Światło gaśnie, zwiedzający wychodzą, a obrazy w muzeum... Czy rzeczywiście dalej wiszą nieruchomo na ścianach? Wejdźcie z hałaśliwej ulicy do Białostockiego Teatru Lalek na godzinę, a się przekonacie. W sobotę i niedzielę (5-6 stycznia).
Co obrazy mają wspólnego z teatrem lalek? To, że w foyer teatru co jakiś czas prezentowana jest wystawa prac, to jedno. Tu istotniejsze jest jednak to, co dzieje się w głębi teatru, na scenie, która na potrzeby spektaklu "Obrazki z wystawy" zamienia się w chwilową galerię. Bardzo nietypową, bo wiszą na niej tylko ramy. Ale od czegóż talenty animacyjne dwóch młodych aktorek, które gestem dłoni, nóg, głowy, za pomocą kilku rekwizytów "malują" improwizacyjne obrazy na oczach widzów.
Wszystko zaczyna się od muzyki
BTL pokusił się o stworzenie eksperymentalnego spektaklu - impresji dla całej rodziny, w którym na język teatru przełożony zostaje utwór muzyczny. Tytuł przedstawienia od razu wszystko wyjaśnia - to "Obrazki z wystawy" - najpopularniejszy utwór Modesta Musorgskiego - cykl 10 miniatur fortepianowych napisanych w 1874 roku. Spektakl w reż. Jacka Malinowskiego w BTL właśnie do niego sięga.
Dochodzi do ciekawego sprzężenia. Najpierw Musorgski skomponował swoje muzyczne miniatury, inspirując się wystawą dziesięciu rysunków i akwarel zmarłego nagle przyjaciela - malarza Wiktora Hartmanna.
Teraz, po blisko 150 latach, to, co z malarstwa na język muzyki przełożył kompozytor, na język teatru, próbują przełożyć dwie aktorki: Kamila Wróbel-Malec i Magdalena Dąbrowska.
Nie potrzebują wiele. Ramy, zawieszone na scenie, kilka rekwizytów (melonik, pędzel) i ich ciała: twarze, dłonie, nadgarstki, łokcie, włosy. Do tego światło, cienie. I przede wszystkim muzyka. Bo to ona jest punktem wyjścia. I to od niej wszystko się zaczyna.
Etiudy Musorgskiego mają konkretne tytuły - takie jak ich malarskie inspiracje i pierwowzory. Sugerując się tytułami, a także rytmem, muzycznym pulsem utworów, aktorki budują przed oczami widza animacyjne i pantomimiczne światy.
BTL. Działa wyobraźnia
Jak wyczarować takie muzyczne obrazki jak "Taniec kurcząt w skorupkach"?, "Chatkę na kurzej stopce"? "Gnom"? "Przekupka"? "Zamek"?
Aktorki to potrafią: dwoją się i troją, przemykają między ramami, tworzą postaci z niczego. Oto dłoń, łokieć, nadgarstek i już mamy ciekawskiego kurczaka próbującego się wydostać ze skorupki. Nie ma tu efektów specjalnych, jest czysty talent animacyjny i przepiękna muzyka, której rytmowi poddane jest wszystko, co dzieje się na scenie.
A co to oznacza? To, że spektakl korzystający z tak prostych środków, łączący dźwięk z obrazem, nie tylko pokazuje, jak działa wyobraźnia, ale i uruchamia ją u widzów (podczas premiery przy zabawnej etiudzie poświęconej kurczakom zaśmiało się nawet kilkuletnie dziecko).
Poddajemy się zabawie formą, wsłuchujemy się w rytm, obserwujemy, jak muzyka wydobywa pomysły na animację. A w spektaklu jest ich całkiem sporo. Pracują dłonie, warkocz, włosy spuszczone na twarz, plecy. Tu wszystkim można zagrać wszystko. Również emocje: przekomarzanie się, zaciekawienie, radość. Bez ani jednego słowa. Za to z muzyką na pierwszym planie.
Co istotne - nie słyszymy orkiestrowego, przytłaczającego wykonania "Obrazków z wystawy", a wersję dzieła Musorgskiego w saksofonowej aranżacji. W spektaklu wykorzystano świetne nagrania zespołu Aureum Saxophon Quartet z płyty "Newsogorsky", które nadają impresji bardziej kameralny klimat.
Jak w szklanej kuli
I o to też w najnowszym spektaklu chodzi: o kontemplację dźwięku i obrazu, o zatrzymanie się na chwilę, zawieszenie między światami. Niespełna godzina na spektaklu to jakby znalezienie się w relaksującej szklanej kuli, do której świat zewnętrzny nie ma dostępu, liczy się tu i teraz, chwila z muzyką i "obrazkami". Zresztą tak zaczyna się i kończy spektakl: słychać uliczny ruch, dźwięki docierające zza okna, ale wszystko znika, gdy tylko zabrzmią pierwsze dźwięki. Zaczyna się inny świat.
O tym jest też poniekąd spektakl - o innym świecie, który zaczyna się, gdy obrazy zaczynają żyć własnym życiem. Bo kto powiedział, że tak właśnie nie jest? Że gdy wychodzą ostatni zwiedzający, gaśnie światło, a sale muzealne pogrążają się w mroku - nie zaczyna się w nich podskórne życie, wręcz prawdziwa anarchia? Kto powiedział, że postaci zamknięte w malarskiej historii nie chcą wyskoczyć z ram?
Po "Obrazkach z wystawy" aż chciałoby się na noc zostać w muzeum, schować za kotarą i patrzeć. Co też będzie się działo?