Na początku była ciemność. Potem uniosła się kurtyna, a wraz z pojawiającym się powoli na scenie światłem, zabrzmiała muzyka. Na widowni pełnej dzieci, nagle zrobiło się cicho. Tylko jakiś maluch tuląc się do mamy, wyszeptał: "zaczyna się". Rzeczywiście - artyści rozpoczęli swoją opowieść...
Rozpoczęli od mocnego akcentu, bo od muzyki. Kompozycje Krzysztofa Dziermy stworzyły w tym spektaklu odrębną opowieść o życiu leśnych zwierząt. Dźwięki instrumentów przeplatały się z odgłosami ptaków, tworząc iluzję obcowania z prawdziwą przyrodą. Gdyby widz zamknął oczy, mógłby zapomnieć o tym, że jest w teatrze i spokojnie przenieść się na łono natury. Muzyka doskonale oddawała nastroje, wywoływane przez aktorów. Raz była skoczna i radosna po to, by za chwilę wzbudzić w dzieciach, oglądających spektakl grozę. I maluchy poddawały się tym dźwiękom: śmiały się i nuciły piosenki albo zlęknione szukały wzrokiem swoich rodziców. Odnosi się wrażenie, że muzyka w spektaklu zajmuje miejsce dominujące. Ze sceny cały czas dobiegają jakieś dźwięki: albo bohaterowie śpiewają piosenki, albo ptaki ćwierkają. Czasami nawet melodie przyćmiewają, wypowiadane przez aktorów kwestie. Przez aktorów? No właśnie niezupełnie...
BTL po dłuższej przerwie wrócił do tradycji teatru lalkowego. Po scenie chodzą tylko misie, pies, kury i na przykład...jajka! To te postaci wędrują po łąkach, śmieją się i śpiewają. Aktorzy grzecznie schowani za parawanem, animują swoich małych bohaterów, a dzieci siedzące na widowni, obserwują leśne życie misia Tymka, nie czując ingerencji "osób trzecich".