nim dorośli, z perfekcyjnej i bardzo zabawnej animacji śmieją się dzieci, a postaci przyjaciół o tak odmiennym bagażu doświadczeń i życiorysach, dowodzą, że w prawdziwej przyjaźni nie ma barier. Polecam