Słów brak, ciemna scena, światła tylko odrobina. Ale jakież tu trwa życie! Wszystko aż pulsuje, szemrze, walczy o przetrwanie, potrafi się rozmarzyć. Wejście w świat owadów to miła wyprawa w głąb własnej wyobraźni
Pierwszy w tym sezonie spektakl w Białostockim Teatrze Lalek to wspólna produkcja BTL i Podlaskiego Stowarzyszenia Tańca - "Mikrokosmos. Kompozycje". I w efekcie - bardziej impresja taneczna niż klasyczne przedstawienie, w której liczy się głównie mimika, gesty aktorów, choreografia. To ładne sceniczne cacko, z którego może nic nadzwyczajnego nie wynika, ale też i nie musi. Tyle w tej 50-minutowej kompozycji lekkości, plastycznych obrazów, dobrej muzyki, że wprawia widzów w dobry nastrój - i to na początek sezonu w zupełności wystarczy. Dziecko się tu całkiem często zadziwi, wpatrując w czary-mary na scenie, dorosły też momentami w tym zadziwieniu nie pozostaje w tyle (scena z konstruowaniem pająka z kilku metalowych palików uwiedzie plastycznością widza w różnym wieku). I właściwie o to w "Mikrokosmosie" chodzi: ulec sugestywnym obrazom choć na chwilę. Uśmiechnąć na widok ociężałego z przejedzenia bączka, toczącego się przez scenę. Odnaleźć gdzieś tam w sobie siebie, z czasów dobranocek i czytania bajek przed snem. I nie czekać, aż podadzą gotowca w postaci lukrowanej disneyowskiej bajki, gdzie wszystko jest oczywiste, a zmierzyć się z własną wyobraźnią. "Mikrokosmos" na to właśnie pozwala - reżyser, Robert Drobnich, już parę lat temu spektaklem "Świetliki" dowiódł, że ma nosa do plastycznych niuansów. Przy minimum scenografii, przy użyciu ledwie paru, ciekawie animowanych rekwizytów, odpowiednio sterowanego światła, aktorzy przenoszą publiczność w świat drobnych żuczków, motyli, mrówek i pająków. To niezłe figury, naszkicowane czasem tylko jednym gestem, albo jednym elementem stroju, za to wyrazistym. Cała parada owadów, mających swoje codzienne rytuały, jak ludzie.
Są marudne bączki w śmiesznych starych kaskach motocyklowych i spadających okularach, flegmatycznie przyglądające się światu. Są wojownicze mrówki, zwarte, gotowe na wszystko - do walki, pomocy, wszystko jedno, byleby tylko miały jakieś zadanie do wykonania (paradują w koszulkach z oznaczeniem grupy krwi). Są motyle, jakby trochę senne i rozmarzone; są inne owady, nie do końca rozpoznane (pasikoniki?), oswajające się nawzajem, próbujące się przytulić. Jest wreszcie budzący respekt pająk, paskudnie charczący, wyciągający odnóża po ofiarę.
Wszystkie te owadzie światy się przenikają - tu sunie tokująca coś do siebie gromadka, tu umiera mrówka, która jeszcze zdołała przeżyć bitwę, tam właśnie rodzi się uczucie. Śmiech, pot i łzy. Ktoś jest na dnie rozpaczy, ktoś w euforii. Jak w świecie ludzkim.
Nie pada tu ani jedno słowo, ale w zamian mamy mnóstwo rozmaitych dźwięków - coś szeleści, posapuje, chrząka, popiskuje. Do tego - ciekawa muzyka, zintegrowana z, na poły beztroskim, na poły wojowniczym, klimatem spektaklu. Zresztą zmienia się on nieustannie: w zależności od tego, czy sceną wędrują żuczki toczące kulki (bardzo ciekawy pomysł inscenizacyjny: kulek fizycznie w zasadzie nie ma, a w sumie jakby były - bo to żuczki wpasowane w obręcze); czy też owady o długich odnóżach próbują się dotknąć (scena jak z łączonego treningu taekwondo i tao chi), czy też po scenie suną śmieszne rozkojarzone bączki, wtedy jest przaśnie, trochę jak w czeskim filmie.
Jest oczywiście parę niedociągnięć: spektakl - jak na zestaw takich scen-obrazów - troszkę jest przydługi, niektóre sceny jeszcze zbyt toporne, nagłośnienie średnie. Ale to drobnostki. Warto zobaczyć.