Zobacz opis Zobacz opis sztuki: SKLEPY CYNAMONOWE
Kategoria BTL Klasyka
KATEGORIA WIEKOWA Dla młodzieży i dorosłych
CZAS TRWANIA 60 minut

SKLEPY CYNAMONOWE

OPIS / OVERVIEW

SKLEPY CYNAMONOWE

Spektakl oparty na opowiadaniach Brunona Schulza, zawartych w zbiorze o tym samym tytule. Jest to opowieść o Ojcu – jego fascynacjach, dziwactwach i osobliwościach. Historia widziana oczami Syna – Syna-chłopca, a także Syna-dorosłego człowieka, spisującego swe związane z Ojcem wspomnienia.

Reżyserowi, Frankowi Soehnle, udało się wykreować świat niezwykły - dziwny i metafizyczny. Tworzone przez sześcioro aktorów obrazy doskonale oddają atmosferę schulzowskiej rzeczywistości – ukazują piękno, kunszt i malowniczość jego oryginalnego języka. Pomaga im w tym szerokie spektrum zachwycających lalek, wśród których pojawia się zarówno klasyczna marionetka, jak i jej nietypowe odmiany. Obok nich – urzekające swą urodą, wysublimowane maski, a także wiele mistrzowsko ożywionych przedmiotów.

Utrzymana w onirycznej, magicznej wręcz atmosferze schulzowskiej rzeczywistości opowieść przyciąga zarówno maestrią języka, jak i niezwykłą estetyką obrazów, a także niemałą dawką wyrafinowanego humoru.

 

Projekt wspierany przez Fundację Współpracy Polsko-Niemieckiej
Gefördert aus Mitteln der Stiftung für deutsch-polnische Zusammenarbeit

8 lutego 2008
Konferencja prasowa przed premierą Sklepów cynamonowych
Zobacz
16 lutego 2008
Premiera Sklepów cynamonowych
Zobacz

TWÓRCY / CREATORS

autor / author
Bruno Schulz
reżyseria i lalki / direction and puppets
Frank Soehnle (Niemcy)
kostiumy i dekoracje / costumes and props
Sabine Ebner (Austria)
muzyka / music
Krzysztof Dzierma
asystent reżysera / director's assistant
Adam Frankiewicz (ATB)

OBSADA / CAST

ZAPOWIEDZI PRASOWE / PRESS ANNOUNCEMENTS

O cynamonie i zniknięciu ojca

Monika Żmijewska, „Gazeta Wyborcza”, 9-10.02.2008

ROZWIŃ

Lalki maleńkie, lalki ptaszyska

By opowiedzieć historię ojca, który zamienia się w karakona, ptaka, a w końcu znika, reżyser wybrał rodzaj kolażu. Zobaczymy najróżniejsze formy: klasyczne marionetki małe i duże, maski, które są fragmentem ciała, mistrzowsko ożywione przedmioty. W żywym planie grają aktorzy, jest też narracja (czytany jest oryginalny tekst Schulza). Aktorzy wyczyniają cuda z maleńkimi laleczkami, animując je za pomocą sznurków, albo też sami zamieniają się w lalki - ptaszyska (kryją się pod płaszczami zwisającymi z sufitu i atakują głównego bohatera).

- Trudno nam ocenić całość, bo my znajdujemy się w środku tego magicznego świata - mówi Wiesław Czołpiński, grający w spektaklu. - Ciągle rozmawiamy o "Sklepach...", ciągle trwa twórczy spór. Lalki Franka są fascynujące, mamy przy nich mnóstwo pracy. Z jednej strony delikatne nici, których trzeba pilnować, by nie splątać [przy 20-centymetrowej laleczce takich nici, za pomocą których jest animowana, naliczyliśmy dziesięć - red.], z drugiej - moment wyjścia jednej postaci z głowy drugiej... Wszystko to bardzo trudne sceny.

Wkrótce "Sklepy cynamonowe" w BTL-u

PAP, 08.02.2008

ROZWIŃ

Jak powiedział Soehnle na piątkowej konferencji prasowej, główną osią kompozycyjną sztuki są losy ojca bohatera "Sklepów cynamonowych" o imieniu Jakub, kupca bławatnego, właściciela sklepu na rynku małego żydowskiego miasteczka. W tekście Schulza bohater ten ulega różny przemianom - staje się ptakiem, karaluchem, zmienia swoją wielkość.

Soehnle nazwał przemiany ojca "falowaniem", świetnie korespondującym z istotą teatru lalkowego, w którym nie ma "ograniczeń wielkości". Dlatego w niektórych scenach spektaklu naraz pojawia się kilka postaci ojca - marionetka animowana przez dwóch aktorów i naturalnej wielkości maska przedstawiająca jego twarz.

