W ekspresowym tempie dostał od życia po nosie, dał się ogłupić, ograbić, wręcz prawie zabić. Na finał pyta: - Byłem choć trochę śmieszny? - Byłeś! - odpowiadają wszyscy: i duży, i mały. Był, faktycznie, jeszcze jak. Był też refleksyjny, rozczulający, przerażający. "Pinokio" w jednym łączy najlepsze tradycje teatru lalkowego, kabaretu, koncertu, w którym humoru mnóstwo, morału tyle, ile trzeba. To cudowne cacko dla widza w każdym wieku.
Przy czym dorosłych może bawić zupełnie coś innego niż najmłodszych - tu każdy odnajdzie swoją niszę i inaczej odczyta aktorskie mrugnięcia okiem i inscenizacyjne smaczki. A tych jest zatrzęsienie. Koncept goni koncept, wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie, zgodnie z tempem i literą słynnej włoskiej bajki Carlo Collodiego sprzed stu lat. W końcu nieustanne pakowanie się niesfornego pajacyka - na własne życzenie - w kłopoty oznacza też fabularne i sceniczne wolty. I tak właśnie jest w najnowszym spektaklu w reż. Jacka Malinowskiego według adaptacji Zbigniewa Głowackiego.
Ojciec chrzestny i spółka
Aktorzy z Białostockiego Teatru Lalek serwują je z wdziękiem, lekkością, jakby od niechcenia, choć roboty mają mnóstwo - przebiórki, piosenki, nastroje... tu wszystko zmienia się co chwila. Lalkarze to kompania zgrana, działająca jak sprawny mechanizm, co wiadomo nie od dziś. Teraz połączyli siły z zespołem po sąsiedzku - Opery i Filharmonii Podlaskiej. Jedna instytucja od siebie dała aktorów, reżysera, scenografa i kompozytora, druga - pięcioro muzyków, obie zaś - lokal, spektakl grany będzie bowiem na przemian w dwóch instytucjach. Wspólna produkcja, mariaż aktorów i muzyków okazał się strzałem w dziesiątkę - bardzo zniuansowana muzyka na żywo to bowiem, tak jak aktorzy - pełnoprawny bohater widowiska. Doskonale podkreśla zmiany planów czy nastroje postaci, punktuje humor, ale także spektaklowe sfery mroku, wydarzenia na swój sposób przepowiada, jak i dopowiada. Eklektyczne kompozycje Krzysztofa Dziermy zdają się przylegać do spektaklu jak dobrze skrojony kaftan. Ale to jednak zbyt duże indywidualności, by tak sobie grzecznie przylegały - jak mają ochotę, to żyją i własnym życiem - jakby też puszczały oko do widza, zabierały głos w sprawie, komentowały to i owo, podkreślały przerysowania, tak charakterystyczne dla konwencji dell'arte, wedle której utkany jest również ten spektakl. Pobrzmiewa tu Sycylia, słychać żart z "Ojca chrzestnego", są tęskne serenady, świetne zaaranżowane (i zaśpiewane) piosenki i wiele innych wątków muzycznych. Dobrany taki, a nie inny zestaw instrumentów stanowiący w pewnym sensie różne odcienie jednej barwy (I i II skrzypce, altówka, wiolonczela, kontrabas) w wykonaniu operowych muzyków brzmi tu wyśmienicie.
Gawrony jak prawdziwe
Historię najsłynniejszego pajacyka na świecie, niegrzecznego Pinokia wyrzeźbionego przez Dżepetta i uciekającego w świat - zna chyba każdy dorosły i każde dziecko. Nieustannie wzrusza, śmieszy, czasem też złości. Mimo upływu lat historia jego dojrzewania nadal jest uniwersalna. To na swój sposób bajkowa wersja syna marnotrawnego, który wraca do stęsknionego ojca - odmieniony, bo dostał od życia prztyczka w nos. Ale też dostał sporo wiedzy o świecie, napotkał bowiem osobników zarówno paskudnych, jak i całkiem sympatycznych. Perypetie miał barwne i dramatyczne - trafił do cyrku, na Pole Cudów, pieniądze rozmnażające w sposób cudowny, do psiej budy, gdzie miał pilnować kur, a nawet do brzucha wieloryba, po drodze przechodząc prawie że przywrócenie do życia.
