Na jednej scenie: współczesny Michał, antyczny Tezeusz, dwie historie, dwa różne światy, oddzielone tysiącami lat. Co mogą mieć wspólnego? A jednak splatają się sensownie w jedno, choć to opowieść nierówna - piękna i oniryczna, ale też momentami przeładowana. Prapremierowy spektakl "Z głową byka" w Białostockim Teatrze Lalek.
Można rzec tak: przestylizowanie, nadmiar. Ale można i tak: pięknie zagrana i piękna plastycznie fantasmagoria o kryzysie zagubionego młodego człowieka. Oba te zdania, choć na pozór sprzeczne, dotyczą jednego spektaklu, nie wykluczając się wcale, raczej pokazując jego złożoność. „Z głową byka" – przedstawienie wedle sztuki i w reżyserii Roberta Jarosza właśnie takie – złożone – jest: przeładowane i ascetyczne jednocześnie, pełne symboli i dosłowne, patetyczne i pełne prostoty. W jednej chwili przytłacza nadmiarem, w drugiej przykuwa uwagę plastycznym transem i inscenizacyjnymi pomysłami. To teatralny rollercoaster, w którym na pierwszy rzut oka czegoś wydaje się za dużo, a za moment przychodzi myśl: te nitki jednak się łączą, i to ciekawie.
Kluczem jest tu podwójność, na każdym niemal poziomie: dwie historie, dwa plany, dwa czasy, dwie perspektywy, punkty widzenia. Jarosz buduje swoją opowieść, łącząc przeszłość i współczesność, zagubionemu bohaterowi naszych czasów przeciwstawiając witalność antycznego herosa. I wraz z zespołem czyni to, sięgając po cały arsenał teatralnych środków: lalki, żywy plan, wspaniałą scenografię, wizualizacje, transową muzykę.
Spektakl. Wkracza mit
Oto Michał, współczesny młody chłopak. Odciął się od wszystkich, coraz bardziej osuwa się w ciemność, nie ma z nim kontaktu. Kryzys? Depresja? Niemoc? Wszystko po trosze. Michał przemieszcza się gdzieś po obrzeżach własnej świadomości, aż nagle w jej zakamarkach przypływa do niego wizja. „Dlaczego ktoś w mojej ciemności namalował obraz z bestią w labiryncie?" – pyta głos chłopaka, którego początkowo nawet nie widać. Błyska latarka, z mroku światło wyłuskuje fragmenty XVII-wiecznego obrazu Charles'a-Édouarda Chaise’a, z Tezeuszem triumfującym nad ciałem pokonanego Minotaura. A w chwilę później z mroku wyłania się i sam Michał (Błażej Piotrowski). Skulony w fotelu, sflaczały, wokół wszystko przykryte ciemną materią. Gdy jedna z płacht się zsuwa, odkrywając wielką drewnianą postać ludzkich rozmiarów, Michał zakrywa głowę kapturem, nie chce niczego widzieć. Ale już ukryć się nie może, myśli i obrazów jest oraz więcej, wdzierają się do jego umysłu coraz intensywniej.
Historia się rozpoczyna, do ciemności Michała wkraczają antyczne postaci z malowidła, już nie ma dokąd uciec.
I oto przychodzą: Tezeusz i jego matka, dwie siostry jak ogień i woda – Ariadna i Fedra, pojawi się dawno niewidziany ojciec, a w końcu też Minotaur – pół człowiek, pół byk, z którym zmierzy się antyczny bohater. Przeszłość i teraźniejszość plotą się ze sobą, wśród nich miota się Michał, usiłując się jakoś odnaleźć w szaleństwie wyobraźni i podświadomości. I w tym mitologicznym towarzystwie – i z takiej też perspektywy – zaczyna przyglądać się sobie, swojemu życiu, doświadczeniom i inicjacjom. Czy jest Tezeuszem? Czy powalonym Minotaurem? A może jeszcze kimś innym? W którym momencie swej historii jest?
„W mojej ciemności ktoś namalował obraz, na którym jest mnóstwo postaci, tylko nie wiem, którą jestem, błąkam się między nimi, próbując ustalić, kim jestem" – mówi zgnębiony Michał.