Soehnle pytany przez dziennikarzy, dlaczego wybrał "Sklepy cynamonowe" na kanwę swojego spektaklu, powiedział, że tekst Schulza jest bardzo teatralny i opowiada o uniwersalnych archetypach i mitologii. - Z jednej strony jest to bardzo poetycka opowieść o śmierci rodziców, ich zanikaniu, a z drugiej - interesująca przemiana czasu, opowieść o tym, jak powoli znika świat dzieciństwa Schulza - opowiedział reżyser.

Odwołał się też do jednego z opowiadań autora z Drohobycza - "Traktatu o manekinach" - które szczególnie związane jest z istotą jego pracy scenicznej, czyli ożywianiem przedmiotów.

Przestrzeń sceniczna także ma obrazować ciągłą zmienność świata ojca. - Scenografia koresponduje z pisarstwem Schulza, w którym rzeczy ukrywają się, nigdy nie wiadomo, skąd pochodzą i czym są, więc starałam się tak ją wykonać, żeby widz nigdy nie wiedział, czy podłoga rzeczywiście jest podłogą, czy może szufladą - wyjaśniła autorka scenografii, Austriaczka Sabine Ebner.

GALERIA / GALLERY

RECENZJE / REVIEWS

Ponętne kombinacje

Monika Żmijewska, „Gazeta Wyborcza”, 18.02.2008

ROZWIŃ

Wszystko widać jak na dłoni

I rzeczywiście, dzieje się na oczach widza wiele cudowności, nieprawdopodobnych historii, w które trudno uwierzyć, ale siła tekstu i jego białostockiej wersji tak oszałamia widza, że chcąc nie chcąc, wierzy. Więc całkiem naturalne wydaje się oto, że ojca ogarnia niepokój. Że zaczyna maleć i usychać jak orzech wewnątrz łupiny; że atakują go ptaki, a on sam zaczyna się do nich upodabniać; że wreszcie miasto nawiedza inwazja karakonów, a ojciec znika wśród ich odnóży... Zagadkowe historie lalkarze opowiadają w żywym planie, za pomocą marionetek różnej wielkości, ożywionych przedmiotów, masek, multimedialnego ekranu. Tekst rozpisany na kilka głosów - odgrywają, recytują albo wręcz odczytują z kartek, siedząc obok widza.

Wydawałoby się, że w spektaklu, w którym tajemniczość to słowo klucz - ostatnią rzeczą będzie pokazywanie widzom, jak tworzy się iluzję. Tymczasem tu wszystko widać jak na dłoni: aktorzy bynajmniej nie chowają się za parawanem czy lalkami, manewrują na ich oczach bezczelnie sznurkami. A jednak nastrój tajemnicy nie znika nawet na chwilę. I jest tak jak z lekturą Schulza: czytając, stopniowo ulegamy jej sile, już nie wiedząc czy jawa to, czy sen. Tak i tutaj: dosłowność niepostrzeżenie staje się magiczna.

I z rosnącą fascynacją obserwujemy, jak figurka ojca, animowana za pomocą dziesięciu nici, nieśmiało przemyka po kątach, przypominając karakona, z których inwazją właśnie boryka się dom. Jak na aktora opada szara materia zawieszona na linach i mamy sędziwe ptaszysko. Jak wreszcie aktorzy w rzędzie stojąc, dzierżą pomazane szyby - ot, zwykłe, brudne tafle. Niech no tylko jednak zapalą za nimi ogniki, nich światło przygaśnie - a objawi się przed nami gąszcz ulic, przy których nocą otworzą się sklepy cynamonowe, a w ich "ponętnych kombinacjach" za chwilę zagubi się chłopiec...

(...) Nie ma w tym spektaklu grama sztuczności. Nie ma zgrzytu w zderzeniu: gęsty, nasycony tekst Schulza i wysiłki aktorów. Tu wszystko działa jak sprawny organizm, jest wiarygodne i sugestywne. Gdy słychać narrację: "Wszystkie szpary pełne były pajęczych wąsów, z każdego kąta mogła wystrzelić czarna błyskawica" - właściwie nie ma pewności, czy karakon nie czai się gdzieś w okolicy naszych butów.
Do tego znakomita muzyka Krzysztofa Dziermy: przełamująca nastrój - od niepokojącej (przestraszony, samotny ojciec) po figlarną, z klezmerską nutą w tle. Koniecznie trzeba zobaczyć.

Ładny Schulz

Jerzy Szerszunowicz, „Kurier Poranny”, 20.02.2008

ROZWIŃ

Frank Soehnle potraktował "Sklepy cynamonowe” jak partyturę. Mówił otwarcie o tym, że wybrał z prozy Schulza te fragmenty, które najlepiej nadawały się do przetłumaczenia na język formy, do oddania językiem teatru lalkowego. Co powiedział, to uczynił. Narrator podaje tekst, a sceniczna maszyneria napędzana przez animatorów odgrywa partyturę magicznej wyobraźni.