A wszystko to na jednym podeście, na którym stoi parę skrzynek i kolorowy wóz, który sprytnie potrafi zamienić się w domek, cyrk czy kurzą fermę (świetna scenografia Michała Wyszkowskiego). Wóz to pełen niespodzianek co rusz uruchamianych przez aktorów - tu klapka, tam okienko, kawałeczek sznurka - i już mamy kominek z pełgającym ogienkiem, kurze gniazdo, cyrkowy teatrzyk czy uzbrojoną w zębiska paszczę. To też niezły popis teatralnej iluzji - ta barwna opowieść wyczarowywana jest za pomocą lalek animowanych przed aktorem, pacynek, masek, teatru cieni czy nakładanych na dłonie lalek-rękawic.
Jakież to zresztą rękawice... - tak naprawdę to prawdziwe najprawdziwsze, choć sepleniące gawrony. Przysiadły sobie na suchym drzewie, na którym ma zaraz skończyć Pinokio, i filozofują o kondycji przyszłego umarlaka, bo przecież " ja bardzo przepraszam, ale nie mogę się zgodzić z moim szanownym przedmówcą, bo jeśli umarły płacze, to chyba mu żal umierać?". Właścicielem dłoni - rękawic - gawronów jest Adam Zieleniecki i dysponuje nimi w bajce z takim humorem, że choć tematyka akurat trochę dramatyczna, to jednak do śmiechu pobudza.
Spektakl to emocjonalny przekładaniec - na scenie bywa też bardziej refleksyjnie - gdy np. Dżepetto (wiarygodny, bardzo "dżepettowy" Zbigniew Litwińczuk) skarży się Świerszczowi na swoją samotność, to już do śmiechu widowni raczej nie jest. Dżepettowi jest po prostu smutno - "Chce kochać, a nie mam kogo, chce się cieszyć, a nie ma czym" - i widz, nawet ten najmłodszy, to czuje.
Histeria cyrkowych lalek
To nieustanne przełamywanie nastroju to wielka siła białostockiego spektaklu - twórcy nie lukrują, nie udają, że nie ma ciemnych sfer życia, żadna to gładka bajeczka. Pierwszą szkołę życia Pinokio (animujący lalkę przed sobą, dobrze obsadzony w tej roli Piotr Wiktorko) przechodzi już w cyrku, gdzie trafia przypadkiem, i gdzie właściciel chce go wrzucić do pieca, dowiadując się, że jest drewniany: "Przestań beczeć, mokre drewno źle się pali". Zabawne? Może, a przy okazji też trochę straszne - nasz Pinokio przecież zwykłym kawałkiem drewna nie jest, w końcu ma prawdziwe serduszko, tyle że musi się jeszcze wielu rzeczy nauczyć. Na szczęście - pomaga Dobra Wróżka w nieco maryjnym anturażu (Agnieszka Sobolewska)
Mnóstwo tu świetnych wcieleń.
Choćby wspomniany Świerszcz - fantastyczna Łucja Grzeszczyk, która czasem kradnie show innym bohaterom - swoją gestykulacją, cieniutkim głosikiem, eterycznością, sprawia wrażenie jakby Świerszczem się urodziła. Ale nie, bowiem gdy się za chwilę zobaczy ją w duecie łgarzy i okrutników: Lis i Kot, z marszu można się złapać na jej emfazę i wyrazistość drugiego wcielenia. Z Zielenieckim tworzy świetny duet - sposób, w który urabiają Pinokia, to naprawdę majstersztyk. Ale nawet gdy aktorów nie ma na pierwszym planie - pracują nieustannie gdzieś w tle: popatrzcie jak kura mości się w gnieździe, jak w histerię wpadają cyrkowe lalki, jak chowają głowę w dłoniach, jak przeżywają - tu życie nawet na dalszym planie mocno iskrzy.
Świetna rozrywka (z mądrym przesłaniem) dla całej rodziny.
Kto, gdzie, kiedy
"Pinokio", najbliższe spektakle w siedzibie opery przy Odeskiej: w dniach 12-15 kwietnia (godz. 10), 19-20 kwietnia (godz. 10, 12), 26 kwietnia (godz. 12). Bilety - 18 zł (bilet normalny), 16 zł (bilet ulgowy). Spektakl trwa 75 minut bez przerwy, twórcy zapowiadają interakcję z dziecięcą widownią. Według reżysera to spektakl dla dzieci od 5 lat wzwyż.
W kwietniu spektakl wystawiany będzie w sali kameralnej opery, w maju - w Białostockim Teatrze Lalek, w czerwcu - znów w operze, a po wakacjach - powtórnie w BTL.