Fantasy w teatrze - ciężka sprawa. A widzów, rozbisurmanionych efektami w kinie, trudno zadowolić. Lalkarze nieoczekiwanie wybrali ascezę, i to się broni znakomicie. Ale sukces jest połowiczny. Tak to jest w sytuacji, gdy bajka chce być czymś więcej, a wychodzi ni to, ni śmo, ni baśń, ni moralitet, pomieszanie z poplątaniem...
Za trudne zadanie zabrali się twórcy spektaklu "Pieśń o Cieniu" w reż. Urszuli Kijak w Białostockim Teatrze Lalek. Przeniesienie klimatu fantasy, świata magii, czarnoksiężników, zaklęć, prasłów - na teatralną scenę, w sytuacji, gdy spektakl przeznaczony jest nie dla malutkich widzów, ale i dorosłych - jest ryzykowne. To bowiem, czym można omamić maluchy, niekoniecznie trafi do starszych, którzy wszelkie sztuczności w kreacji fantastycznego świata wyłapią. Wystarczy wspomnieć niepowodzenie "Wiedźmina" Sapkowskiego w wersji serialowej, gdy smok z tektury wyłaniający się zza wzgórz budził śmiech. O ile jednak tam zawiniła przede wszystkim scenografia, o tyle u lalkarzy akurat ona wypada ciekawie. Jan Polivka postawił na ascezę i ona właśnie, w połączeniu z muzyką Marii Rumińskiej (mogącą istnieć samodzielnie, tak jest ciekawa) - nieźle się bronią.
Oto okazuje się, że scenografia może być bardzo skromna, a jednak wyobraźnię widzów uruchomić potrafi. To zasługa sprzężenia wielu energii: gry świateł, wizualizacji opasujących ściany (Krzysztof Kiziewicz), ruchu scenicznego (Anna Jankowska), i wreszcie aranżacji sceny, na której stoi rodzaj podestu. A ten - za sprawą świateł i ruchu - może zamienić się wiarygodnie w okręt, wyspę czy miejsce spotkania czarnoksiężników. Białe płachty zaś, zwisające z sufitu, przy odpowiedniej animacji przez stojących za nimi aktorów, mogą bardzo sugestywnie oddać działania złych duchów, próbujących się przez nie przedrzeć. To bardzo ciekawe sceny, tak jak momenty, w których wizualizacje podkreślają samotność głównego bohatera. Nawet smok, wykreowany skromnie, bo za pomocą płacht (czarnych tym razem), rozpiętych na stelażu, jest atrakcyjny.
Słowem - pod względem scenograficznym przedstawienie przywraca wiarę w teatr w starym dobrym stylu, który umie pobudzić wyobraźnię bez specjalnych wspomagaczy. W efekcie dostajemy też rzecz o magii teatru i budowaniu iluzji na oczach widza.
A jednak... coś zgrzyta.
To spektakl z gatunku tych, co jednocześnie przyciągają sugestywnością i irytują (z przewagą tej ostatniej emocji). Bo inscenizacyjny entourage to jedno, a treść - drugie.
Fabuła jest prosta, inspirowana historiami fantasy Ursuli Le Guin - oto Nani, zwany Jastrzębiem (Artur Dwulit), ma moc, zawsze odstawał od reszty. Chce zostać czarnoksiężnikiem, wędruje przez świat, spotyka innych magów i smoki, pobiera nauki w szkole czarodziejów, by w końcu zmierzyć się z Cieniem z zaświatów. Czasem dostaje po nosie - za pychę, czasem poznaje moc pokory. Słowem - próbuje dojrzeć do pewnych decyzji, odpowiedzialności, emocji. Co jakiś czas padają ze sceny słowa, które warto zapamiętać, w stylu: "Ścigaj to, co cię ściga", "By usłyszeć - milcz".
To jednak trochę za mało.
Problem tej baśni-nie baśni to niezdecydowanie. Czy to opowieść dla dzieci, czy dorosłych? Czy rodzaj moralitetu, czy bajeczki? "Pieśń o Cieniu" chciałby być i tym, i tym jednocześnie. Tymczasem tu te dwa światy się nie kleją, a rozłażące się szwy niestety widać. I choć czasem taki zabieg się udaje (całkiem sporo spektakli BTL to wielopiętrowe produkcje dla widzów w różnym wieku, w których i maluchy są oczarowane, i dorośli wychwytują pikantne niuanse) - o tyle w tym spektaklu to nie działa. Są w nim czasem momenty, w których wszystko wydaje się scalać, jest dystans, przymrużenie oka, nieco humoru - o, w takim uniformie spektaklowi jest do twarzy. Gdy jednak twórcy idą w stronę patetycznej powagi - robi się nieciekawie - za dużo w nim nienaturalności, pustych frazesów. A wtedy nie jest najlepiej.
W spektaklu w różnych rolach zobaczymy: Łucję Grzeszczyk, Barbare Muszyńską-Pieckę, Izabelę Marię Wilczewską, Krzysztofa Bitdorfa, Ryszarda Dolińskiego, Artura Dwulita, Michała Jarmoszuka, Zbigniewa Litwińczuka, Jacka Dojlidkę, Adama Zielenieckiego.