Zanikanie ojca przedstawione jest w sposób tyleż dosłowny, co magiczny. Na scenie pojawiają się coraz mniejsze lalki, wyobrażające siwego starca. W niektórych scenach jednocześnie widzimy kilka postaci ojca różnej wielkości - to, co zazwyczaj rozgrywa się w wyobraźni, we śnie, w teatrze lalkowym "staje się ciałem”. Soehnle nadaje kształt temu, co do tej pory mogliśmy tylko podejrzewać.

W przypadku dzieł znanych, czytanych przez pokolenia, każda propozycja własnej interpretacji spotyka się z nieufnym przyjęciem. Jednak wizja niemieckiego lalkarza jest tak sugestywna, wielowymiarowa, pełna, że przyjmujemy ją bez zastrzeżeń. Mało tego - skłonni jesteśmy wierzyć, że "tak było”, że taki sposób postrzegania bliski był samemu Schulzowi. 

Zlepy słowno-lalkowe

Paweł Brylski, "Teatr", 4/2008

ROZWIŃ

Ograniczona warstwa fabularna opowiadań Brunona Schulza może stwarzać wrażenie nieteatralności. Uscenicznienie tego rodzaju prozy może stanowić trudne zadanie, jednak wszystko zależy od sposobu uprawiania teatru - dla niektórych proza Schulza staje się wymarzonym punktem wyjścia scenicznej pracy. Takim teatrem może być teatr przedmiotu, plastyczny czy lalkowy. Wtedy opowiadania Schulza mogą okazać się tekstami ekstrateatralnymi.

Lalka jest świetnym narzędziem inscenizacji „Sklepów cynamonowych” poprzez swój połowiczny status, poprzez swoiste stanie-w-pół-drogi między przedmiotem a człowiekiem. Lalka istnieje w miejscu zetknięcia się człowieka z materią - i wszelkie fantastyczne pomysły, jakie z tego wynikają, da się odczytać w akapitach prozy Schulza. Zacieranie granicy między człowiekiem a materią, panmaterialność świata, umowność rzeczywistości czy, że tak się wyrażę, gramateria świata, czyli taka natura świata, w której materia podejmuje permanentną grę – to genius literatury drohobyckiego pisarza, który teatr lalkowy może wydobyć.

Za trafny uważam pomysł reżysera, by w teatralnych „Sklepach cynamonowych” wydobyć na pierwszy plan temat przemijania, utraty ojca, a szerzej - bliskich. Panmaterialność w prozie Schulza ma (między innymi) sens eschatologiczny. Falująca, zmienna materia, która tymczasowo przybiera różne formy, również formy nas i naszych bliskich, stanowi odmianę życia wiecznego. Śmierć, znikanie z oczywistej płaszczyzny codziennego obcowania, przechodzenie na tamtą stronę, jest powrotem do obiegu wiecznie żywej materii. Świadomość parareligijna obcowania naszych zmarłych wokół nas, we wszystkim, co nas otacza - uspokaja, oswajając ze śmiercią.

„Sklepy cynamonowe” Franka Soehnle to spektakl o Jakubie, jego przemijaniu, zanikaniu. Za scenariusz posłużyły te opowiadania z książki Schulza, które dzieją się zimą i w których obecny jest ojciec. Jakub jest animowany przez aktorów za pomocą kilku rodzajów i wielkości lalek: marionetek, przedmiotów i quasi-jawajek. To zresztą, co się na scenie BTL-u dzieje z Jakubem, stanowi walor spektaklu.

Lalkowe rozwiązania i poprowadzenie postaci ojca, jak również plastyczne przedstawienie jego zanikania robią świetne wrażenie. Początkowo naturalnych rozmiarów twarz Jakuba wyłania się z ruchomych, podwieszonych u pułapu, przypominających płaszcze fałd materiału, samoistnie ożywających sukien. Wkrótce sylweta Jakuba jest poruszana (grana) przez dwóch aktorów. W kolejnych sekwencjach ten hieratyczny starzec będzie coraz częściej przedstawiany przez dwóch, trzech aktorów, w kilku postaciach jednocześnie. Jakub występuje zawsze w kontekście wielości, jakby to, co niepojęte i przekraczające powierzchowne postrzeganie, musiało wykraczać poza jednostkowy byt.