Umysł i ciało
I choć miejscami opowieść się rwie, nadmiar niekiedy przytłacza, to jednak w tym zapętleniu jest metoda, a paraleli wiele. Jest współczesny zagubiony chłopak rozdarty między wyborami, jest też antyczny heros wchodzący do labiryntu. Jest walka z własnymi demonami i walka z potworami realnymi. Jest wreszcie niemoc i siła. Reżyser szuka podobieństw, zestawia kontrasty, rozpisuje dwie historie na tej samej scenie, w tym samym czasie. I wraz z zespołem tka nową historię, niczym gobelin, w którym już nie tylko Tezeusz jest zwycięzcą, ale może z czasem zostanie nim też uciekający od życia Michał.
Ale nim do tego dojdzie – Michał mocuje się sam ze sobą, upada, podnosi się i znów upada, przemierza mroczne korytarze swojej wyobraźni i emocji w poszukiwaniu światła. Białostocki zespół pokazuje te peregrynacje i wychodzenie z niemocy w sugestywny sposób, grając lalką, w żywym planie, słowem, gestem. Lalek jest tu kilka, są różnej wielkości i różnorodnie pokazują – na różnych etapach życia – i Tezeusza, i Michała, który stracił kontakt z swoim ciałem, zapadł się w sobie. Nim odzysk energię – minie trochę czasu. I właśnie to przejście, oczyszczenie, malowane animacyjnymi talentami aktorów, choreografią, światłem, muzyką, jest najciekawszą częścią spektaklu.
Michał kruszeje, rozpada się na kawałki, umysł swoje, ciało swoje, to, co ukrywane, tłumione, jeszcze gdzie indziej. Jak to wszystko znów skleić w jedną całość? Jak pokazać powrót emocji do ciała, moment, w którym umysł znów nawiązuje z nim kontakt? Nie jest to proste. Ciężar animacyjny spoczywa tu na Błażeju Piotrowskim i Jacku Dojlidce, bo to oni muszą pokazać przemianę głównego bohatera i rozdział umysłu i ciała. Robią to ciekawie – m.in. animując razem jedną lalkę, walcząc z nią pojedynczo, a czasem też animując siebie nawzajem. Jak w scenie, w której skrywane emocje, sugestywnie interpretowane przez Jacka Doljlidkę, atakują i do Michała wracają. Lub w scenie, w której obaj w ironiczny sposób przywołują wspomnienie nieobecnego ojca, wyrzucając swoją złość i żal.
Białostocki Teatr Lalek. Wreszcie światło
W spektaklu takich podwójnych, ciekawie zagranych i pokazanych konceptów jest więcej. Są dwie siostry, niczym dwie twarze jednej kobiety: mroczna uwodzicielska Fedra, która namiętnie kusi (Agnieszka Sobolewska) i niewinna delikatna Ariadna (Agata Stasiulewicz). Jest dwóch nieobecnych ojców – i Tezeusza, i Michała. Są dwie matki (w obu rolach Ewa Żebrowska): mityczna Ajtra, puszczająca młodziutkiego Tezeusza wolno w świat, i matka Michała, szalejąca z niepokoju, gdy nie może się skontaktować z synem. A w finale z nim wreszcie spokojnie rozmawiająca. To scena, w której po intensywnych obrazach historia wreszcie spowalnia. Scena dość istotna – Michał dzieli się wreszcie z nią tym, co w sobie długo krył. I w której zwraca się też do wszystkich zagubionych młodych ludzi, jeszcze skulonych w twardej skorupie.
I choć trudno ocenić, co tak naprawdę ostatecznie finalnie pomogło Michałowi w złapaniu oddechu, odzyskaniu witalności i harmonii życia (poddanie się wizji i antyczny substytut to dopiero metaforyczny wstęp do przemiany), to jednak pomysł na pokazanie młodego człowieka w kryzysie jest interesujący.
Klimat spektaklu współtworzą ciekawie i spójnie scenografia, muzyka i wizualizacje. Scenograf Pavel Hubicka na niewielkiej przestrzeni za pomocą kubików i skorodowanych luster wspaniale zdołał pomieścić wiele: surowość antyku, mroczny labirynt, ciemny pokój Michała i jego wyobraźnię. Wszystko to sugestywnie podkreśla muzyka Piotra Klimka, stopniowo budując nastrój przedstawienia – tu wszystko jest istotne i idealnie pasuje do scen: dźwięk spadającej kropli, oddechy, szelest, śpiew ptaków czy transowa psychodeliczna muzyka w scenie walki i przemiany. Podobnie ruch sceniczny (Marta Bury) i multimedia (Sebastian Łukaszuk) – cień wstającego potwora robi wrażenie.