Będzie śmiesznie i nieśmiesznie. Bo choć mija prawie 200 lat od napisania "Zemsty", to tekst Fredry mówi i o naszych czasach. - Gorzka prawda, mimo humoru, jest w nim taka: my się w ogóle nie zmieniamy, nie umiemy się zatrzymać, szabla, zaciekłość dalej jest dla nas napędem - mówi reżyser Paweł Aigner. Premiera spektaklu "Zemsta" w Białostockim Teatrze Lalek - 4 czerwca.
Znając wcześniejsze realizacje Pawła Aignera w Białostockim Teatrze Lalek – m.in. „Kandyda", „Texas Jima" czy „Słomkowy kapelusz" można liczyć na to, że i klasyka, obnażająca polskie wady, małostki i śmieszności – pod jego ręką może przerodzić się w spektakularne, dynamiczne, szaleńcze widowisko, pełne tropów, nawiązań, mrugnięć okiem do widzów czy komentarzy do współczesności. Jaka będzie jego wersja słynnego sąsiedzkiego sporu – dowiemy się w premierową niedzielę 4 czerwca, póki co reżyser z zespołem pokazał próbkę dziennikarzom. I zapowiedział, że tak jak tekst Fredry prezentuje pewien rozpad świata, tak i w spektaklu do rozpadu dojdzie. Również w sensie fizycznym.
– Mamy w spektaklu scenę, w której scenografia się rozpadnie. Cóż, w pewnym momencie robimy porządny bajzel – zdradza reżyser.
Mimo zgody walka trwa
Aigner podkreśla niezwykłą uniwersalność tekstu Fredry.
– Nie traktowałem go jako obowiązującego kanonu. Meble, obrazy w scenografii nie sytuują nas w jednym miejscu. To wszystko jest wielowarstwowe i wiele mówiące. Fredro tak odczytany jest bardzo silną wypowiedzią, pokazuje, że tak naprawdę niewiele od tamtego czasu się rozwinęliśmy. Jego diagnoza szlacheckiej Polski jest wciąż aktualna. Fredro tak utkał całą akcję, że ona nigdy, choć tak przez lata była grana – nie stała się rodzajówką. A to daje nam możliwość wykrzyczenia tekstu, a nie robienia tylko grzecznego teatru – mówi Aigner.
I dodaje: – Fredrowska diagnoza szlacheckiej Polski jest gorzka. I taka jest też prawda, wynikająca z tego tekstu teraz, gdy zabieramy się do niego po prawie dwóch stuleciach: my się w ogóle nie zmieniamy. Jakby zabrakło nam porządnego oświecenia, epoki, którą miał Zachód. W efekcie utknęliśmy na wiele stuleci w romantyzmie, w którym przemoc, szabla, zaciekłość jest dla nas ogniem i napędem. Nie potrafimy się zatrzymać i ten tekst jest w tym sensie bardzo aktualny. Mimo pozornej zgody i hasła w finale „Z nami zgoda, a Bóg wtedy rękę poda", walka w sumie trwa. Nasza inscenizacja więc pokazuje ów rodzaj zaciekłości i rozpadu, choć jednocześnie nie rezygnujemy z poczucia humoru, bo „Zemsta", mimo gorzkiej analizy polskiego charakteru to komedia w sumie bardzo zabawna – mówi Aigner.
Nie oszczędzamy postaci
W rolę Cześnika wciela się Ryszard Doliński, Rejenta – Wiesław Czołpiński, Papkina – Michał Jarmoszuk, Podstoliny – Barbara Muszyńska-Piecka, Klary – Magdalena Ołdziejewska, Wacława – Mateusz Smaczny, Dyndalskiego – Krzysztof Bitdorf. W pozostałych rolach wystąpią: Zbigniew Litwińczuk, Krzysztof Pilat, Piotr Wiktorko, Maciej Zalewski.
Doliński: – Kiedyś umawialiśmy się z reżyserem na rolę w „Zemście". Miałem być Dyndalskim, zgodziłem się, mało tekstu, chętnie. A tu okazuje się, że jednak mam być Cześnikiem. Dużo tekstu – żartuje aktor, który w inscenizacjach Aignera w BTL wciela się zwykle w czołowe postaci, a nawet w kilka. – Cóż, gramy w tempie ogromnym. „Zemsta" to niby klasyka, ale czy to rzeczywiście klasyka? To sama aktualność.
Michał Jarmoszuk gra Papkina, odzianego w niebieskie spodnie i górę od munduru miksującego style, obwieszoną medalami z różnych epok: – Jako jedyny nie uczestniczyłem w scenach fechtunku, ale walczę po swojemu, w papkinowski sposób – czyli totalnie nieudolnie. Papkin to rycerzyk, który jeździ po świecie, przystanie tam, gdzie wojna, gdzieś się na chwilę skryje, a jak kurz opadnie, pójdzie na pobojowisko, zedrze z ciał różne medale, dosztukuje na piersi, i tak tworzy dziwaczną hybrydę – rycerzyka, z tych co to dużo krzyczą, nic nie robią – opowiada o swojej postaci Jarmoszuk.
Mateusz Smaczny (Wacław): – Tak sobie myślę, że w tym spektaklu nie ma całkowicie czystych postaci. I my też ich nie oszczędzamy. Tak jak nie oszczędzamy scenografii.
Patos i gra na wspak
A scenografię, która dość szybko ulegnie zniszczeniu, przygotowała Magdalena Gajewska. Jej przestrzeń łączy w sobie salon wiejskiego dworku i brzezinę. Po obu stronach sceny wiszą obrazy głównych przeciwników, Rejenta i Cześnika, z rysami odgrywających ich aktorów. W żywym planie aktorzy występują w różnych kostiumach – zarówno szlacheckich, jak i współczesnych.
– To przestrzeń uniwersalna, podobnie jak kostiumy łącząca stylistyki, bawiąca się formą. Stosujemy pewne cytaty z epoki, bo tak naprawdę opowiadamy o świecie współczesnym – mówi scenografka.
W tej przestrzeni dochodzi zarówno do scen kameralnych, jak i brawurowych pojedynków (ułożonych przez Rafała Domagałę). Autorem muzyki jest Tomasz Lewandowski. – Moim i Pawła pomysłem jest to, aby odnieść się do muzyki romantycznej i fajnie, że jest ona pianistyczna, to dodaje spektaklowi przewrotności i podbija sceny – mówi kompozytor.
Paweł Aigner dodaje: – Muzyki w spektaklu jest dość dużo, pojawia się często w dziwnych miejscach i momentach. Nasi bohaterowie są patetyczni, wygłaszają różne tyrady, a my ten patos potęgujemy jeszcze też muzyką. Dzięki niej wszystko staje się przeskalowane, przeakcentowane, jeszcze bardziej komiczne. Muzyka pozwala nam też budować swoistą agresywność spektaklu.
I puentuje: – W spektaklu trzymamy się tekstu Fredry, niczego nie dopisałem, bo to jest tak świetnie napisane, że nie trzeba niczego dopisywać. Ale też gramy trochę a rebours, na odwrót, bo od tego, jak się wypowie pewne teksty, zależeć może też ich znaczenie. I my się tym świetnie bawimy.