Pojawia się marionetka ojca, w ten sposób zostaje zasygnalizowany proces malenia, zanikania. Zaraz potem reżyser wprowadza na scenę kolejne wcielenie Jakuba, poruszaną przez dwóch aktorów lalkę przypominająca jawajkę. Dzieje się coś intrygującego: jawajka zaczyna animować marionetkę, wzmaga się lalkowatość i sztuczność. Jakub jest zdziwiony swoją lalkową naturą, bawi się sobą-marionetką. Podczas wygłaszania „Traktatu o manekinach” Jakub jest obecny na scenie w trzech postaciach. W ten sposób Frank Soehnle i jego aktorzy plastycznie, metaforycznie i sugestywnie pokazują złożoność, meandryczność wyobraźni Jakuba, bawiący się zestawieniami różnych koncepcji umysł twórcy, a także odnajdywanie przez Jakuba swojej materialnej istoty.

Zanim ojciec zniknie wemknięty w mieszek, jako czynią łątkom, z głowy największego, realnej wielkości upostaciowienia Jakuba - wychodzi najmniejsza, mniejsza od występujących dotąd, laleczka. To już nie marionetka, lecz właściwie przedmiot. Mieszczący się w dłoni Jakub - uprzedmiotowiony i zdeformowany, zrobiony z komiwojażerskiego krawata, schowa się w podłodze; stając się częścią materii, spotka się z przeznaczeniem każdego bytu.

Godzinny spektakl zaczyna się i kończy zdaniem otwierającym ostatnie opowiadanie cyklu, „Noc wielkiego sezonu”: „Każdy wie, że w szeregu zwykłych, normalnych lat rodzi niekiedy zdziwaczały czas ze swego łona lata inne, lata osobliwe, lata wyrodne, którym jak szósty, mały palec u ręki, wyrasta kędyś trzynasty, fałszywy miesiąc”.

Scenografią spektaklu, dziejącego się w wyabstrahowanym i ułomnym skrawku czasu, czasie poza czasem, jest nieduży pokój. Sceną, na której dzieją się wydarzenia, jest rodzaj podestu: drewniana podłoga z wysuwanymi wertykalnie szufladkami, co w sposób nieco uproszczony, jednak trafny, odsłania ukrytą pod pozornie jednolitą powierzchnią złożoność.

Z tyłu sceny, w ramie okiennej, wyświetlane są subtelne wizualizacje: tytuły kolejnych opowiadań, zapis fragmentów opowiadań recytowanych przez aktorów, a także elementy scenograficzne, jak na przykład żółte skrawki sypane przez aktorki na samym początku spektaklu. Te skrawki to jednocześnie ptasie piórka, ścinki materiału, ale i fragmentaryczne kadry wspomnień.

Frank Soehnle reżyseruje zimowe opowiadania „Sklepów cynamonowych” w kolejności znanej ze zbioru Schulza, w tekst interweniuje rzadko i, z nielicznymi wyjątkami, są to interwencje wytłumaczalne rytmem przedstawienia, a nie redystrybucją sensów. Do każdego opowiadania reżyser dobiera rekwizyt: główki ptaków, manekina krawieckiego z dowieszonymi, umożliwiającymi animację rękami, plastikowe półprzezroczyste prostokąty spełniające rolę ekscytujących wystaw sklepów „cynamonowych”. Wszystkie te rozwiązania są atrakcyjne wizualnie i sprawiają, że spektakl dobrze wychodzi na zdjęciach.

W przedstawieniu bierze udział sześć osób: trzy aktorki i trzech aktorów. Taki skład pozwala na eksploatowanie zawartych w tekście Schulza napięć między tym, co kobiece, a tym, co męskie. Jeżeli można uznać, że ten pierwiastek odgrywa rolę w spektaklu Białostockiego Teatru Lalek, to dzieje się tak dzięki świetnej Izabeli Wilczewskiej, występującej gościnnie w roli Adeli. Pomysłowo rozegrano perwersyjny antagonizm Adeli i Jakuba. W „Ptakach” Schulz opisuje, jak Jakuba do śmiechu graniczącego z ekstazą doprowadzał ruch palca Adeli symulujący łaskotanie; w białostockim spektaklu aktorka łechta sznurki marionetki. Takie koncepty zostają w pamięci i pobudzają wyobraźnię. 

Utajone pragnienia, obnażony warsztat

Alicja Morawska-Rubczak, Nowa Siła Krytyczna, 07.05.2009

ROZWIŃ

O "Sklepach cynamonowych" w reż. Franka Soehnle z Białostockiego Teatru Lalek prezentowanych podczas Warszawskich Spotkań Teatralnych pisze Alicja Morawska-Rubczak z Nowej Siły Krytycznej.

