Trzeci dzień XXII Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego "Walizka" dobiegł niestety końca. Piszę niestety, bo mogliśmy obejrzeć zdecydowanie najlepsze spektakle, prezentowane do tej pory podczas przeglądu. Każdy inny, każdy równie atrakcyjny i zajmujący - w formie, wykonaniu i treści.
Mimo niesprzyjającej meteorologicznie aury festiwalowe przedstawienia odbywają się zgodnie z planem, a publiczność pojawia się na nich z uśmiechem na ustach. Sztuki, w przeciwieństwie do pogody, są ciepłe i bezchmurne. Zwłaszcza te zaprezentowane w czwartek zrekompensowały przybyłym gościom niedobór słońca.
"Żuraw i czapla"
Spektakl "Żuraw i czapla" był propozycją Theatre Project "All the year round" z Sankt Petersburga. Folklorystyczne przedstawienie to wariacja na temat doskonale wszystkim znanej bajki. Z tą różnicą, że w rosyjskiej inscenizacji kończy się ona happy endem. Muzyka grana na żywo na ludowych instrumentach, scenografia inspirowana regionalizmem, mnóstwo humoru i lekkości, to tylko niektóre z cech sztuki. Aktorzy sprawnie poruszają się w wykreowanej przestrzeni. Kilka planów akcji nie jest przeszkodą dla bliskiej koegzystencji świata rzeczywistego i fikcyjnego. Nie burzy ono jednak ustalonych wcześniej granic, płynności spektaklu i jego czytelności, nie przeszkadza też bariera językowa. Zresztą podobno narodom słowiańskim tłumacz nie jest potrzebny.
Artyści znakomicie animują misternie wykonane lalki. Opowiadając konkretną historię, rozśmieszają jeszcze publiczność i sami świetnie się przy tym bawią. Tradycyjna, rosyjska muzyka doskonale sprawdziła się jako tło dla bajki. Kolejne fabularne zgody i niezgody w kwestii ślubu ilustrowane są także, niby niewidocznymi, reakcjami aktorów. Ich miny i gesty stanowią jednocześnie odrębną opowieść - zawadiacką, swojską, zwyczajną, acz wyjątkową historię.
"Żołnierzyk"
"Żołnierzyk", na motywach baśni Hansa Chrystiana Andersena "Ołowiany żołnierzyk", to propozycja Białostockiego Teatru Lalek. Spektakle wystawiane na tej podlaskiej scenie już niejednokrotnie zdobywały laury festiwalu. Tym razem także mają na nie ogromną szansę. Wyreżyserowany przez Jacka Malinowskiego (notabene łomżyniaka) spektakl to najbardziej teatralna, magiczna i oniryczna ze wszystkich przedstawianych historii. Niezwykle malarsko opowiedziane spotkanie poety i jego muzy. Pisarz próbuje napisać wiersz o przygodach bohaterskiego żołnierzyka. Gdyby nie natchnienie i inspiracja, jakie zsyła na niego muza właśnie, pewnie nic by z tego nie wyszło. Tymczasem w korowodzie czarodziejskich zdarzeń powstają kolejne wersy. A wszystko dzieje się ze świadomością obecności młodych widzów, którzy z całych sił próbują pomóc nieszczęśliwemu poecie. Taki teatr w teatrze. Czar wypływający z czaru.
Aby zmienić miejsce swojego pobytu, wystarczy przejść przez niezwykłą ramę, która jest swoistą machiną przenoszącą w czasoprzestrzeni. Zmieniają się wtedy dźwięki (znakomita muzyka Michała Górczyńskiego), zmienia się nastrój, nawet problemy się przeinaczają. Wizualnie scena wygląda tak, jakby ktoś wyjął ją ze świetnie ilustrowanej książki z bajkami dla dzieci. Halina Zalewska-Słobodzianek zbudowała aktorom miejsce magiczne samo w sobie. Reżyser obsypał je srebrnym pyłem, a aktorzy dołożyli od siebie talent i charyzmę. Gdyby tak wyglądały wszystkie spektakle dla maluchów, to nikt już nie oglądałby telewizyjnych dobranocek. Zawsze warto pomarzyć.
