Na scenie ledwie jedna osoba, a postaci i historii całe mnóstwo. Wyskakują ze schowków i skrytek jeżdżącej machiny. Współtworzą opowieść o życiu pewnej niszczejącej kamienicy i jej mieszkanki, która po prostu stara się przetrwać. "Pustostany" to ostatni premierowy spektakl w Białostockim Teatrze Lalek w tym sezonie.
Wyobraźcie sobie sytuację, która jest realna, i rzeczywiście się zdarza: drastyczna podwyżka czynszu, brak środków, a mieszkać gdzieś trzeba. I desperacka decyzja o wejściu do pustego lokalu w kamienicy, która – choć z napisem „grozi zawaleniem" – ciągle stoi. Taką decyzję zasiedlenia opuszczonego mieszkania (po śmierci sąsiadki) w opuszczonej kamienicy – podjęła młoda dziewczyna, bohaterka książki Doroty Kotas „Pustostany". I taką historię opowiada nam bohaterka spektaklu – monodramu, opartego na tym nagradzanym wielokrotnie debiucie – pod takim samym tytułem. Spektakl w BTL, w reżyserii i adaptacji Waldemara Wolańskiego, to historia komiczna i dramatyczna jednocześnie, przesycona w takim samym stopniu absurdem, humorem, jak i smutkiem – wola przetrwania i automotywacyjne zabiegi głównej bohaterki to rzeczywiście brawurowa mieszanka ambiwalentnych emocji. Wszystkie sznurki w tej opowieści trzyma Łucja Grzeszczyk, która jest tu prawdziwym scenicznym omnibusem – to na jej barkach spoczywa ciężar całej opowieści.
Jest bohaterką, narratorką, animatorką, kreatorką – słowem wszystkim tym, co popycha spektakl i fabułę do przodu. Opowiada historię powieściowej lokatorki, powołuje do życia kolejnych bohaterów, prowadzi widzów przez zakamarki zajmowanego mieszkania, przylegające do kamienicy podwórka, pobliskie sklepiki, przybytki, i wszystko to, gdzie zajrzeć czasem musi, gdy już wyjdzie z domu.
Komiksowy parawan
Jak tę zmieniającą się trasę i zapełniające je towarzystwo pokazać, gdy jest się na scenie samemu? Tu w sukurs przybywa świetna scenografia Joanny Hrk, która stworzyła wariację domku dla lalek, a może raczej składanej wielkiej komiksowej książki z niespodziankami. To pęczniejący książkotwór, przesuwany i składany niczym parawan, w którym poszczególne duże karty, zapełnione komiksowymi obrazkami, jeżdżą na kółkach, pobudzane w zależności od potrzeby przez Łucję Grzeszczyk. To ona jest tu na pierwszym planie, dwoi się i troi, przesuwa, wyciąga, przestawia. Unikalny parawan przyciąga wzrok – ileż tu rysuneczków, okienek, schowków, wysuwanych podstawek i skrytek.
Parawan zmienia oblicze – bywa mieszkaniem, kioskiem, kwiaciarnią, pocztą i innymi przybytkami, które zaludniane są przez rozmaite wycięte z kartonu osobniki – płaskie lalki. Chowane w koszu, szufladce, za sprawą aktorki nagle pojawiają się na pierwszym planie i stają się bohaterami kolejnej opowieści. A opowieści jest dużo – i to Łucja Grzeszczyk je tworzy, skleja, roztacza przed widzami niczym barwny fresk – bez niej nie zdarzyłoby się tu nic.
Podczas demontowania i kreowania nowych elementów, odmykania i zamykania kolejnych okienek – dostajemy historie o zmarłych sąsiadach i współlokatorkach, o tajemniczych garażach grochowskiej mafii i zwyczajnych sklepikach, o monstrualnych kolejkach na poczcie i pani sklepowej zainteresowanej tylko własnym telefonem, o staruszkach tak bardzo walczących ze stresem, że w końcu poległy… I wiele innych.
Odrobina sensu pilnie potrzebna
To historie zwyczajne i niezwyczajne, z pogranicza codzienności i półsnu, surrealistyczne, przeplatane filozoficznymi wstawkami, opowiedziane (i zagrane) z humorem i lirycznie zarazem. Ich absurdalny klimat świetnie podbija muzyka skomponowana przez Marcina Nagnajewicza. Frywolna, lekko ironizująca, pełna cytatów z muzyki przedwojennej i współczesnej – staje się żartobliwym tłem, na swój sposób dialogującym z światkiem komiksowych bohaterów, ale i ciekawie oddającym stan emocjonalny głównej bohaterki.
Jednym te historyjki wydadzą się niszowe, inni odnajdą w nich cząstki własnych emocji, prób przetrwania i utrzymania się na powierzchni. Bohaterka książki i spektaklu żyje na granicy dwóch światów, boryka się z brakiem pieniędzy, więc ogranicza choćby zakupy, wznosząc się na wyżyny minimalizmu. A jak to robi? Warto posłuchać, bo to, jak przez dłuższy czas nie traci pogody ducha, jakie stosuje techniki automotywujące, jakich udziela sobie samej zbawiennych rad, i co czyni, by „nadać swemu życiu choć odrobinę sensu" – to prawdziwe mistrzostwo humorystycznej, poprawiającej nastrój autoterapii. Nawet jeśli działającej tylko na krótką metę.
Stan przejścia
W swoim mundurku (piżamie? dresie?) aktorka kolorystycznie niemal wtapia się w scenografię, prawie wchodzi w ten komiksowy świat, i swoją energią, nieustannym ruchem go ożywia. I jednocześnie ilustruje stan, o którym opowiada: mieszkanie w pustostanie powoduje zmianę stanu lokalu – to stan przejścia, stan między nie- i legalnością, istnieniem i nieistnieniem. I podobnie bohaterka spektaklu – w swoim monochromatycznym stroju, a jednocześnie w stanie ciągłej wibracji zdaje się być w takim właśnie punkcie. Łucja Grzeszczyk swoim sposobem interpretacji – eterycznym, lekkim, delikatnym, czasem na chwilkę wojowniczym – ciekawie oddaje emocje swojej bohaterki – stan pogodnej rezygnacji i autoironii.
I tak aż do finału, w którym okazuje się, że ta fasada pogodnej rezygnacji kruszeje, a zza niej wygląda ogromna samotność, melancholia i poczucie braku. Co zrobić, gdy bilans życia sprawia ból, smutek osiągnie krytyczny poziom, sny nie przynoszą ulgi, a próby trzymania się na powierzchni tracą paliwo?
„Pustostany" to nie tylko opowieść o perspektywie pojedynczego człowieka. To tak naprawdę opowieść o „pustostanach", które na różnych etapach mogą dotykać każdego z nas. Warto zobaczyć.