Pośród spektakli uznawanych za jedne z najwybitniejszych w polskim teatrze lalkowym, bardzo ważne miejsce zajmują te oparte na prozie Brunona Schulza. "Samotność" Teatru Lalek Banialuka w reżyserii Francoisa Lazaro czy "Ostatnia ucieczka" w reżyserii Aleksandra Maksymiaka Wrocławskiego Teatru Lalek zdobyły uznanie również na świecie. Oniryczność, niedosłowność, wizyjność tekstów drohobyckiego pisarza, akcentowanie wymiaru symbolicznego przedmiotów i przestrzeni oraz specyficzne skupienie się na rzeczach, sprowadzonych niekiedy do rangi idola czy fetysza, stwarza świetne możliwości do wykorzystania technik lalkowych. Bardzo wyraźnie widać to również w "Sklepach cynamonowych" w reżyserii Franka Soehnle, które otwierają monografię Białostockiego Teatru Lalek na 29. Warszawskich Spotkaniach Teatralnych.

Rozpoczęcie tym przedstawieniem pierwszej w historii warszawskiego festiwalu prezentacji sceny lalkowej (notabene spotkania teatrów lalkowych z dramatycznymi zdarzają się w Polsce jedynie przy okazji festiwali dla dzieci) okazało się wyborem trafionym. Spektakl jest świetny warsztatowo i prezentuje różnorodne formy wykorzystania technik lalkowych. Na scenie pojawiają się kunsztownie animowane, niezwykle skomplikowane do prowadzenie marionetki na niciach, lalka z dłońmi na czempurytach przypominająca konstrukcją jawakję, maski, a nawet ożywiany manekin krawiecki z doczepionymi rękami. Wymiar animacji poszerzony zostaje również o wizualizacje rzucane na jeden z okiennych detali scenografii. Szóstka białostockich aktorów (Barbara Muszyńska-Piecka, Małgorzata Płońska, Izabela Wilczewska, Krzysztof Bitdorf, Wiesław Czołpiński, Artur Dwulit) pokazuje iluzyjne zabiegi ożywiania przedmiotów, które w korespondencji z tekstem Schulza rozszerzają swoje znaczenie, rozsadzają pojęcie rzeczy martwych. Nie brakuje również scen, w których ukazana zostaje "tandetna anatomia lichoty" przedmiotów, ich bezosobowość - jak chociażby w jednym z końcowych fragmentów spektaklu, w którym grupa aktorów czających się za postacią prowadzoną przez Artura Dwulita, nagle odrzuca wszystkie ożywiane jeszcze przed chwilą formy, dobitnie podkreślając ich materialność czy wręcz martwotę. Spektakl uzyskuje również wymiar autodefinicji teatru lalek, nigdzie indziej "Traktat o manekinach" nie zabrzmiałby tak sugestywnie.

Podawanemu w obszernych fragmentach tekstowi zabiegi animacyjne nadają wyraźną linię interpretacyjną. Rozpisanie roli Jakuba na trzech aktorów i upostaciowienie jej kilkoma lalkami o rozmaitych formach i rozmiarach to niezwykle ciekawe wcielenie obrazu ojca wyłaniającego się z opowieści Józefa. Status ontologiczny lalki, sytuowanie jej pomiędzy człowiekiem a materią pozwala zaakcentować te fragmenty książki Schulza, które dotykają zagadnień życia, ożywiania, przemijania, śmierci. Niemiecki reżyser wybrał ze "Sklepów cynamonowych" opowiadania zimowe. Bardzo rzadko ingeruje w tekst, nie próbuje go również udramatyzować - daje wybrzmieć słowom. Problematyczne, zwłaszcza dla widzów przywykłych do oglądania dobrych aktorów dramatycznymi, może okazać się aktorstwo "Sklepów". Znaczna część tekstów jest czytana i choć oczywiście jest to forma gry z tekstem, a nie zabieg odciążający pamięć aktorów, jednak wpadanie w recytatorski ton lub podawanie tekstu ze zbytnią emfazą (niezwykle naturalny, hipnotyzujący barwą i tonem głosu jest jedynie Wiesław Czołpiński), może stanowić barierę w odbiorze spektaklu. Taka forma podawania tekstu Schulza wydaje się jednak wysoce uzasadniona strukturą i znaczeniami opowiadań.

W "Sklepach cynamonowych" możemy odwiedzić zakamarki świata i świadomości, obejrzeć (nie poznać) rozmaite tajemnice, co scenograficznie ujęte zostało poprzez zbudowanie podłogi sceny z licznych szuflad i skrytek. Przekucie wizyjności tekstów Schulza w niezwykle plastyczne i iluzyjne obrazy pozwala zanurzyć się w onirycznym świecie tej prozy. Scena wędrówki Józefa z teatru, jego dotarcie do sklepów cynamonowych jest wizualnie przepiękna. Piątka aktorów stojących jeden za drugim podświetla zamazane białą farbą prostokątne kawałki pleksiglasu. Gra światła i cienia, dźwięk wydawany przez wprawiony w wibrację plastik, lot marionetki prowadzonej jakby w zwolnionym tempie, wszystko to daje niezwykłe poczucie zanurzenia w świecie obrazów drohobyckiego pisarza. Scenografia austriaczki Sabine Ebner oraz lalki Franka Soehnle akcentują przede wszystkim mroczność tekstu, smutną wymowę przedstawienia udaje się jednak przezwyciężyć dzięki świetnym formom autoironii lalek, które często dziwią się swemu materialnemu jestestwu, a nawet z niego drwią.