"Mała pasja, czyli historia o psie Pana Jezusa"
Kolejnym prezentowanym na "Walizce" przedstawieniem była "Mała pasja, czyli historia o psie Pana Jezusa" z Teatru Wierszalin z Supraśla. Autorski spektakl Pauliny Karczewskiej i Mateusza Tymury zanim jednak trafił pod skrzydła Piotra Tomaszuka (założyciela, reżysera, i dyrektora Wierszalina) błąkał się trochę po innych scenach - od akademickiej poczynając. Jego (między innymi) wdzięk, klasa i nastrój sprawiły, że dołączył do repertuaru jednego z najważniejszych teatrów alternatywnych w Polsce.
Przedstawienie jest właściwie monodramem. Stary człowiek (świetny Mateusz Tymura) opowiada historię pierwszego udomowionego psa, który towarzyszył Jezusowi. Jednocześnie przypomina życie Chrystusa, widząc go w nim jako zwykłego człowieka. Robi to bardzo ekspresyjnie i obrazowo, pomagając sobie swoim własnym wozem, który ciągnie przez świat. Scenografia jest imponująca. Wielki pojazd to jednocześnie kapliczka, zegar, umywalnia, szafa - wszystko, o czym człowiek akurat pomyśli, co mu w danej chwili przyjdzie do głowy. W końcu znajduje się w nim cały dobytek staruszka. Spektakl (łącznie z językiem bohatera) wystylizowany jest na chłopską opowieść sprzed kilkudziesięciu lat. Twórcy nie wpadają jednak ani w patos, ani w ośmieszający ton, o co przecież było nietrudno. A atmosfera faktycznie nieco "wierszalińska".
"Legendy wrocławskie - Czarownica z mostka"
Ostatnie przedstawienie konkursowe, podczas trzeciego dnia festiwalu, zaprezentował Wrocławski Teatr Lalek. Zaprosił widzów na plac katedralny i przedstawił spektakl "Legendy wrocławskie - Czarownica z mostka". Opowieści autorstwa Mariusza Urbanka prezentują nieznane oblicze Wrocławia, a przy okazji pełnią funkcję pedagogiczną. Ta wyreżyserowana przez Józefa Frymeta sztuka jest historią Martynki, która nie przepadała za utrzymywaniem porządku. Na jej drodze pojawiła się jednak czarownica Tekla i czarodziej Michał, którzy zupełnie przez przypadek zmienili stosunek dziewczynki do pewnych koniecznych obowiązków. Bajka jest też o tym, że lenistwo jest niedobre, ale można się go pozbyć, pracując nad sobą. Fabuła więc delikatnie trąci edukacyjnym smrodkiem, ale forma, jaką nadał mu wrocławski teatr, zdecydowanie zaciekawia. Raczej jednorazowo, ale zaciekawia.
Aktorzy postanowili zrobić festiwalowym widzom prezent i, już poza konkursem, zagrali jeszcze jedną bajkę z "Legend Wrocławskich". Tym razem wybrali "Dzwon grzesznika". Zgromadzone dzieci z niemałą uwagą wpatrywały się w kukiełki i biegającego dookoła błazna-opowiadacza. Ogromna, z ich perspektywy, scenografia i przemiła muzyka także przykuwały uwagę. To miłe, kiedy Łomżę odwiedzają tak sympatyczni goście.
Na koniec zaproszono publiczność na Stary Rynek. Teatr im. Józefa Pitoraka z Bukowiny Tatrzańskiej przygotował spektakl według tekstu Wandy Czubernatowej pod tytułem "Janosik naszych czasów". I mimo parszywej pogody (a może przez nią?), spektakl oglądało się przyjemnie. Twórcy rozpostarli na placu trochę góralskiego klimatu. Pożartowali w charakterystyczny dla siebie sposób i otworzyli swój mały, drewniany teatrzyk. I wtedy lunął deszcz. Ale, o dziwo, nie zrobiło to na nikim większego wrażenia. Tylko biednemu grajkowi nieco zmokły skrzypce.
Magiczny, teatralny korowód nieuchronnie zbliża się ku końcowi. Niedługo znikną międzynarodowe flagi z budynku Teatru Lalki i Aktora w Łomży. Plenerowa scena na Starym Rynku zostanie rozebrana. Festiwalowe plakaty spłucze deszcz. A my, co najistotniejsze, nie będziemy mieli już okazji wnikać w niezwykłe światy, podziwiać bajkowych scenografii i słuchać wyjątkowej muzyki przywiezionej z odległych i mniej odległych zakątków globu. A może wręcz przeciwnie? Może tegoroczna sceniczna sjesta natchnie kogoś do częstszego przekraczania teatralnych progów? Niech natchnie. Bo przecież, poza wszystkim, to o miłość do teatru tu chodzi.