Jest ich trzech, wokół tylko fale, a każdy jest coraz bardziej głodny. Kto zostanie posiłkiem? Świetna jednoaktówka Sławomira Mrożka "Na pełnym morzu" to pierwsza w tym sezonie premiera Białostockiego Teatru Lalek. Uniwersalna, przezabawna i gorzka jednocześnie - panowie na tratwie to przecież cały nasz świat w miniaturze. Pokazy - w sobotę (23 stycznia) o 20 i w niedzielę (24 stycznia) o 18.
Oczywiście online, bo teatry dla widzów ciągle są zamknięte. Ale aktorzy Białostockiego Teatru Lalek pracują cały czasy i grają na żywo, łącząc się z widzami za pomocą kanału BTL Online. W sobotę i niedzielę więc nie zobaczymy spektaklu nagranego wcześniej i o odpowiedniej porze odtworzonego w sieci. Będzie to spektakl o konkretnej godzinie grany w BTL na żywo, i w czasie rzeczywistym transmitowany.
Aktorzy zagrają co prawda do pustej widowni, ale za to do kamer, dzięki którym w tym samym czasie widzowie będą mogli oglądać spektakl siedząc w domu. Dostęp do spektaklu na wybraną godzinę kosztuje 30 zł, wykupić go można na stronie odpowiednio wcześniej, a w terminie spektaklu (sobota, godz. 20, niedziela godz. 20) po prostu zasiąść wygodnie i cieszyć się magią teatru.
Białostocki Teatr Lalek. Bezradność wobec procedur
Spektakl reżyseruje Jacek Malinowski, w role trzech dryfujących rozbitków wcielają się: Ryszard Doliński (Gruby), Paweł S. Szymański (Mały) i Zbigniew Litwińczuk (Średni), a towarzyszą im przez chwilę też Krzysztof Pilat (Lokaj) i na zmianę Wiesław Czołpiński/Mirosław Jańczuk (Listonosz).
- Czasy, w których żyjemy, w wielu sytuacjach bardzo korespondują z uczuciem absurdu tak wyraźnym w sztuce Mrożka. I to jest główna przyczyna, dla której zdecydowaliśmy się przygotować ten spektakl właśnie teraz. Poza tym Mrożek skonstruował świetnych wyrazistych bohaterów, a my mamy w zespole perełki, które znakomicie grają te postaci - mówi Jacek Malinowski, reżyser spektaklu. - Jednoaktówka powstała dokładnie 60 lat temu, ale jej temat jest ważny i zaskakująco aktualny - mówi o bezradności człowieka wobec procedur i o tym, jak mogą one doprowadzić w końcu do tego, że jeden człowiek metaforycznie zeżre kogoś po drugiej stronie ulicy. Historia na pierwszy rzut oka jest prosta - przedstawia bohaterów, którzy znaleźli się w dziwny sposób na tratwie. Brakuje pożywienia, decydują więc, że trzeba wybrać kogoś, kto tym pożywieniem może być dla reszty. I przeprowadzają rodzaj dochodzenia, które wyłoni najlepszego kandydata. To tekst o olbrzymim potencjale uniwersalności. Chodzi o mechanizmy, jakie uruchamiają się w nas w sytuacji kryzysowej: budzą się instynkty i biologia, a wszystkie wartości wypracowane przez kulturę stają się pustym frazesem.
Spektakl. Dług wobec sierot
I tak jest właśnie na mrożkowskiej trawie, na której sytuacja zmienia się z sekundy na sekundę. Do czegóż tam nie dochodzi, byle tylko oddalić widmo głodu i zjeść jednego z trzech. Losowanie, głosowanie, negocjacje, płacze, żale, wspomnienia, manipulacja - presja psychologiczna przybiera najróżniejsze rozmiary. Argumentem może być choćby: „Pan posiada mamusię, panu zawsze było lepiej, czy nie czas spłacić dług wobec wszystkich sierot?”.
Ryszard Doliński i Paweł S. Szymański to już weterani jeśli chodzi o granie w „Na pełnym morzu”. Kilkanaście lat temu wcielili się w te same role w słynnych spektaklach reżyserowanych przez Andrzeja Jakimca na prawdziwej tratwie na jeziorze w Augustowie (widzowie oglądali spektakle ze statku Żeglugi Augustowskiej lub z pomostu).
Teraz zagrają „Na pełnym morzu” samotnie - bo bez widzów na widowni.
Białostocki Teatr Lalek. Kończę jak kończę
Doliński (w swoim stylu i żartobliwie): - Tak naprawdę chyba popełniony został błąd obsadowy, bo ja gram Grubego, nie wiem dlaczego, Paweł Małego, a Zbyszek - jest po środku - mówi ze śmiechem aktor. - A tak naprawdę - bardzo nam wszystkim ten spektakl leży. Bohater Pawła to taki mały szary spokojny, człowieczek, mój - to ten, który wszystkimi manipuluje, a Zbyszka - taki średniak, którzy tylko patrzy, gdzie by się tu ustawić. Słowem na tratwie jest tak, jak za oknem: manipulacja, pomówienia, plotki.
Paweł S. Szymański dodaje: - Absurd Mrożka skleja się znakomicie z absurdem dnia codziennego. Codziennie też nieustannie zaskakuje mnie to, ile nowego za każdym razem dowiaduję się z tego tekstu. Ja - Mały, prawy obywatel znajduję w sobie nutkę skurczybyka. Próbuję być małym kameleonem i dostosować się do reszty, ale no cóż, kończę, jak kończę.
A Zbigniew Litwińczuk mówi: - Zafascynowany jestem tym, jak bardzo uniwersalny jest Mrożek. Trzeba go ciągle czytać. To jest tak jak w anegdocie, w której ojciec mówi synowi: - Nie czytaj książek dobrych, czytaj tylko najlepsze, bo i nawet na te najlepsze nie wystarczy ci czasu.
Teatr. Bujanie symboliczne
Cała trójka dryfuje na tratwie, sklejonej ze starych skrzynek na butelki. Całość skonstruowana jest sprytnie - choć osadzona na podłodze, to cały czas się kołysze, chybocze, przechyla. Aktorzy ciągle walczą z utrzymanie równowagi. A że czarna tafla wokół odbija światło jak woda, rzeczywiście można ulec złudzeniu, że tratwa dryfuje po falach.
- W tej scenografii najważniejsze było to, by ilustrowała tekst Mrożka, i to, by za bardzo nie przeszkadzać bohaterom, nie przytłaczać ich. Tu najważniejszy jest tekst. Choć aktorzy rzeczywiście muszą się trochę pogimnastykować - mówi Michał Wyszkowski, autor scenografii.
Reżyser dodaje: - Tratwa ma tu oczywiście wymiar symboliczny, elementy, z której jest zbudowana także. Chodziło też o to, by budowała metafory, skojarzenia, ciągi myślowe.
Autorem muzyki do spektaklu jest Marcin Nagnajewicz. Chciał, by muzyka korespondowała z aurą spektaklu. - Czyli aurą absurdu i dowcipu. Stąd pomysł, by inspiracją była muzyka jazzowa, ale wykorzystałem też brzmienia instrumentów sonorystycznych. Pojawiają się więc dźwięki wydobywane z instrumentów tradycyjnych nietradycyjnymi metodami - mówi autor muzyki. - W tle usłyszeć można saksofon, kontrabas i perkusję. Muzyka pełni tu rolę ilustracyjną, ale podkreśla też motorykę spektaklu.