Spektakl jest ciekawą formą interpretacji prozy Schulza, pozwala widzom zarówno zanurzyć się w jej atmosferze, jak i rozsmakowywać się w kompozycji i strukturze wywodu autora. Niestety drugie przedstawienie grane wczorajszego dnia stwarza silne wrażenie techniczności, serii świetnie rozegranych etiud z lalką lub przedmiotem, które jednak zbyt mocno wskazują same na siebie, satysfakcjonują kunsztem animacji, ale pozostawiają widza z uczuciem patrzenia na wykonawstwo, a nie wejścia w energetyczną całość spektaklu.

Romans z wyobraźnią

Sylwia Grygorowicz, "Teatralia", 4.03.2009

ROZWIŃ

Niektóre książki wydają się stworzone do przeniesienia ich na scenę - prezentują świat integralny, odrębny, a jednocześnie pełen miejsc niedookreślonych, momentów, gdzie odbiorca musi się uciekać do własnej wyobraźni, które zręczny reżyser czy aktor jest w stanie przemienić w prawdziwe perły, będące ozdobą spektaklu. Do takich właśnie utworów należą "Sklepy cynamonowe" - poetycka opowieść oparta o prozę Brunona Schulza, którą możemy podziwiać na deskach BTL.

Każdy, kto zetknął się z książką, zdaje sobie zapewne sprawę z tego, na jaki wyczyn porwali się twórcy spektaklu. Książka Schulza do najłatwiejszych nie należy - składa się z wielu wycinków, prezentujących życie pewnej rodziny w onirycznej, magicznej oprawie. Rzecz ma swój klimat i wyczuwalny smak - problem jednak pojawia się z ogarnięciem rzeczywistości, ujętej w niezależne od siebie obrazy, z których każdy jest równie ważny. Zabieg adaptacji to norma w pracy teatru, przy "Sklepach..." jednak adaptacja mogła nastręczyć pewnych problemów - autorzy jednak nie dali się ponieść poezji i sprawnie wycięli z wielowarstwowej rzeczywistości utworu wątek, na którym oparli całość.

"Sklepy cynamonowe" koncentrują się bowiem na postaci Jakuba, ojca. Obserwujemy jego chorobę, jego fascynację ptakami, małe utarczki z Adelą, spotkania ze szwaczkami i demiurgiczne wywody i wtedy zdajemy sobie sprawę, że to przecież utwór stworzony wręcz dla teatru lalkowego, a reżyser, Frank Soehnle, wykazał się wielką intuicją przy wyborze.

Obrazy z książki, jakie wryły się w pamięć, zostają przeniesione na scenę z tym samym odwołaniem się do wyobraźni. Nic tu nie jest dosłowne, powiedziane wprost - ptaki symbolizują aktorzy w czarnych płachtach, postać ojca rozpisana jest na trzy kukiełki, różniące się rozmiarem, a jednak wszystko zdaje się czytelne, by nie powiedzieć po prostu piękne. Uspokaja ta wizyta w tym nieziemskim świecie - obrazy przesuwają się leniwie przed naszymi oczami, ukazując coraz to nowe wątki, coraz to nowe historie i miejsca w tej rzeczywistości. Wrażenie jest takie, jakby przemierzało się czyjś sen, nie jest to jednak wizja chaotyczna, ale pełna ładu, rządząca się swoimi prawami.

Spektakl używa wielu form obrazowania. Przede wszystkim pojawiają się lalki, chociażby kukiełki ojca, każda mniejsza od poprzedniej, ukazujące powolne znikanie Jakuba, odchodzenie do świata starości. Postać ta żyje swoim życiem na scenie - przedstawiana przez różnorakie lalki, animowane przez różnych aktorów, nie traci wewnętrznej spójności. Zdziecinniały Jakub, zamykający się w swoim świecie, staje się głównym głosem opowieści, poznajemy świat "Sklepów..." z jego perspektywy, choć kto inny jest narratorem. To on nas oprowadza po kolejnych obrazach, spektakl staje się historią jego powolnego przemijania i znikania. Balansuje przy tym na granicy rzeczywistego świata i swoich urojeń, patrzymy na świat przez jego zaćmiewające się powoli oczy, które przestają odróżniać realne od nierealnego, i my też zaczynamy się na tej granicy niebezpiecznie chwiać.

