Jest tajemniczo, jest mrocznie, jest intrygująco. Piękna jest piękna, Bestii nie widać prawie w ogóle, ale za to jak słychać! Malowany świstem, brzękiem, zgrzytem, szeptem spektakl w Białostockim Teatrze Lalek pełen jest niepokojących, ale i figlarnych dźwięków. Generowanych na żywo, budujących klimat. Bo klimat "Piękna i Bestia" naprawdę ma.
Z połączenia sił Czechów (scenograf i kompozytor), Słowaka (reżyser) i Polaków (aktorzy, operator światłem) wyszła prosta, nieprzekombinowana antydisneyowska wersja znanej baśni o dobrej dziewczynie i złej bestii, która tak naprawdę zła nie jest, skrywa gorące serce i zupełnie inną fizjonomię, tylko nie każdemu dane jest je odkryć.
Może to międzynarodowy twórczy konglomerat sprawił, że najnowsza premiera w BTL w reż. Brano Mazucha jest dość nietypowa. Łączy nieoczywiste nastroje (jest w niej i strasznie, i śmiesznie). Zestawia staroświecki, anachroniczny, a jednak ciągle piękny język - z muzycznymi zabawami na scenie. A do tego pokazuje teatr od podszewki, jednocześnie pobudzając wyobraźnię. Nieważne, że wszystko jest jasne i widać cały proces tchnięcia życia w lalkę (postacie w czarnych płaszczach animują jawajki na oczach widowni), skoro wszystko to jest okraszone takimi dodatkowymi zabiegami inscenizacyjnymi (m.in. lecące z nieba płatki róż), że złudzenie czarowności nadal się utrzymuje. A nawet rośnie. Zaś umowność pewnych scen też może być atrakcyjna. Podobnie jak prostota w budowaniu opowieści, która jest tu dużą siłą.
Świecznik do zagrania
Okazuje się, że styk świata realnego i nierealnego zbudować można za pomocą kilku symbolicznych rekwizytów, paru lalek, światła, czy fruwających kotar, które gdy trzeba uformują się w sprzęty w domu kupca, na zamku Bestyi, czy też w bezkształtną postać tego ostatniego (scenografia - Jan Polivka). Klimat tworzy też światło (Bogusław Kasperuk). I oczywiście muzyka (Jan Ctvrtnik). Muzyka niezwykła, generowana przez aktorów na scenie (głównie przez Krzysztofa Bitdorfa) w zupełnie nieoczywistych momentach i miejscach. Zagrać można na wielkich świecznikach (które w zależności od sceny i konfiguracji stają się łożem, symbolem władzy, ciężarem klątwy), długich tubach, piszczałkach, świstawkach i cymbałkach, uderzając w dziwne, nie kojarzące się z muzyką ustrojstwa.
Tak powstaje tygiel niepokojących dźwięków, które znakomicie ilustrują nastrój danej chwili - słychać więc mroczną kakofonię, a za chwilę przełamuje je na chwilę figlarne plumkanie. W jednej chwili brzmienia powodują, że mamy złudzenie, iż postać na scenie obija się o ściany jakichś ponurych kazamatów (a to tylko kotary). W innej scenie główna bohaterka huśtając się na tych samych zasłonach cieszy się chwilą, jest radosna, co znajduje też wyraz w muzyce.
Wszystko to tworzy tło prostej opowieści opartej na tekście Jana Ośnicy, inspirowanym ludową bajką. To historia Kupca Gwido, który miał trzy piękne córki. Jako że charaktery w bajce bywają mroczne i jasne, i nic nie jest takie oczywiste, jak się wydaje, tak i tu mamy mocny podział, również między siostrami. Jedna jest dobra (Izabela Wilczewska), dwie myślą tylko o sobie, co widać w sytuacji ekstremalnej, do której pewnego dnia dojdzie.
Oto kupiec Gwido (Adam Zieleniecki) wraca z niedobrą nowiną. Przeżył trudne wydarzenia podczas podróży, uszedł z życiem, ale coś za coś. Pewien Gospodarz, zwany Bestyją, który pozwolił mu przeżyć, postawił ultimatum. Kupiec przeżyje, jeśli do Bestyi przyjdzie najmłodsza córka Gwido i odda za niego życie. I co tu zrobić?...
Z ukontentowaniem, wielce zadziwiona
W tej historii swoje miejsce ma Narrator (Zbigniew Litwińczuk), ktoś na kształt filozofa, który trochę pogdera, coś od siebie wyszepcze, czasem uporządkuje opowieść. Chodzi między bohaterami niczym twórca, ma wpływ na popychanie opowieści do przodu, komentuje. Bestyja wcale nie jest przeformatowany z Bestii - to pełnoprawna, tyle że staropolska nazwa głównego bohatera. Nie ma w tym żadnej pomyłki. Tak, jak w tym, że bohaterowie używają określeń, które dla młodszych mogą być niezrozumiałe - jak choćby "słucham z ukontentowaniem". Główna bohaterka wyśpiewuje zaś słynny wiersz Mickiewicza, w którym żali się: "Gdy się nie widzę, nie wzdycham, nie płaczę...", sypią się stare wyrazy, których dziś już rzadko kto używa.
A jednak nawet ci najmłodsi siedzą wbici w fotele (niektórzy ściskając zapewne z przestrachem rękę rodzica) i słuchają. Tu wszystko do siebie pasuje. I język (trochę pod prąd i w sumie wbrew wszystkiemu, bo łatwiej jest zrobić bajkę dla dzieci od 6 lat wzwyż z użyciem nowoczesnych fraz, niż sięgać po stare jak w tym spektaklu). I muzyka, której nie powstydziłby się jakiś uznany free-jazzman i twórca muzyki improwizowanej.
Postaci mimo krótkich lakonicznych zdań do wypowiedzenia mają ciekawie zarysowane charaktery - m.in. paskudne siostry tytułowej bohaterki (Małgorzata Płońska i Iwona Szczęsna) i ich nie mniej paskudni zadufani w sobie mężowie.
Jak w każdej porządnej bajce, jest też przesłanie: najważniejsze to być dobrym i wiernym, liczy się to, co wewnątrz, nieważne jest, kto jest kim i jak wygląda. Bo nic nie jest takie, jak się na początku wydaje, co Bestyja w finale udowodni.