Poza nim pojawiają się jeszcze inne postacie, grane przez aktorów - Adela, szwaczki czy syn. Aktorzy radzą sobie z nimi dobrze - szczególnie pochwalić należałoby Izabelę Wilczewską za jej Adelę, stającą w opozycji do Jakuba i jego sennego świata ze swoimi zapędami do wyprzątnięcia wszystkiego, co niepotrzebne, a zatem i skrawków magicznego świata Jakuba. Ciekawy jest syn, stojący z boku, opowiadający całą historię; sceny zbiorowe zaś ze szwaczkami przyśpieszają leniwe tempo opowieści i nadają jej wdzięcznych rumieńców. Nie gra aktorska jednak stanowi o ostatecznym kształcie "Sklepów...".

Najważniejsze bowiem stają się rzeczy znajdujące się na poboczu akcji, a jednocześnie u jej podstaw. Ważna jest wielka platforma, na której aktorzy grają - z każdą nową sceną wyciągają z niej potrzebne rekwizyty, umieszczone w szufladach, platforma zaś z czasem zaczyna przypominać starą, babciną szafę z ukrytymi w niej szpargałami. Ważne jest światło, muzyka, pokazywane w tle fragmenty tekstu, ważne są płachty i inne drobiazgi. Na takich właśnie detalach, luźnych skojarzeniach i swobodnych dygresjach opiera się cała kreacja świata przedstawionego. W efekcie na sam koniec wystarczą plastikowe, przybrudzone szyby i świeczka, aby pokazać miasto, jego ulice i płonące w nocy światła. I nikt nie wątpi w jego realność - nie chodzi bowiem o dokładne odwzorowanie, tylko poruszenie tego kanału w widzu, który sam wydobędzie z siebie potrzebny obraz, zasugerowany luźnym skojarzeniem.

Można powiedzieć zatem, że "Sklepy..." powstawały w kooperacji z widzem - z każdym indywidualnie, stając się spektaklem, który w szczególny sposób pokazuje możliwości kreacyjne teatru oraz jego związki i romanse z ludzką wyobraźnią. Przekroczona przy tym zostaje granica czasu - raz widz staje się rówieśnikiem małego chłopca, wpatrzonego w światła sklepów, a raz starcem, zagłębiającym się w odmęty własnych myśli. Niebezpiecznie też chwieje wraz z Jakubem granica jawy i ułudy. Nic jednak nie powinno dziwić - "każdy wie, że w szeregu zwykłych, normalnych lat rodzi niekiedy zdziwaczały czas ze swego łona lata inne, lata osobliwe, lata wyrodne, którym jak szósty, mały palec u ręki, wyrasta kędyś trzynasty, fałszywy miesiąc", cytując Schulza. Trzynasty miesiąc i ów cytat pojawiają się często w spektaklu, spajając i tłumacząc dziwność prezentowanych historii - to przecież bowiem trzynasty, dziwny miesiąc, byle do końca i wszystko się ułoży. Mam tylko takie niejasne wrażenie, wspominając "Sklepy...", że ów trzynasty miesiąc byłby idealnym miesiącem dla teatru...

"Szufladkowanie" Schulza

Maciej Bukłaga, "Teatralia",7.03.2009

ROZWIŃ

Nie odkryję pewnie Ameryki, jeśli stwierdzę, że proza Schulza nie jest łatwa w odbiorze. Nie będzie też hiperbolą stwierdzenie, że przeniesienie jej na deski teatru wydaje się być dość karkołomnym zadaniem. A jednak, po raz kolejny okazuje się, że dla chcącego nic trudnego.

Owym "chcącym i potrafiącym" został znakomity lalkarz niemiecki - Frank Soehnle. Jego współpraca z aktorami Białostockiego Teatru Lalek zaowocowała powstaniem "Sklepów cynamonowych".

W ramach przypomnienia - "Sklepy cynamonowe" to zbiór opowiadań, przedstawionych w formie wspomnień syna, a związanych z jego ojcem. Ów syn, początkowo mały chłopiec, potem dorosły mężczyzna, opowiada historię przemian ojca, jego fascynacji i dziwactw. Specyficzny język i mocno odrealnione sytuacje czynią tę lekturę absolutnie wyjątkową.

Sam reżyser podkreślał, że zmierzyć się z tak "nieteatralnym" tekstem nie było łatwo. Jednak dzięki zastosowaniu formy lalkarskiej, historia opowiedziana przez Schulza nie traci na jakości. Przeciwnie - zyskuje obraz i sprawia, że nasza wyobraźnia materializuje się. Aktorzy wprowadzają na scenę coraz to nowe lalki i marionetki, różnej wielkości, w zależności od stanu, w jakim znajduje się ojciec. Co ciekawe, podczas animacji aktorzy nie starają się ukryć, czy zejść na dalszy plan. W tym spektaklu ludzie i lalki współistnieją, granice między człowiekiem i materią zacierają się, tak jak chciał Schulz. A jako że aktorzy operują lalkami perfekcyjnie, wrażenia są niesamowite.

Oczywiście aktorki i aktorzy, których razem jest sześcioro, nie ograniczają się tylko do ożywiania lalek. Grają, tańczą, recytują, czasem nawet wiją się na scenie. I robią to przekonująco. Ciekawe, że nie ma konkretnego podziału ról. Aktorzy wymieniają się postaciami, lalkami, raz są narratorem, raz bohaterami narracji. Myślę, że na największe wyróżnienie zasługuje Izabela Wilczewska, szczególnie za odważne wejście w rolę Adeli. Łaskotanie ojca - majstersztyk.

Niebagatelny wpływ na stworzenie odpowiedniego klimatu ma muzyka Krzysztofa Dziermy. Niepokojąca, tajemnicza, innym razem skoczna i dynamiczna, a zaraz znowu spokojna i usypiająca. Odpowiednie manipulowanie tematami muzycznymi potęguje nastrój niepewności oraz doskonale wpisuje się w oniryczny, nierealny świat Schulza. W połączeniu z równie dobrą grą świateł tworzy niezwykłą siłę, która tak mocno oddziałuje na widzów, że ci nie wiedzą już, czy to jawa czy sen. Muzyka zdecydowanie jest bardzo mocną stroną sztuki. Ale oczywiście nie jedyną. Kolejne perełki jeszcze przed nami.

Przede wszystkim należy zwrócić uwagę na scenografię. A dlaczego? Dlatego, że na scenie nie ma nic. Właściwie to nawet nie scena a podest, w którym poutykane są tu i ówdzie nieduże szuflady. W nich znajdują się przedmioty, małe, ale istotne dla sztuki, np. coraz mniejsze figurki ojca. W odpowiednim czasie szuflady zostają wysuwane, a ich zawartość ujawniana, co obrazuje, że w tym pozornie pustym pomieszczeniu ukrywa się wiele różnych rzeczy, nie tylko materialnych. Złożoność w prostocie - to wszak najtrafniejsze podsumowanie nie tylko przestrzeni, ale i psychiki ojca. "Zaszufladkowanie" podestu to kolejny wielki plus dla reżysera. Ważnym elementem scenografii są też ekrany, umieszczone niejako w ścianach pokoju, mające formę okien. Pojawiają się tam tytuły opowiadań oraz proste grafiki. Ładnie to wygląda, ale mnie osobiście średnio przekonało. Trochę to rozpraszało i kłóciło się z "szufladowym" minimalizmem na samym podeście.

Spektakl jest poprawny pod każdym względem, a jednocześnie, paradoksalnie... nie zachwyca. Nie zaskakuje jakimiś niekonwencjonalnymi rozwiązaniami. Wszystko, co widzimy, jest bardzo dobre, ogląda się to bardzo przyjemnie, ale moim zdaniem brakuje tego niedefiniowalnego, magicznego "czegoś". Wydaje mi się, że spektakl adresowany jest raczej do młodszych osób, szczególnie do maturzystów, którzy porywają się na poziom rozszerzony z polskiego. Zatem, z jednej strony wypadałoby przyciągnąć ich uwagę czymś nieszablonowym, z drugiej istnieje niebezpieczeństwo, że potem na arkuszach znalazłyby się bardzo dziwne rzeczy.

Ktoś może powie, że szukam wad na siłę. Ma rację. "Sklepy cynamonowe" to spektakl jak najbardziej warty obejrzenia. A książka jak najbardziej warta przeczytania.

HISTORIA / HISTORY

Udział w festiwalach, przeglądach, nagrody

ROZWIŃ

2008 r. III Międzynarodowy Festiwal Brunona Schulza w Drohobyczu (Ukraina)

2008 r. Festiwal Kultury Żydowskiej w Krakowie

2009 r. 29. Warszawskie Spotkania Teatralne

2009 r. Międzynarodowy Festiwal Teatralny KUKART-IX w Sankt-Petersburgu (Rosja)

Ważne: Strona wykorzystuje pliki cookies.

Korzystając z serwisu internetowego Białostockiego Teatru Lalek akceptują Państwo zasady Polityki prywatności, wyrażają zgodę na zbieranie danych niezbędnych do administrowania stroną i prowadzenia statystyk oraz wyrażają zgodę na używanie plików cookies w celu świadczenia usług na najwyższym poziomie. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej szczegółów na stronie.

Do góry btl kształt